30 października 2019

108. "Ściema" ~ K. Bromberg

Tytuł:Ściema
Tytuł oryginału:Faking It
Autor: K. Bromberg
Data wydania: 15 października 2019
Wydawnictwo: Editio Red

Zane Philips to bogaty australijski biznesmen – i wyjątkowo arogancki dupek. Nosi potwornie drogie garnitury, jest niemożliwie atrakcyjny i ma najbrzydszego psa pod słońcem. To jeden z tych typów, od których najlepiej trzymać się z daleka. Właśnie rozkręca kolejny biznes – portal randkowy, ale nie taki, na którym wyrywa się laskę na szybki numerek, tylko taki, na którym poszukuje się kogoś na resztę życia. Pomysł może odnieść spory sukces, ale potrzebuje naprawdę dobrej, profesjonalnej promocji.
Harlow Nicks jest modelką. Wciąż czeka na kontrakt stulecia, dzięki któremu jej kariera ruszy z kopyta. Zanim to jednak nastąpi, dzielnie stara się wiązać koniec z końcem i zarobić na życie. Pewnego razu spieszy się na kolejną rozmowę w sprawie pracy i przez kompletny przypadek natyka się na Zane’a. Nie jest to szczęśliwe spotkanie: rozszczekany pies, złamany obcas, krótka pyskówka i, oczywiście, nici z ewentualnej posady. Niezbyt obiecujący początek, prawda?
Na skutek nieprzewidzianych okoliczności i dwóch kłamstw dziewczyna otrzymuje od Zane’a niecodzienną propozycję zatrudnienia. Ma udawać jego ukochaną i promować wraz z nim portal randkowy. Promocja okazuje się kilkumiesięczną imprezą objazdową. Harlow i Zane spędzają więc razem kilka miesięcy w jednym autobusie. Na początku ona nie może ścierpieć arogancji szefa, jednak jego magnetyzm robi swoje. Z kolei on zaczyna odczuwać dziwną fascynację swoją zadziorną pracownicą. Udawany związek staje się coraz bardziej rzeczywisty. Z każdym kilometrem temperatura tej przedziwnej relacji rośnie. To nie może skończyć się happy endem…
Źródło opisu: okładka książki.

Książek napisanych przez K. Bromberg przeczytałam naprawdę niewiele, ale jej styl jak i tworzone przez nią historię przypadły mi do gustu, dlatego chętnie sięgnęłam po „Ściemę” by się przekonać czy to wrażenie pozostanie, a przede wszystkim ciekawa, co tym razem autorka przygotowała.

Harlow to kobieta, którą naprawdę od razu polubiłam. Piękna, a także inteligentna, z ognistym temperamentem i uparta. Nie jest kolejną ślicznotką, której wystarczy uśmiech seksownego faceta, by poszła z nim do łóżka. Oj nie. Ta dziewczyna potrafi postawić na swoim, potrafi pyskować i często mówi właśnie to, co myśli. Jest nieprzewidywalna i choć z zawodu jest modelką, nie przejmuje się, że jej fryzura na co dzień nie jest ułożona, nie czuje się lepsza z powodu swojego zawodu i na pewno nie wykorzystuje go, by się przechwalać. Mimo, że nie boi się zaprezentować swojego temperamentu, jest naprawdę miłą osobą, o dobrym sercu, ale nie wierzy, że gdzieś tam czeka na nią jej książę. Już dawno przestała wierzyć w bajki.
Zane to bogaty, arogancki dupek, który zawsze dostaje to, czego chce. Według niego miłość to ściema. Totalnie w nią nie wierzy, a jednak nowy biznes właśnie w nią inwestuje. Jest przystojny i mógłby – a w zasadzie może – mieć każdą, ale jest też człowiekiem ambitnym, inteligentnym i niesamowicie upartym. Przez większość czasu właśnie w ten sposób się prezentuje, ale z czasem odkrywamy, że nie zawsze tak jest. Jednak tę drugą stronę pozostawię wam do odkrycia.

Czasem najlepsze, co nas w życiu spotyka, ma źródło w tym, co nieoczekiwane.

Owszem, „Ściema” jest oparta na schematach spotykanych w innych romansach, ale totalnie mi to nie przeszkadzało, bo ta historia niemal od samego początku mi się podobała. Nie przeszkadzało mi nawet to, że Zane potrafił być niezłym dupkiem. Co więcej, jego charakter plus temperament Harlow sprawiły, że ich znajomość od początku była dość zabawna. Kłócili się i robili sobie momentami na złość, a czasem miałam wrażenie, że zaraz skoczą sobie do gardeł. A mimo początkowej niechęci zaczęło w nich buzować pożądanie, do którego żadne z nich nie chciało się przyznać.
Ta historia nie jest słodka, ale jest zabawna i na swój sposób ciekawa. Niemal od początku wiemy, że relacja Zane’a i Harlow zakończy się wraz z zakończeniem imprezy objazdowej. Z każdym rozdziałem bohaterowie coraz bardziej zbliżają się do końca trasy. Ale czy i oni będą mieli swój koniec? Jak sam opis mówi, nie ma co liczyć na happy end.
Podobało mi się to, w jakim tempie K. Bromberg rozegrała to wszystko. Bez zbędnego pośpiechu, wszystkiemu nadała odpowiedni bieg i na spokojnie nas we wszystko wprowadziła, a przede wszystkim zrobiła to w sposób naturalny. Dodała do swojej powieści humoru, ale także pikanterii, choć nie przesadziła z opisywaniem scen seksu. Nie zdarzyło się też, by umieściła w tej książce jakieś niepotrzebne opisy, ale wszystko miało tam swój cel. Napisana została z perspektywy obojga bohaterów. Nie wiem jak wy, ale ja zawsze jakoś to wolę, bo wtedy mogę poznać emocje i myśli dwóch stron. A lekkie pióro autorki sprawiło, że „Ściemę” przeczytałam naprawdę szybko i z przyjemnością, a co więcej, zapomniałam przy niej o swoim czytelniczym zastoju.

I najważniejsze pytanie. Czy polecam tę książkę? No cóż, już pewnie się domyślacie, że jak najbardziej. To naprawdę zabawna historia, może i trochę schematyczna, przewidywalna, ale jednak ma w sobie coś, czym wyróżnia się na tle innych. Podobało mi się tempo rozegrania wydarzeń jak i uczuć pomiędzy Zane’em a Harlow, a także to, w jaki sposób byli wykreowani bohaterowie. Mieli emocje, którym czasem dawali się porwać, nie byli idealni, mieli swoje humory. A także potrafili mnie kupić. Naprawdę cieszę się, że sięgnęłam po „Ściemę” i na pewno prędko o niej nie zapomnę. Jeśli wy lubicie romanse, w których liczy się coś więcej niż tylko łóżkowe sceny, który czyta się przyjemnie, to myślę, że wam się spodoba. A nawet mam nadzieję, że tak będzie.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio Red.

26 października 2019

107. "Kształt nocy" ~ Tess Gerritsen

Tytuł:Kształt nocy
Tytuł oryginału:The shape of night
Autor: Tess Gerritsen
Data wydania: 16 października 2019
Wydawnictwo: Albatros

Dom na wybrzeżu Maine nazywany Strażnicą Brodiego wydaje się idealnym miejscem dla kogoś, kto chce uciec od świata. Ava Collette wierzy, że znajdzie tam spokój po traumatycznych przeżyciach i uda jej się skończyć książkę, nad którą bezowocnie pracuje od miesięcy. I nawet kiedy okazuje się, że musi dzielić lokum z niechcianymi lokatorami – myszami – jest coraz bardziej zachwycona starą rezydencją.
Dopiero gdy okazuje się, że myszy nie są jedynymi nocnymi intruzami w domu, Ava zaczyna badać jego historię i odkrywa coś przerażającego:
WSZYSTKIEGO KOBIETY, KTÓRE KIEDYKOLWIEK MIESZKAŁY W STRAŻNICY BRODIEGO, UMARŁY W TEJ REZYDENCJI.
Ava z każdym dniem coraz mocniej czuje, że jej życie jest zagrożone.
Nie wie jednak, czy niebezpieczeństwo kryje się w murach, czy przyjdzie z zewnątrz.
A może tkwi w niej samej?
Źródło opisu: okładka książki.

