02 maja 2020

146. "Przysięgnij, że mnie kochasz"

Tytuł:Przysięgnij, że mnie kochasz
Tytuł oryginału:Swear on This Life
Autor: Renee Carlino
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Wydawnictwo: Kobiece

Emiline kocha książki i postanawia sięgnąć po najnowszy bestseller tajemniczego autora ukrywającego się pod pseudonimem J. Colby.
Od razu wciąga ją historia dwojga przyjaciół z dzieciństwa, którzy marzą o lepszym życiu i się w sobie zakochują. Z każdym kolejnym zdaniem odkrywa jednak, że czyta o własnych przeżyciach. Niemożliwe, aby to był tylko zbieg okoliczności.
Wie, że autorem książki jest Jase, którego nie widziała od ponad dekady. Musi się z nim spotkać i dowiedzieć, dlaczego postanowił opowiedzieć historię, o której tak bardzo starała się zapomnieć.
Źródło opisu: okładka książki.

[…] przeszłość powoli zje nas żywcem tylko wtedy, gdy sami nie będziemy chcieli się od niej uwolnić.

Przysięgnij, że mnie kochasz” bardziej opowiada o przeszłości Emiline, poprzez powieść jej przyjaciela z dzieciństwa, niż o teraźniejszości. I tego mi zabrakło w tej książce. Minęło ponad dziesięć lat od ich ostatniego spotkania i podejście Jase’a trochę było za zbyt optymistyczne i… pewne? Chociaż z drugiej strony jestem w stanie to zrozumieć, bo mimo tylu lat jego uczucia do niej się nie zmieniły. I miał swoje powody. Więc co do tego zachowania mam troszkę mieszane odczucia. Mimo to podtrzymuję, że było ich za mało, jako dorosłych i tak naprawdę, to jakimi są ludźmi, możemy poznać właśnie z książki J.Colby’ego.
Oboje za młodu wiele przeszli, musieli szybciej dorosnąć i tak naprawdę jedynym, co ich dobrego spotkało, byli oni sami. Spędzali mnóstwo czasu ze sobą, a ich przyjaźń z czasem przerodziła się w coś więcej. Te wydarzenia wywarły na Emiline mocne piętno i stała się zamknięta w sobie i nie chciała rozmawiać o przeszłości. Aczkolwiek nie będę ukrywać, że w pewnych momentach, już jako dorosła kobieta, troszkę mnie denerwowała, ale tylko na początku. Potem, o dziwo, wykazała się rozsądkiem i podobało mi się to, że decyzji, jakie przyszło jej podjąć, nie podejmuje od razu, ale potrzebuje na to czasu. Em nie chce się zmierzyć z tym, co ją spotkało, ale nie wie, że zaczynając tę konkretną powieść, która okazała się bestsellerem, będzie do tego zmuszona.
Jase wciąż pozostał miły, z poczuciem humoru i z powieścią na koncie, którą pokochało wielu czytelników. Lata, które spędzili osobno sprawiły, że stał się bardziej arogancki i pewny siebie. Autorka bardziej skupia się na Jase’ie, jakim był poprzez jego książkę, niż na tym, jaki jest teraz i zabrakło mi czegoś w tej relacji po jej odnowieniu. I jak wspominałam, był nieco zbyt pewny i zbyt szybko chciał, by wszystko wróciło do sytuacji sprzed lat, ale… może właśnie dlatego, że naprawdę tego chciał i wciąż jego serce należało do Emiline?
Chociaż Em sądzi, że o niej zapomniał i o tym, że obiecał ją odnaleźć, to nie jest tak do końca, ale tu wam nie zdradzę, musicie sami się o tym przekonać. Powiem wam jednak, że Jase postanowił pomóc nie tylko sobie w pokonaniu zmory przeszłości, ale pomógł także swojej przyjaciółce z dzieciństwa, chociaż ona o tym nie od razu wiedziała.

Czasami ludzie, którzy nas kochają, zmuszają nas do trudnych rzeczy, ale tak trzeba.

Spodziewałam się klasycznego romansu, ale ta historia nim nie była. Nie tak do końca. Podobało mi się to, że jest to tak naprawdę książka w książce, co jest ciekawą formą i w pewien sposób Renee Carlino chce nam pokazać, że ta opowieść mogła skończyć się na wiele różnych sposobów, ale to, jaki będzie jej prawdziwy koniec, zależało wyłącznie od głównej bohaterki. Szkoda tylko – oczywiście, już o tym wspominałam – że bardziej skupia się tu na powieści J. Colby’ego niż na odbudowaniu relacji pomiędzy Emiline a Jase’em. Tego mi w tej książce zabrakło. Tej realności w odnowieniu się więzi. Aczkolwiek nie wieje nudą, że tak powiem, bo przez pokazywanie przeszłości w taki sposób, coś się dzieje i jeśli o mnie chodzi, byłam ciekawa bardziej właśnie tej lektury, którą czytała Emiline niż tego, co się wydarzy w jej dorosłym życiu. I tak, jak Renee Carlino poświęciła więcej czasu temu wątkowi powieści, tak i ja się bardziej na tym skupiałam niż na całej reszcie.
Nie powiem jednak, że to była zła książka i mi się nie podobała, bo podobała się i to nawet bardzo. W pewnych momentach to smutna opowieść, ale też na swój sposób piękna. Już sam opis mnie zaintrygował, więc musiałam po nią sięgnąć i nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno się na niej nie zawiodłam. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy „Przysięgnij, że mnie kochasz” a „Gdybyś tu był”, to zdecydowania ta książka wygrywa walkowerem.

Nie zawsze jesteśmy w stanie wpływać na swoją sytuację życiową, na to, kim są nasi rodzice, gdzie mieszkamy czy ile zarabiamy, ale w tych rzadkich chwilach, gdy zdarza nam się być kowalami własnego losu i szczęścia, nie możemy pozwolić, by wstrzymywał nas strach.

Jeśli lubicie romanse, które nie są tak do końca typowe, to myślę, że powinniście po tę książkę sięgnąć. Mnie wciągnęła, mimo, że zaczęłam ją w okresie, kiedy nie miałam wielkiej chęci do czytania. I pokazuje w pewnym stopniu, że nie powinniśmy marnować czasu, bo nigdy nie wiadomo, ile nam go zostało i czy nie będzie za późno. Więc, tak, polecam „Przysięgnij, że mnie kochasz”, bo jest na swój sposób inna niż te romanse, które czytałam do tej pory, naprawdę mi się podobała i uważam, że jest warta przeczytania.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

2 komentarze:

  1. Wiem, komu polecę tę książkę. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Neee, jakoś nie. Sam opis jest ciekawy, ale mam wrażenie, że szybko zapomniałabym o tej książce, choć nie twierdzę, że o każdej trzeba pamiętać. :D
    Ale cieszę się, że tobie się podobała. :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń