24 września 2018

48. "Odrobina blasku" ~ Shari L. Tapscott

Tytuł:Odrobina blasku
Tytuł oryginału: Shine and Shimmer
Autor: Shari L. Tapscott
Data wydania: 21 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Czasami dziewczyna
potrzebuje do szczęścia tylko
odrobiny blasku.

Riley właśnie skończyła szkołę średnią i nie ma planu na życie. Wyjeżdża na wakacje do ciotki, aby dotrzymać jej towarzystwa i zastanowić się nad tym, co powinna zrobić dalej.
Na miejscu wpada jej w oko przystojny malarz Zeke. Aby się do niego zbliżyć, kłamie, że ma zdolności manualne, i daje się namówić na sprzedaż swoich wyrobów na festynie.
Poznaje też Linusa – typowego chłopaka z sąsiedztwa, który pracuje w sklepie z grami wideo. Jak ma pogodzić dwie nowe znajomości i jeszcze znaleźć czas na błyskawiczne nauczanie się podstawa wytwarzania mydła?
Czy zanim wakacje się skończą, Riley wybierze odpowiedniego chłopaka?
Źródło opisu: okładka książki.

Odrobina blasku” to drugi tom z serii opowiadający o innych bohaterach. Przy pierwszej części bawiłam się naprawdę bardzo dobrze, więc byłam ciekawa czy dostanę taką samą słodką historię z dawką humoru. Zapraszam was do zapoznania się z moimi wrażeniami!

Riley poznajemy już wcześniej, bo jest najlepszą przyjaciółką Lauren, głównej bohaterki „Odrobina brokatu” i tam ją polubiłam, chociaż czasami mnie denerwowała, a zwłaszcza w pewnej sytuacji, o której bardzo wam chciałabym powiedzieć, ale tego nie zrobię, by nic nie zdradzać z poprzedniego tomu, bo w końcu nie wszyscy mogli go czytać. Jest typem szkolnej gwiazdki. Popularna, śliczna, lubiana i dodatkowo cheerleaderka. A co więcej, ona doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej urody i z tego, że podoba się chłopcom. W związku z czym momentami jej myślenie czy zachowanie niekoniecznie mi odpowiadało i zgrzytałam lekko zębami.  Mimo wszystko byłam ciekawa jak potoczy się jej odrębna historia i życzyłam Riley jak najlepiej.
Podczas wakacji u ciotki poznaje dwóch chłopaków. Zeke’a i Linusa, którzy różnią się od siebie diametralnie. Jak woda i ogień. Choć na początku jest zdecydowana, że podoba się jej jeden z nich, ten drugi wkrótce też nie pozostaje jej obojętny i zaczyna mieć mały mętlik w głowie, którego z nich wybrać. Riley z biegiem wydarzeń w książce zaczyna bardziej dojrzewać. Dostrzegać, że niektóre jej zachowania były po prostu głupie i możemy zaobserwować niewielką zmianę w jej osobie, co mi osobiście bardzo odpowiadało.
Co do postaci chłopaków nie będę się skupiała na żadnym z nich. Powiem tylko, że Zeke to typ raczej spod ciemnej gwiazdy. Motor, tatuaże, podrywacz. Natomiast Linus jest chłopakiem z sąsiedztwa, nerdem i geekiem. Zdradzę wam jeszcze, że jednego z nich nie lubiłam nawet przez chwilę, a drugiego obdarzyłam sympatią niemalże od razu. Którego i dlaczego? Tego nie powiem. Musicie sami sięgnąć po tę książkę i zobaczyć, kogo wybierze Riley.

Tak samo jak i pierwsza część, „Odrobina blasku” była lekką, przyjemną historią z poczuciem humoru. Może było w niej nieco mniej słodyczy niż w poprzedniej książce, ale i w tej tego nie zabrakło. Jest to lektura na jeden wieczór, góra dwa, jeśli macie oczywiście czas, by go poświęcić na czytanie. Nie żałuję, że ją przeczytałam, bo czytanie jej było dla mnie miłym sposobem na spędzenie wolnego wieczoru.
Myślę, że choć jest to lekka i zabawna młodzieżówka, jeśli tylko zechcemy, będziemy w stanie z niej coś wynieść. Przez coś mam na myśli pozostawanie sobą, bo nikt na nas nie zasługuje, jeśli nie zaakceptuje nas takimi jakimi jesteśmy. I bez względu na to, kim ten ktoś jest, nie powinniśmy się dla niego zmieniać pod żadnym pozorem.
I przede wszystkim – nie pozwalajmy się zwieść pierwszemu wrażeniu. Nie każdy jest taki, jak z początku się wydaje.