Nie przeczytałam wszystkich książek Tess Gerritsen, ale z jej twórczością znam się naprawdę bardzo dobrze i jeśli widzę, że nadchodzi jakaś nowość, po prostu wiem, że muszę ją przeczytać, bo lubię to, co autorka tworzy. Jej historie są niepowtarzalne i często daje czytelnikowi omylne wrażenie, że ma do czynienia z czymś więcej niż tylko z realnością, że dzieją się rzeczy niezgodne z naturą i to właśnie sprawia, że tak naprawdę nie wiem czego mogę spodziewać się w jej książkach. Tess potrafi też trzymać w napięciu i przede wszystkim zaskoczyć czytelnika, a to w kryminałach lubię najbardziej. Jak jednak było z jej najnowszą powieścią?

Kształt nocy” to coś innego, niż poznałam do tej pory spod pióra autorki i nie do końca wiem, co sądzić o tej pozycji. Wiele pewnie wynika z tego, że nastawiłam się na typowy kryminał, a jednak było coś więcej w tej historii. Coś, o czym nie chcę wam mówić, by wam zbyt wiele nie zdradzić. Akcja tak naprawdę rozpoczyna się powoli, przyzwyczaja nas do sytuacji i nie do końca do tego jestem przyzwyczajona, jeśli chodzi o książki Tess. Tak jak na początku nastawiłam się do typowości jej książek, tak w pewnym momencie musiałam się przestawić i spojrzeć na „Kształt nocy” z innej perspektywy, by moja opinia mogła być obiektywna. Gdybym miała ją ocenić jak kryminały, które czytałam do tej pory, mogłabym być nieco sceptyczna w swojej ocenie, ale jeśli ocenić ją jako coś nowego?
Tess umiejętnie wprowadza czytelnika w swój świat i choć akcja nie nabiera z początku jakiegoś oszałamiającego tempa, to jednak wprawiła mnie w lekkie zaskoczenie i od razu zaczęłam się zastanawiać o co chodzi w tym wszystkim. Co autorka tym razem wymyśliła? I co czeka główną bohaterkę? Tak na dobrą sprawę, nawet teraz, kiedy skończyłam już czytać, mam kilka pytań, rozważam pewne kwestie, a to moim zdaniem dobrze, bo w ten sposób książka namąciła troszkę w głowie i tak prędko się o niej nie zapomni. Oczywiste rozwiązania nie zawsze są prawidłowe. Czasem to najbardziej nieoczekiwane jest odpowiedzią na dręczące nas pytania.

Jeśli lubicie książki Tess Gerritsen, bądź ten gatunek, to myślę, że i ta najnowsza powieść przypadnie wam do gustu, choć jak już wspominałam, jest to nieco inne wydanie jej twórczości, niż poznałam do tej pory, ale ostatecznie nie czuję się zawiedziona. Po napisaniu tylu książek Tess potrafiła stworzyć coś nowego, oryginalnego i niepowtarzalnego, co się może spodobać. Namąciła w głowie, dała rozwiązania, ale zostawiła na koniec z pytaniami.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.

15 października 2019

106. "Gdybyś tu był" ~ Renee Carlino

Tytuł:Gdybyś tu był
Tytuł oryginału:Whish you were here: a novel
Autor: Renee Carlino
Data wydania: 02 października 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Charlotte to urocza kelnerka, która pracuje w podrzędnej restauracji w Los Angeles. Jej życiu brakuje wyrazistości, a ona sama tęskni za czymś, co wreszcie nada mu sens. Kiedy los stawia na jej drodze charyzmatycznego malarza Adama, jest pewna, że właśnie spotkała tego jedynego mężczyznę.
Ten klasyczny romantyczny scenariusz po wspólnej nocy przybiera jednak nieoczekiwany kierunek. Chłodne zachowanie Adama pozostawia Charlotte z pytaniami i jak się okazuje, nie na wszystkie chciałaby znać odpowiedź. Kiedy odkrywa jego tajemnicę, wie jedno – wykorzysta jak najlepiej każdą minutę z tych, które jeszcze im zostały.
Źródło opisu: okładka książki.

Gdybyś tu był” to książka, której opis wzbudził we mnie poważne obawy, a także wątpliwości, dlatego jakiś czas wahałam się czy w ogóle chcę poznać tę historię, ale jak możecie się domyślić, postanowiłam spróbować, choć przyznaję się z lekkim wstydem, że zanim ostatecznie podjęłam decyzję, musiałam zrobić coś, czego wielu nie lubi – poznałam zakończenie. Tak, wiem, że to źle i nigdy (już) tego nie robię, ale myślę, że tylko dzięki temu ta książka znalazła się w moich łapkach.

