
Tytuł oryginału: „Swear on This Life”
Autor: Renee Carlino
Data wydania: 15 kwietnia
2020
Wydawnictwo: Kobiece
Emiline kocha książki i postanawia sięgnąć po najnowszy bestseller
tajemniczego autora ukrywającego się pod pseudonimem J. Colby.
Od razu wciąga ją historia dwojga przyjaciół z dzieciństwa, którzy
marzą o lepszym życiu i się w sobie zakochują. Z każdym kolejnym zdaniem
odkrywa jednak, że czyta o własnych przeżyciach. Niemożliwe, aby to był tylko
zbieg okoliczności.
Wie, że autorem książki jest Jase, którego nie widziała od ponad
dekady. Musi się z nim spotkać i dowiedzieć, dlaczego postanowił opowiedzieć
historię, o której tak bardzo starała się zapomnieć.
Źródło opisu: okładka
książki.
„[…] przeszłość powoli
zje nas żywcem tylko wtedy, gdy sami nie będziemy chcieli się od niej uwolnić.”
„Przysięgnij, że mnie kochasz”
bardziej opowiada o przeszłości Emiline, poprzez powieść jej przyjaciela z
dzieciństwa, niż o teraźniejszości. I tego mi zabrakło w tej książce. Minęło
ponad dziesięć lat od ich ostatniego spotkania i podejście Jase’a trochę było
za zbyt optymistyczne i… pewne? Chociaż z drugiej strony jestem w stanie to zrozumieć,
bo mimo tylu lat jego uczucia do niej się nie zmieniły. I miał swoje powody.
Więc co do tego zachowania mam troszkę mieszane odczucia. Mimo to podtrzymuję,
że było ich za mało, jako dorosłych i tak naprawdę, to jakimi są ludźmi, możemy
poznać właśnie z książki J.Colby’ego.
Oboje za młodu wiele przeszli, musieli szybciej dorosnąć i tak
naprawdę jedynym, co ich dobrego spotkało, byli oni sami. Spędzali mnóstwo
czasu ze sobą, a ich przyjaźń z czasem przerodziła się w coś więcej. Te
wydarzenia wywarły na Emiline mocne piętno i stała się zamknięta w sobie i nie
chciała rozmawiać o przeszłości. Aczkolwiek nie będę ukrywać, że w pewnych
momentach, już jako dorosła kobieta, troszkę mnie denerwowała, ale tylko na początku.
Potem, o dziwo, wykazała się rozsądkiem i podobało mi się to, że decyzji, jakie
przyszło jej podjąć, nie podejmuje od razu, ale potrzebuje na to czasu. Em nie
chce się zmierzyć z tym, co ją spotkało, ale nie wie, że zaczynając tę
konkretną powieść, która okazała się bestsellerem, będzie do tego zmuszona.
Jase wciąż pozostał miły, z poczuciem humoru i z powieścią na koncie,
którą pokochało wielu czytelników. Lata, które spędzili osobno sprawiły, że
stał się bardziej arogancki i pewny siebie. Autorka bardziej skupia się na Jase’ie,
jakim był poprzez jego książkę, niż na tym, jaki jest teraz i zabrakło mi
czegoś w tej relacji po jej odnowieniu. I jak wspominałam, był nieco zbyt pewny
i zbyt szybko chciał, by wszystko wróciło do sytuacji sprzed lat, ale… może
właśnie dlatego, że naprawdę tego chciał i wciąż jego serce należało do
Emiline?
Chociaż Em sądzi, że o niej zapomniał i o tym, że obiecał ją odnaleźć,
to nie jest tak do końca, ale tu wam nie zdradzę, musicie sami się o tym
przekonać. Powiem wam jednak, że Jase postanowił pomóc nie tylko sobie w
pokonaniu zmory przeszłości, ale pomógł także swojej przyjaciółce z
dzieciństwa, chociaż ona o tym nie od razu wiedziała.
„Czasami ludzie,
którzy nas kochają, zmuszają nas do trudnych rzeczy, ale tak trzeba.”
Spodziewałam się klasycznego romansu, ale ta historia nim nie była.
Nie tak do końca. Podobało mi się to, że jest to tak naprawdę książka w
książce, co jest ciekawą formą i w pewien sposób Renee Carlino chce nam
pokazać, że ta opowieść mogła skończyć się na wiele różnych sposobów, ale to,
jaki będzie jej prawdziwy koniec, zależało wyłącznie od głównej bohaterki.
Szkoda tylko – oczywiście, już o tym wspominałam – że bardziej skupia się tu na
powieści J. Colby’ego niż na odbudowaniu relacji pomiędzy Emiline a Jase’em. Tego
mi w tej książce zabrakło. Tej realności w odnowieniu się więzi. Aczkolwiek nie
wieje nudą, że tak powiem, bo przez pokazywanie przeszłości w taki sposób, coś
się dzieje i jeśli o mnie chodzi, byłam ciekawa bardziej właśnie tej lektury,
którą czytała Emiline niż tego, co się wydarzy w jej dorosłym życiu. I tak, jak
Renee Carlino poświęciła więcej czasu temu wątkowi powieści, tak i ja się
bardziej na tym skupiałam niż na całej reszcie.
Nie powiem jednak, że to była zła książka i mi się nie podobała, bo
podobała się i to nawet bardzo. W pewnych momentach to smutna opowieść, ale też
na swój sposób piękna. Już sam opis mnie zaintrygował, więc musiałam po nią
sięgnąć i nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno się na niej nie
zawiodłam. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy „Przysięgnij, że mnie kochasz” a „Gdybyś tu był”, to zdecydowania ta książka wygrywa walkowerem.
„Nie zawsze jesteśmy w
stanie wpływać na swoją sytuację życiową, na to, kim są nasi rodzice, gdzie
mieszkamy czy ile zarabiamy, ale w tych rzadkich chwilach, gdy zdarza nam się
być kowalami własnego losu i szczęścia, nie możemy pozwolić, by wstrzymywał nas
strach.”
Jeśli lubicie romanse, które nie są tak do końca typowe, to myślę, że
powinniście po tę książkę sięgnąć. Mnie wciągnęła, mimo, że zaczęłam ją w
okresie, kiedy nie miałam wielkiej chęci do czytania. I pokazuje w pewnym
stopniu, że nie powinniśmy marnować czasu, bo nigdy nie wiadomo, ile nam go
zostało i czy nie będzie za późno. Więc, tak, polecam „Przysięgnij, że mnie kochasz”, bo jest na swój sposób inna niż te
romanse, które czytałam do tej pory, naprawdę mi się podobała i uważam, że jest
warta przeczytania.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Wiem, komu polecę tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuńNeee, jakoś nie. Sam opis jest ciekawy, ale mam wrażenie, że szybko zapomniałabym o tej książce, choć nie twierdzę, że o każdej trzeba pamiętać. :D
OdpowiedzUsuńAle cieszę się, że tobie się podobała. :)
pozdrawiam