Jeżeli poszukujecie właśnie takiej książki, przy której możecie odetchnąć od głębszych lektur czy od ciężkiej pracy bądź nauki, to myślę, że „Odrobina blasku” będzie odpowiednia. Może i Riley początkowo miała nieco inni tok rozumowania, ale jest młoda, dopiero co skończyła liceum. Jej życie nie było ciężkie, więc jest klasyczną nastolatką, która nie zmagała się z żadnymi trudnościami, ale jest naprawdę miłą osobą, którą da się lubić. Powoli zachodzi w niej mała zmiana, co już wspominałam.
Ja ją polecam, choć nie jestem w stanie wybrać, która część podobała mi się bardziej, ale już nie mogę się doczekać aż Wydawnictwo Kobiece wyda „Odrobinę słodyczy” i już chyba się domyślam czyje losy będą zawarte w tej książce.
Naprawdę polecam tę książkę, jeśli chcecie miło spędzić czas przy lekturze, która was rozbawi i będzie po prostu… słodka. Wypełniona blaskiem.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

21 września 2018

47. "Odrobina brokatu" ~ Shari L. Tapscott

Tytuł: Odrobina brokatu
Tytuł oryginału: Glitter and Sparkle
Autor: Shari L. Tapscott
Data wydania: 15 czerwca 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Nie ma takiego nieszczęścia,
Którego nie uratuje
Odrobina brokatu.

Lauren ma prosty plan na życie: skończyć szkołę, dalej rozwijać swojego bloga DIY i poślubić kogoś sławnego. W swojej przyszłości widzi jeszcze dwa słodkie pieski i bardzo dużo brokatu. Klasyczne „i żyli długo i szczęśliwie”.
Nieoczekiwanie w jej życiu pojawia się Harrison, szkolny przyjaciel jej brata. I co z tego, że jest zabójczo przystojny, skoro zajął domek gościnny? To było jej studio nagrań! Gdzie ma teraz pracowac nad kolejnymi filmami dla swoich fanów?
Dziewczyna decyduje się na ignorowanie intruza. Przecież kiedyś się wyprowadzi. Musi tylko przeczekać i przestać myśleć o tym, jaki jest zabawny, zdolny, przystojny i… wkurzający!
Czy kiedy przyjdzie pora przeprowadzki Lauren będzie w stanie rozstać się z Harrisonem?
Źródło opisu: okładka książki.

Ta książka miała swoją premierę już jakiś czas temu, więc teraz o wiele mniej się o niej mówi, bo została przysłonięta nowszymi premierami. Sama zdecydowałam się ją przeczytać, ze względu na drugi tom, a serię lubię czytać po kolei. Przewijała się bardzo często na zdjęciach czy relacjach, ale jakoś zawsze sobie odkładałam tę lekturę na później, nie przejawiając większego zainteresowania. Czy słusznie?

Po prostu muszę zacząć od tego, że Lauren już od pierwszych stron wprawiła mnie w stan lekkiej irytacji swoim podejściem do życia. Po prostu jej tok rozumowania nie do końca mi podszedł i pierwszą moją reakcją było przerażenie, że do końca książki będę się męczyła z główną bohaterką, a nie mam w zwyczaju odkładać zaczętej lektury. Tak więc zacisnęłam zęby i postanowiłam czytać dalej.
I czytałam…
I czytałam…
I czytałam…
I wiecie co? Nie mogłam przestać. W którymś momencie spojrzałam na zegarek, było po pierwszej w nocy i uznałam, że przecież jednego rozdziału jeszcze nie zaszkodzi przeczytać, prawda?

Lauren momentami może wydawać się irytująca, ale czy nie tym właśnie przejawia się większość nastolatek? Choć to tylko było na początku. Później już jej przemyślenia i rozumowanie osiągnęły nieco inny poziom. Zauważę jednak, że Lauren jest po prostu zwyczajną osiemnastolatką, która niedługo skończy liceum, prowadzi sobie  beztroskie życie, więc czemu mielibyśmy wymagać od jej postaci, że będzie nad wyraz poważna jak na swój wiek? Czy nie to dostajemy w prawie każdej książce? Nastolatka z beztroskim podejściem do życia, której w głowie jest głównie bal maturalny i poślubienie księcia z bajki to przecież nie tragedia.
Na jej drodze staje Harrison, który nagle zamieszkuje domek gościnny i już od samego początku zaczyna jej dokuczać, co jej niekoniecznie odpowiada, ale nie będę na tym się skupiała. Chłopak jest naprawdę inteligentny, czego dowiadujemy się podczas czytania – a ja wam tego nie zdradzę – i poznajemy jego osiągnięcia pomimo tak młodego wieku. I co ja wam jeszcze mogę o nim powiedzieć oprócz tego, że jest oczywiście mega ciachem i bardzo mi się przypodobał? Musicie poznać go sami, żeby się przekonać!