Charlotte to piękna, młoda dziewczyna, która jest niezdecydowana i nie wie, czego chce od życia, co chce w tym życiu robić. Czasem jej postawa mnie denerwowała, nie będę oszukiwać, ale nie chcę też tu mówić w jakich momentach, bo mogłabym zbyt wiele zdradzić. Powiem jedynie, że nieco w kwestii swoich własnych uczuć i zachowań. Była jednak dobra, zabawna, miła, choć czasem też zgryźliwa i z ciętym językiem. Pomimo tego, że nie każde jej zachowanie mi odpowiadało, to dało się ją lubić.
Adam to uzdolniony, inteligentny, przystojny mężczyzna, który jest też dość specyficzny, ma zmienne nastroje, często zapomina i na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest dziwny. Może i jest, ale ten człowiek po prostu żyje chwilą i myślę, że autorka chciała, by jego postać nas tego nauczyła, że nie warto rozpamiętywać, zastanawiać się co by było gdyby, a przede wszystkim by żyć chwilą, jakby jutra miało nie być.

Mam do tej książki pewne zastrzeżenia, głównie jeśli chodzi o rozwój relacji pomiędzy bohaterami i nie mówię tu jedynie o Adamie i Charlotte, ale mam na myśli ogół. Odnoszę wrażenie, że momentami pewne rzeczy działy się zbyt szybko i nieco mi to przeszkadzało. Tak jak i zachowania postaci, w których niekiedy brakowało mi po prostu naturalności, a emocje czasem były dla mnie nieodczuwalne, czasem takie trochę na wyrost, za szybko się zmieniały, niestety. A na te czynniki zawsze zwracam uwagę w książkach, bo lubię, kiedy da się odczuć to, co czują bohaterowie i lubię wraz z nimi podążać za rozwojem uczuć, obserwować jak buduje się relacja. Tutaj mi troszkę tego zabrakło.
Mimo tego nie powiem, że książka mi się nie podobała, bo to nieprawda. Nie jest idealna, owszem, ale na pewno jest w stanie nas czegoś nauczyć. Niestety, nie powiem co to takiego, bo obawiam się, że mogłabym w ten sposób zbyt dużo zdradzić, a spojlerów staramy się unikać. Zdradzę wam jednak, że Renee chce nam tą historią pokazać, by się nie ograniczać, by robić to, czego chcemy. A jeśli nie wiemy? To próbować, aż odnajdziemy to, czego rzeczywiście pragniemy. „Gdybyś tu był” jest książką oryginalną i nie wątpię, że rzeczy, które mi nie odpowiadały, dla innych mogą być nieodczuwalne. Niestety okres, w którym zaczęłam ją czytać nie pozwolił mi się w nią wciągnąć, ale kiedy już przysiadłam, lekki i prosty styl autorki pozwolił mi ją skończyć bardzo szybko. I szczerze? Nawet nie odczuwałam ilości przeczytanych stron.

Czy polecam?
Nawet z minusami, które wymieniłam, owszem. Jak mówię, jest to książka na swój sposób wyjątkowa, pouczająca i dla niejednego pewnie będzie też poruszająca. Nie żałuję, że ją przeczytałam, bo mimo elementów, które do końca mi nie odpowiadały, ta historia naprawdę mi się podobała, miała potencjał. Jak to jednak mówią, najlepiej sięgnąć po lekturę i się przekonać, jakie zdanie będziecie mieć wy.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

09 października 2019

105. "Królestwo" ~ Jess Rothenberg

Tytuł:Królestwo
Tytuł oryginału:The Kingdom
Autor: Jess Rothenberg
Data wydania: 02 października 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Czekają tam na ciebie niezwykłe Czarodziejki – najnowsze osiągnięcie bioinżynierii. Wyglądają jak ludzie, wysławiają się jak ludzie, ale czy nimi są?
Jedną z nich jest Ana, stworzona po to, aby spełniać marzenia gości. Kiedy poznaje Owena, nowego pracownika parku rozrywki, zaczyna odczuwać emocje, które nie zostały jej zaprogramowane. Czy uczucie rodzące się w jej biomechanicznej piersi to… miłość?
Nad Królestwem zbierają się ciemne chmury, kiedy Ana zostaje posądzona o zamordowanie Owena. Jej proces okazuje się wydarzeniem stulecia. Z zeznań świadków, wywiadów i wspomnień Czarodziejki wyłania się historia splatająca miłość, kłamstwo i okrucieństwo, które odsłaniają prawdziwe znaczenie człowieczeństwa.
Źródło opisu: okładka książki.

Jess Rothenberg to autorka, której twórczość już poznałam i nie ukrywam, że byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam jej nazwisko w nadchodzących premierach Wydawnictwa Kobiecego. A to dlatego, że Jess ma, a w zasadzie miała, na swoim koncie tylko jedną książkę i to wydaną w 2012 roku. Siedem lat to bardzo długi okres i szczerze mówiąc to nie spodziewałam się, że spod pióra tej autorki wyjdzie jeszcze kiedyś jakaś książka, ale wiedziałam, że po „Królestwo” sięgnę, bo chciałam poznać zarówno samą historię, jak i przekonać się jak Jess poradziła sobie po tak długiej przerwie. Ciekawi? To zapraszam dalej!

Ana jest robotem, hybrydą. Wygląda jak człowiek, zachowuje się jak człowiek, nawet jej skóra jest w dotyku jak prawdziwa. A jednak przez cały czas ma się świadomość, że nim nie jest. Jej cechy nie zostały wykształcone jak u ludzi, z biegiem czasu i doświadczeń. Jest miłą, życzliwą ‘osobą’ tylko dlatego, że w taki sposób została właśnie zaprogramowana. Tak ją napisano, stworzona. Mimo to zachodzą w niej zmiany na skutek tego, co się wokół niej dzieje. Zaczyna odczuwać nowe emocje – o ile roboty mogą czuć – pragnąć nowych rzeczy. Doświadczała uczuć znanych człowiekowi, co tworzyło ją bardziej… ludzką. Nie bardzo wiem nawet jak ją tu wam lepiej opisać i przedstawić, więc mam propozycję. Przeczytajcie „Królestwo” i przekonajcie się sami czy Anie jest bliżej do robota czy może człowieka.

Można by pomyśleć, że opis za dużo zdradza, wspominając o morderstwie Owena, ale to nie prawda, bo przez całą książkę dochodzimy do tego, dlaczego to się stało, okrywamy nowe fakty, nowe tajemnice, aż wreszcie, ostatecznie, poznajemy prawdę. To nie jest romans. Jess Rothenberg stworzyła świat hybryd, świat manipulacji, kłamstw i intryg. A przede wszystkim – oryginalny świat. Nie jest już chyba tajemnicą, że coraz ciężej jest stworzyć coś, czego nie da się porównać z inną książką. Tej autorce niewątpliwie się to udało, za co naprawdę ma ogromnego plusa.
Napisana tak lekko i prosto, że czytało się ją naprawdę przyjemnie, ale też mamy tu tajemnicę, która niekoniecznie jest tak prosta, jak się wydaje od początku. Autorka poprowadziła akcje w sposób ciekawy i dopracowany, dzięki czemu „Królestwo” jeszcze zyskuje. To nie jest też książka, o której można też tak po prostu opowiedzieć, bo jestem pewna, że nie wiem jak bardzo będę próbowała, to i tak nie będę wam w stanie przedstawić tego świata Kingdom należycie. Ta historia jest napisana głównie z perspektywy Any, ale są też rozdziały, które wprowadzają więcej pytań, ale niekoniecznie dają od razu odpowiedzi.