Tutaj myślę, że już przejdę do podsumowania.
Odrobina brokatu” to nie jest książka ambitna i ktoś mógłby powiedzieć, że to oczywiste, bo w końcu to literatura młodzieżowa, ale zdarzają się jednak i takie, które są czymś więcej niż klasyczną młodzieżówką. Natomiast ta nią dla mnie była, co nie zmienia faktu, że niesamowicie mi się podobała. Dodatkowo mam ograniczony czas, bo mogę czytać tylko kilka godzin wieczorem, a i tak czytało się bardzo szybko i nawet nie wiem kiedy z dwóch stron zrobiło się sto dwadzieścia.
Jest to historia na jeden, dwa wieczory dla kogoś, kto potrzebuje czegoś lekkiego do relaksu i dobrej zabawy, bo ja przy tej książce naprawdę dobrze się bawiłam. Momentami żołądek aż ściskał mi się z nerw i myślałam sobie: No nie! Dlaczego?!, ale jest to przede wszystkim książka z dużą dawką humoru i niejednokrotnie dzięki niej na mojej twarzy pojawił się uśmiech. A i były momenty, kiedy się szczerzyłam, bo po prostu nie mogłam tego powstrzymać.
Dodam jeszcze, że zakończenie – chodzi o dwa ostatnie wydarzenia w tej książce czyli ostatni rozdział i epilog – były dla mnie… po prostu takim wielkim „Oooch!”. Nie zmieniłabym w nim nic, bo dla mnie było najlepsze dla tej historii.
Jest słodka, brokatowa.

Więc czy żałuję, że przeczytałam w końcu tę książkę?
Nie, absolutnie. Cieszę się, że mogłam ją przeczytać i dobrze się bawić, dostając jeszcze szczyptę nerw na deser. Czasami przecież trzeba sięgnąć po coś takiego, co jest napisane lekkim i prostym językiem, ale także przyjemnym piórem, gdzie zdania są spójne i nie gryziemy na nich zębów.
Czy polecam?
Tak, o ile szukacie właśnie czegoś na rozluźnienie, by odpocząć od nauki, ciężkiej pracy czy czegoś tam jeszcze. Jeśli poszukujecie książki ambitnej to obawiam się, że niestety nie jest to dla was.
Polecam ją i od razu zabiorę się za kolejny tom, bo przecież przy książkach też można się dobrze bawić, prawda?

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

19 września 2018

46. "Narodziny królowej" ~ Rebecca Ross

Tytuł:Narodziny królowej
Tytuł oryginału: The Queen’s Rising
Autor: Rebecca Ross
Data wydania: 19 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Kobiety zawsze władają silniejszą magią

W królestwie Valenii wyjątkowo uzdolnione dzieci mogą uczyć się jednej z pięciu pasji. Należą do nich: sztuka, muzyka, sztuki dramatyczne, błyskotliwość i wiedza. Jednak żadna z tych dziedzin nie interesuje młodej Brienny.
Kiedy dziewczyna kończy siedemnaście lat, powinna zostać wybrana przez Mistrza. Tak się nie dzieje, a Brienna nie otrzymuje peleryny, która jest dowodem na zakończenie nauki.
Wkrótce na jej drodze pojawia się tajemniczy opiekun, który planuje atak na okrutnego władcę sąsiedniego królestwa. Wspólnie mają zamiar zwrócić tron prawowitej królowej, by obudzić uśpioną od dawna magię. Czy jednak Brenna wie, komu może zaufać?
Źródło opisu: okładka książki.

Nie czytam często książek tego typu. Można nawet powiedzieć, że czytam je naprawdę bardzo rzadko. Nie mam więc wyrobionego zdania ani konkretnych oczekiwań. Sięgając po „Narodziny królowej” nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać i nawet nie podejrzewałam co dostanę w tej książce. Czy to była przyjemna przygoda czy nie, za chwilę się przekonacie, jeśli wytrwacie do końca.