Czy polecam? Cóż, powiem tak. Dla osób, które lubią świat nieco fantastyczny, intrygi i tajemnice, owszem. Natomiast niekoniecznie będzie to lektura dla osób, które oczekują romansu. Nie wiedziałam, czego spodziewać się po „Królestwie”, ale jestem jak najbardziej zadowolona. Nie było nudno, coś się przez cały czas działo w świecie Any i myślę, że niektórzy mogą dać się nawet zaskoczyć. Dlatego najlepiej jeśli sami sięgniecie po tę książkę i przekonacie się czy wam się spodoba, bo zdaję sobie sprawę, że nie jest to historia dla każdego. Mam nadzieję, że moja opinia pomogła wam choć trochę w podjęciu decyzji.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

02 października 2019

104. "Kusząca pomyłka" ~ Vi Keeland

Tytuł:Kusząca pomyłka
Tytuł oryginału:Beautiful Mistake
Autor: Vi Keeland
Data wydania: 18 września 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Po raz pierwszy spotkali się w pubie. Rachel powiedziała Caine’owi, co myśli o jego kłamstwach i wybujałym ego. Bez cienia wahania zaciągnął jej przyjaciółkę do łóżka. Niestety zapomniał wspomnieć, że jest żonaty. Rachel nie żałowała żadnego słowa, które wtedy wypowiedziała. Na idealnej twarzy Caine’a pojawił się jednak tylko lekki uśmiech…
Ups, chyba zaszła pomyłka.
Wyszła, mając nadzieję, że nigdy więcej go nie spotka. A jednak – już następnego ranka okazało się, że Caine jest nowym profesorem na wydziale muzyki w Brooklyn College. A ona właśnie została jego asystentką. Obydwoje niepokorni i pięknie pociągający. Czy aby na pewno po TAKIM pierwszym spotkaniu zdołają utrzymać odpowiednią relację zawodową?
Źródło opisu: okładka książki.

Po książki Vi Keeland tak naprawdę sięgam w ciemno i gdy tylko zobaczyłam, że szykuje się premiera „Kuszącej pomyłki” wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Nie wiem dlaczego, ale od razu nastawiłam się pozytywnie na tę lekturę. Może dlatego, że zanim po nią sięgnęłam, gdzieś tam przewinęły mi się jakieś pozytywne zdania na jej temat. Jakoś tym razem nie miałam strachu, że się zawiodę i książka nie sięgnie moich oczekiwań. Czy słusznie?

Tak to zazwyczaj wygląda. Po prostu któregoś dnia odwracasz się i wtedy uderza cię to w twarz. Wtedy dociera do ciebie, że to uczucie zawsze tam było, tylko ty byłeś zbyt ślepy, by to dostrzec. Właśnie o to chodzi w prawdziwej miłości – nigdy nie widać jej początku ani końca.

Rachel to piękna, młoda dziewczyna, która uwielbia muzykę i lubi się spóźniać. Jest też dość zamkniętą w sobie osobą i nawet z bliskimi nie dzieli się wszystkim, by nie rozdrapywać pewnych ran. W swoim życiu przeszła dość, ale wyrosła na naprawdę silną osobę, zaczęła nowe życie i co najważniejsze, nie była dziewczyną, która się nad sobą użala. Nie kuliła się, gdy coś się działo, ale potrafiła się wykłócać. Potrafiła być miła, ale też pokazała się od drugiej strony i stawała się temperamentna, co mi się w niej podobało.
Caine to przystojny profesor, który nie lubi spóźnialskich i każdy na uczelni ma go za dupka, bo… cóż. Zasłużył sobie na to miano i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Z czasem jednak okazuje się, że za tą skorupą istnieje też wrażliwy mężczyzna, który także przeszedł dość w swoim życiu. Choć nazywał się samolubnym, to powiem wam, że to nieprawda. Gdy przeczytacie i poznacie jego postać, odkryjecie dlaczego.

Po przeczytaniu kilku zdań wiedziałam, że „Kusząca pomyłka” będzie ciekawą lekturą. Już na początku wywołała mój uśmiech i sprawiła, że chciałam czytać więcej. Niestety zaczęłam czytać ją w okresie, który był dość zajęty i strasznie żałowałam, że nie mogę usiąść i pochłonąć tej historii. Są w niej jak zawsze małe sekrecik, ale to pojawiające się przeskoki w czasie dodają tej książce tajemniczości. I powiem wam szczerze, że miałam swoje teorie i ta książka bywa momentami przewidywalna, ale mnie zaskoczyła i to naprawdę. A ja ostatnio dość rzadko tego doświadczam, więc jestem jak najbardziej na plus.
Ta książka napisana jest prostym językiem, z perspektywy obojga bohaterów, dzięki czemu lepiej jest mi zrozumieć ich uczucia. Obyło się bez zbędnych opisów i wydarzeń, a akcja miała tempo odpowiednie, przede wszystkim w relacji między Rachel a Caine’em, choć niewątpliwie od początku pomiędzy nimi pojawiła się chemia. Jak zawsze Vi Keeland stworzyła seksowną, zabawną książkę, która miała w sobie coś więcej, niż tylko to. Bardzo lubię to w jej twórczości, dlatego właśnie bez wahania sięgam po jej książki i tym razem nawet troszeczkę się wzruszyłam, przyznaję. Autorka pokazuje, jak coś tak niepozornego jak muzyka, może nam pomóc i to na różne sposoby. Chyba pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w książce, przedstawionym właśnie w taki sposób, co w moim spojrzeniu nadało tej książce oryginalności, choć oczywiście zdarzyły się i kwestie, które były trochę schematyczne.

Wszyscy popełniamy błędy. W życiu nie dostajemy instrukcji. Ktoś, kto cię kocha, wybaczy ci twoje błędy, ale kiedy je ukrywasz lub kłamiesz w ich kwestii, to już nie są błędy, tylko decyzje.

Czy polecam „Kuszącą pomyłkę”? Jeżeli szukacie zabawnego romansu z nutką pikanterii, ale też odrobiną czegoś więcej, to jak najbardziej. Moim zdaniem to bardzo fajna książka i choć – tak jak wspominałam – przewidywalna i nieco schematyczna, to też na swój sposób oryginalna, a także potrafiąca zaskoczyć. Choć ja żałuję jedynie, że zakończyła się tak szybko!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

01 października 2019

103. Przedpremierowo: "Hope again" ~ Mona Kasten

Tytuł: Hope again
Tytuł oryginału:Hope again
Autor: Mona Kasten
Data wydania: 2 października 2019
Wydawnictwo: Jaguar

Everly Penn nigdy nie chciała się zakochać, a już na pewno nie w wykładowcy. Ale Nolan Gates jest czarujący, inteligentny i seksowny i tylko przy nim Everly udaje się zapomnieć o mrocznych myślach, które od dzieciństwa nie dają jej spać w nocy. Im lepiej go poznaje, im intensywniejsza staje się więź między nimi, tym bardziej Everly chce przekroczyć niewidzialną granicę, oddzielającą ją od Nolana. Nie wie jednak, że za jego optymizmem i miłością do literatury kryje się tajemnica. Tajemnica, która może zniszczyć ich miłość, zanim się na dobre zaczęła.
Źródło opisu: materiały wydawnictwa.

Na premierę „Hope again” czekałam bardzo długo, bo seria Again skradła moje serce już od samego początku. Mona Kasten to autorka, której twórczość naprawdę uwielbiam i mogę sięgać po jej książki z zamkniętymi oczami, ale zawsze też pozostaje lekka obawa, że tym razem mogę się przeliczyć. Ciekawi czy było tak tym razem? A może Mona nadal pozostała niezawodna?

W prawdziwym życiu nikt nikomu nie buduje domów z niebieskimi okiennicami. W prawdziwym życiu ludzie nie całują się w deszczu, nie noszą się na rękach W prawdziwym życiu inni cię niszczą, zostawiają pustą skorupę w której nic już nie zostało.

Everly to piękna, zabawna, inteligentna dziewczyna, której ulubioną porą roku jest jesień. Przez wydarzenia z przeszłości jest sceptycznie nastawiona do miłości i ma problemy z zaufaniem. Mimo, że ma wokół siebie przyjaciół, na których może liczyć, jest zamknięta w sobie i stara się zmierzyć ze wszystkim sama.  
Nolan to niekonwencjonalny wykładowca. Miły, z poczuciem humory, inteligentny i chyba każdy na uczelni go lubi. Jego relacje ze studentami są bardziej na stopie koleżeństwa niż uczeń-profesor i każdy może na niego liczyć. Zawsze wysłucha, doradzi i pomoże, jeśli będzie w stanie.
Oboje bohaterów połączyła miłość do literatury, a także coś jeszcze.

Niestety samą siłą woli nie można nikogo uszczęśliwić, choćby człowiek nie wiadomo jak się starał. A już na pewno nie, jeżeli to oznacza twoje cierpienie.