Brienna uczęszcza do prestiżowej szkoły, w której ma rozwijać swoją pasję, jednak żadna jej nie interesuje, jak zdradza nam sam opis. Z niego dowiadujemy się także, że nie udaje jej się zdobyć patrona i nie zostaje pasjonowana. Zastanawiałam się dlaczego tak się stało. Czy powodem było to, że dziewczyna jest nieudolna? Czy tajemniczy opiekun tylko się nad nią lituje?
Okazuje się, że byłam w błędzie. Brienna to bardzo inteligentna, młoda dziewczyna, która jest po prostu zagubiona i nie wie, gdzie jest jej miejsce na ziemi. Nie wierzy w siebie, nie wierzy w to, że zasługuje na pelerynę pasji. A kiedy nie zdobywa patrona uznaje, że tak po prostu musiało być, bo ona się do tego nie nadaje.
A jednak pojawia się ten tajemniczy opiekun i składa Briennie propozycje, która odmienia jej życie. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, odmieni życie wielu innym ludziom.
Wyruszyła w nową podróż z nieznajomym. Czy będzie tego żałowała wam nie powiem, bo zbyt wiele bym zdradziła. Muszę zauważyć jednak, że nasza główna bohaterka nie została podszyta sztucznością głównej postaci. Była odważna, ale nie w ten lekkomyślny sposób, gdzie jest gotowa zrobić wszystko, bo ona się nie boi. Cechowała ją odwaga, owszem, ale także rozwaga. Brienna to tylko młoda dziewczyna, która próbuje pomóc w czymś niemożliwym do wykonania i choć zdawała sobie sprawę, że m u s i coś zrobić, to jednak nachodziły ją wątpliwości, momentami chciała się wycofać. Co w jej sytuacji było zwykłym, ludzkim odruchem i było to zrozumiałe.
Gdybyśmy dostali kruchą dziewczyneczkę, która jest gotowa ruszyć sama na armię doświadczonych żołnierzy, byłaby postacią realistyczną? Nie była wielką bohaterką, która sama stawiała wszystkiemu czoła i od której wszystko zależało, choć niewątpliwie odegrała dużą rolę, ale cały czas mieliśmy tę świadomość, że nie jest jedyną, w której rękach leży cały plan.

Akcja książki rozwijała się umiarkowanie. Ani za wolno ani za szybko. Na wszystko przyszedł odpowiedni czas i moment. Druga połowa niewątpliwie bardziej mnie zaciekawiła, ale tylko dlatego, że to właśnie tam zaczęło się dziać najważniejsze. Co więcej, przez ostatnie dwie części siedziałam jak na szpilkach i nie miałam ochoty odrywać się od tej lektury, a momentami żołądek miałam w gardle. A jednak zdarzyły się też chwile, kiedy miałam ochotę skakać jak małe dziecko i radowałam się jak głupek. Było też trochę sytuacji, gdzie wstrzymywałam oddech, a serducho otaczał cieplutki kokon.

Były intrygi, były tajemnice, kilka niewiadomych. Autorka poprowadziła tak akcje, że wszystkie odpowiedzi pojawiały się powoli, karty się odkrywały jedna po drugiej, całość układała się w wyraźną układankę. Nie wiedziałam czy uknuty plan w pewnym momencie nie rozpadnie się na kawałki. Podczas czytania wiele razy bałam się, że zaraz nadejdzie ten moment, w którym coś pójdzie nie tak, że komuś powinie się noga. 
Narodziny królowej” to książka, która mnie nie nużyła, wręcz przeciwnie. A po jej skończeniu nadal trwałam w tej przygodzie, zastanawiając się czemu to jest koniec. Dlaczego nie dostałam jeszcze kilku rozdziałów? Był to przypadek, w którym im mniej stron mi zostało, tym coraz bardziej nie chciałam kończyć i rozstawać się z tą historią. Wydaje mi się, że w książce każdy wątek, nawet ten poboczny, został ostatecznie wyjaśniony i autorka nie zostawiła mnie z żadnymi pytaniami, oprócz tego oczywistego: dlaczego to się skończyło?
Z tego co słyszałam, nie będzie tylko drugiej części, a nawet trzecia i nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo się cieszę. Na pewno sięgnę po kontynuację i muszę wam się przyznać, że już się zastanawiam co tam może się wydarzyć, jak potoczą się dalsze losy bohaterów i co szykuje dla nas Rebecca Ross. Jestem bardzo ciekawa i przede wszystkim mam nadzieję, że następne tomy zostaną zachowane na poziomie pierwszego.