Od razu wam powiem, że teraz Mona Kasten dała nam nieco inną historię niż poprzednie, może dlatego, że okoliczności, w jakich znajdowali się bohaterowie, były inne. Nie mówię, że to źle. Zawsze to fajnie, jeśli autorka potrafi wymyślić coś nowego, a nie opiera się na tych samych schematach, prawda? Dzięki temu nie wiemy czego się spodziewać i jest to jakieś odświeżenie.
Choć Everly i Nolan już się znali, a nawet lubili i byli kimś na kształt przyjaciół, relacja pomiędzy nimi wcale nie nabrała szybkiego tempa, choć coś już iskrzyło. Rozwój ich znajomości był budowany powolutku i stopniowo. Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z zakazanym uczuciem, które w ogóle nie powinno się narodzić. Mona też nie oparła tej książki w pełni na wątku miłosnym, ale w „Hope again” daje nam spojrzenie na nieco inne kwestie. Jest to po części historia o odkrywaniu samego siebie, tego czego pragniemy od życia, co chcemy w tym życiu robić. Nie skupia się głównie na relacji między Nolanem a Everly, a czasem nawet spycha to na bok, co było moim zdaniem fajne, bo inne niż to, co dostawałam do tej pory nie tylko od Mony Kasten, ale również od innych autorek romansów. Mamy tutaj postaci drugoplanowe, poznajemy zalążek ich historii. Jest też sporo innych wydarzeń, niż tylko spotkania czy rozmowy pomiędzy głównymi bohaterami, chociaż oczywiście ich samych też nie jest mało, ale nie tak dużo, jak w innych romansach. Tą pozycją autorka też chce nam pokazać, że walka z przeszłością nie należy do łatwych spraw. Ona zawsze pozostawia w nas ślad, być może na zawsze. I musimy nauczyć się z tym żyć, a co więcej, musimy zaakceptować nie tylko swoją przeszłość czy lęki, ale czasem również drugiej osoby.
Każdy z bohaterów ma swoją historię i na pewno autorka nie dała im łatwego życia, ale też nie od razu nam zdradza, co im się przydarzyło. Zwłaszcza w przypadku Nolana. Wydaje się być pozytywnym, optymistycznym profesorem, ale coś się za tym kryje, co zdradza sam opis. To dodawało leciutkiej tajemniczości. A jeśli jakaś tajemnica to i ciekawość, prawda?
W książce da się wyczuć leciutką aurę jesieni, właśnie dlatego, że akcja rozgrywa się w tej porze roku. Podobał mi się sposób, w jaki Mona przedstawiła tę historię i stworzyła coś innego. Pokazała nam też w małym stopniu proces tworzenia książki, budowania postaci, kreowania ich osobowości, przeszłości. Nie jest to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. A już na pewno nie tak łatwe jak sięgnięcie po skończoną lekturę i rozpoczęcie jej czytania. Autor, zaczynając pisać, musi się zmierzyć z pewnymi elementami tworzenia.

Bo człowiek zawsze najbardziej pragnie tego, czego nie może mieć. Takie jest życie.

Czy polecam wam „Hope again”? Tak i jeszcze raz tak. Jak wspominałam, to zupełnie inna historia niż te, jakie już pokazała nam Mona Kasten, ale jest dzięki temu odświeżająca i nie ma się wrażenia, że czytamy kolejny raz to samo, tylko z pozmienianymi szczegółami. Napisana z perspektywy Everly, a styl autorki jest prosty, lekki i naprawdę przyjemnie się czyta rozdziały. Nie jest to przerysowana historia, nie jest też nudna. Potrafi też wciągnąć, może zaskoczyć? Nie jest idealna, ale czy są książki idealne?
Uwielbiam serie, w których każdy tom jest o innych bohaterach, ale każda jest ze sobą powiązana. Fajnie było spotkać bohaterów z poprzednich części, przekonać się co u nich i zdradzę wam w sekrecie, że jak zawsze zatęskniłam za Kadenem. I już nie mogę się doczekać, aż zostanie u nas wydana kolejna książka z tego cyklu, czyli „Dream again”.
Jednym słowem: „Hope again” naprawdę mi się podobała i absolutnie nie zawiodłam się na autorce. Dostałam coś innego, coś nowego i jestem na tak. Mam nadzieję, że moja opinia przekonała was do sięgnięcia po tę książkę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.