Co jeszcze muszę zauważyć to to, że w tej historii znajdziecie dużo rodów, dużo lordów i mniej uważny czytelnik mógłby się pogubić w tym kto jest kim. Dlatego spis, który mamy już na samym początku wszystkich postaci może być pomocny dla niejednej osoby. Choć ja nie miałam problemów z dopasowaniem nazwiska do osoby już po kilku rozdziałach, bo książka jest napisana prosto i zrozumiale.
Kolejne co po prostu jest konieczne abym powiedziała, książka nie jest taka, jakiej się spodziewałam po kilku rozdziałach. Myślałam, że to będzie taka oczywista i aż za bardzo schematyczna, że pewne sprawy wydarzą się tak, jak już miało to miejsce w wielu innych książkach – chodzi o Brienne i królową, tyle wam zdradzę. Na szczęście i ku mojej radości okazało się, że to aż tak przewidywalne nie było. Owszem, pewne momenty tak, ale nie uważam tego za coś złego.

Widzę, że się rozpisałam i mam nadzieję, że zawarłam tu najważniejsze punkty, o których chciałam wam wspomnieć. Książka jest naprawdę warta uwagi. Czyta się ją przyjemnie i przede wszystkim szybko, dlatego jest mi wstyd, że mi czytanie jej zajęło aż tyle czasu, ale zaczęłam ją w momencie, kiedy miałam go najmniej na czytanie.
Jest to historia bardzo przyjemna, na którą nie zmarnowałam czasu, ale jak mówię – żałuję, że nie przeczytałam jej szybciej. Jeśli lubicie tego typu książki, naprawdę „Narodziny królowej” z całego serca wam polecam i mam nadzieję, że spodoba wam się równie mocno jak mi.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

01 września 2018

45. "Feel again" ~ Mona Kasten

Tytuł: Feel again
Tytuł oryginału: Feel again
Autor: Mona Kasten
Data wydania: 22 sierpnia 2018
Wydawnictwo: Jaguar

On miał być tylko projektem…
Ale jej serce zdecydowało inaczej

Sawyer Dixon jest młoda, twarda… i zawsze trzyma się na uboczu. Od śmierci rodziców z nikim nie zawiązuje bliższych relacji. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy poznaje Isaaca Granta. Isaac w nerdowskich okularkach stanowi całkowite przeciwieństwo mężczyzn, z którymi Sawyer umawiała się na szybkie randki. Isaac, który ma dosyć statusu wiecznego singla, prosi dziewczynę o pomoc. Zawierają umowę: Sawyer zrobi z niego prawdziwego bad boya, a w zamian może utrwalić jego przemianę na kliszy fotograficznej w ramach projektu artystycznego.
Jednego tylko Sawyer nie wzięła pod uwagę – emocji, które stopniowo pojawiają się między nią a Isaakiem…

Seria „Again” bardzo przypadła mi do gustu i zacierałam już ręce na kolejny tom. Naprawdę byłam bardzo ciekawa tej książki, tym bardziej, że Sawyer i Isaaca już poznałam. I tak jak byłam bardzo ciekawa tej historii, tak jednocześnie miałam pewne obawy, że nie przypadnie mi do gustu, bo główna bohaterka w poprzednich częściach nie bardzo przypadła mi do gustu. A czy możemy polubić książkę, kiedy nie lubimy głównego bohatera?

Sawyer nie miała u mnie łatwego startu, bo jej nie lubiłam. Przyznaję. Wydawała się mi płytką osobą, która poza czubkiem własnego nosa nie widzi niczego, a jedyne co ją obchodzi do impreza, chłopcy, alkohol i dobra zabawa. Choć podczas czytania „Trust again” moje stosunki wobec niej się nieco ociepliły, nadal nie darzyłam jej sympatią. I właśnie dlatego miałam lekkie obawy, że przez nią nie będę czerpała przyjemności z lektury. A jednak, jak to powiedział Isaac Grant:

Nie jesteśmy tym, co o nas mówią

To zdanie idealnie opisuje Sawyer. Jest pewna siebie, odważna. Lubi zabawę i wszyscy mają ją za pannę lekkich obyczajów. A jednak za tym kryje się coś o wiele, o wiele więcej. Choć może wydawać się inaczej, Sawyer także ma uczucia. I to, jaka jest nie wzięło się znikąd. Pokazuje wszystkim, że jej nie zależy, że nic jej nie obchodzi. Prawda jest taka, że nie dopuszcza do siebie uczuć, bo jej życie nie zostało usłane różami. Ma swoje problemy, ma swoje demony. I „Feel again” pozwala nam poznać ją jako kogoś innego. Od tej drugiej strony. I wiecie co? Tę dziewczynę bardzo polubiłam.
Dziewczyna z pasją, która stara się walczyć z przeszłością, ale walczy także o swoją przyszłość. Dziewczyna, która się boi i wcale nie jest tak pewna siebie, jak mogłoby się wydawać.
Natomiast jeśli chodzi o Isaaca, jest to tym bohatera, którego zdecydowanie nie idzie często spotkać w literaturze. Nieśmiały chłopiec, który przy każdej najbliższej okazji się rumieni, a jeśli chodzi o kontakty z dziewczynami, nie jest w stanie nawet żadnej zaprosić na randkę. Wyróżniający się nie tylko charakterem, ale także stylem. Żadnych skórzanych kurtek, przetartych dżinsów. U niego królowały szelki i muchy w groszki. Innych zawsze stawiał na piedestale. Taki dobry chłopiec, który zawsze stara się mówić to, co należy.
Okazuje się jednak, że nie tylko Sawyer ma swoje sekrety.

Zawsze to facet był tym pewnym siebie, a główna bohaterka nieśmiałą szarą myszką, a jednak w tym przypadku odwrócenie ról się sprawdziło i przypadło do mojego gustu. Tylko czy tym razem takie połączenie nieśmiałości i pewności siebie wypali?
Oczywiście, nie powiem wam. Powiem za to, że bohaterowie okazali się osobami, które polubiłam. Nie byli bezbarwni i bezosobowi. Autorka nadała im charakteru i autentyczności, a czas w ich towarzystwie był jedynie przyjemnością. Choć nie zawsze było idealnie, tyle mogę wam zdradzić.
Kolejną rzeczą jakiej się obawiałam to przemiana Isaaca. Gdzieś w głowie miałam, że być może przejście z nerda w bad boya w którymś momencie go zgubi i stanie się kimś innym, choć zawsze jesteśmy najlepsi, jeśli jesteśmy sobą. Bałam się, że się zatraci i być może przekroczy pewną granicę. Czy tak się stało, tego oczywiście także wam nie powiem.

Dopóki nie sięgnęłam po trzecią część tej serii byłam przekonana, że pierwszy tom pozostanie na zawsze moim ulubionym i nic go nie przebije. Oczywiście z trójcy: Kaden, Spencer, Isaac, to ten pierwszy ma najwięcej mojego serca, ale okazało się, że „Feel again” stała się moim faworytem. Była to barwna, zabawna historia, w której bohaterowie musieli pokonać pewne bariery, jeśli chcieli być razem, ale wywoływała także przeróżne emocje, od uśmiechu i radości do strachu i niepewności.
W pewnym momencie tej książki myślałam sobie: Co tu się jeszcze może niby wydarzyć? Wydawało mi się, że nic ciekawego na mnie nie czeka. Zostałam mile zaskoczona i otrzymałam ciekawą lekturę, w której się sporo działo, poruszała serce i w pewnym momencie po prostu nie dało się od niej oderwać. Napisana dodatkowo lekkim piórem, które już w poprzednich tomach mi się podobało, bo dzięki niemu czyta się lekko oraz płynnie, a przede wszystkim szybko. Książka, która potrafi wciągnąć, pochłonąć czytelnika.
Feel again” jest inna niż poprzednie. I właśnie dlatego ją uwielbiam, tak jak całą serię „Again”.

Podsumowując krótko, na pewno z mojej obszernej opinii – naprawdę nie sądziłam, że tak się rozpiszę. Starałam się to skrócić jak najbardziej – możecie wywnioskować, że polegam „Feel again”. Oczywiście, że polecam! Dla mnie jest to historia oryginalna, zabawna i ciekawa, z którą warto się zapoznać i z której można wyciągnąć ważną lekcję: Człowiek nie zawsze jest tym, jaki się wydaje.
Dobra książka jest wtedy, kiedy po jej skończeniu tęsknicie za bohaterami, a przy ostatnim zdaniu myślicie jedynie: Jak to? Już koniec?!  i chcecie więcej. Zapewniam was, że to czułam po epilogu tej historii. To była naprawdę bardzo dobra książka.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.