28 czerwca 2020

161. "To nie jest, do diabła, love story" (Tom II) ~ Julia Biel

Tytuł:To nie jest, do diabła, love story” (Tom II)
Autor: Julia Biel
Data wydania: 17 czerwca 2020
Wydawnictwo: Media Rodzina

Coś, co Ella i Jonasz zmyślili na poczekaniu, urosło do rozmiarów piramidalnego kłamstwa i teraz żyje własnym życiem. Trudno stawiać wygórowane żądania, kiedy najlepsza przyjaciółka chce cię pogrzebać żywcem w twoim własnym szczęściu, a wszechświat odmawia współpracy. Zwłaszcza gdy się okazuje, że zakochanie to najkrótsza droga człowieka do autodestrukcji, a przełączenie się w tryb stand-by i wylot na amerykańskie wesele może ludzi albo do siebie zbliżyć, albo… popchnąć do zbrodni.
Ella i Jonasz to wybuchowa para, której historia zachwyca, rozśmiesza, wzrusza. To antidotum na prozę życia, która czasem nas przygniata i lekarstwo na wszystkie fakapy, jakie przydarzają nam się po drodze. To książka, której nie sposób odłożyć. Powiew świeżości w literaturze młodzieżowej.
Źródło opisu: okładka książki.

Tak jak i w przypadku pierwszego tomu, tak o drugim też na Instagramie zrobiło się dość głośno. Mimo, że miałam ciut zastrzeżeń co do poprzedniej części, to byłam bardzo ciekawa co Julia Biel przygotowała w kontynuacji i muszę wam powiedzieć, że według mnie jest ona lepsza. Możnaby powiedzieć, że Ella nieco dojrzała, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że jej zachowanie mi się podobało. Niestety, przez dużą część książki jej podejście mnie irytowało i chociaż Jonasz nie był święty, to podziwiałam go za jego pokłady cierpliwości i dziwiłam się, że nią nie potrząsnął albo nie wyszedł, trzaskając drzwiami.
Historia Jonasza i Elli mi się podobała, bo na pewno była w pewien sposób oryginalna. Autorka tak operuje piórem, że treść czyta się bardzo szybko, a przede wszystkim ilości przeczytanych stron się nie odczuwa i z tą częścią poszło mi sprawniej niż z pierwszą. Przejawia się tu zachowanie typowe dla licealistów, którzy z małego problemu robią wielki, a przy okazji lubią porobić trochę dram czy zagrywek. Jednak do „To nie jest, do diabła, love story” i do bohaterów pasowało to idealnie, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że ja jestem już trochę za stara na tego typu powieści. Choć nie powiem, podobała mi się ta książka, która (UWAGA!) mnie zaskoczyła pewną kwestią, za co ogromny plus dla Julii Biel, bo uwielbiam niespodzianki. Prócz tego, że Ella swoim zachowaniem testowała moje nerwy, to po przemyśleniu chyba nie mam więcej zastrzeżeń.
Akcji trochę jest, zwrotów wydarzeń również, co mi się podobało i jestem pod tym względem jak najbardziej na tak. Bohaterowie uczą się, jak ufać i pozbyć się niepewności. Muszę się jednak podzielić pewnym spostrzeżeniem, które dopadło mnie, gdy przeczytałam ostatnie zdanie. Miałam wrażenie, że to jest otwarte zakończenie i pewne kwestie powinny zostać jeszcze wyjaśnione. Przede wszystkim zabrakło mi dokładniejszego wyjaśnienia między głównymi bohaterami, ale też z tymi pobocznymi, więc pytanie do autorki: czy przewiduje się kolejną część?! Tylko czy będzie ona o Jonaszu i Elli czy może o pewnej Anielicy w złotych okularach?

Jeżeli szukacie takiej młodzieżówki ze sporą ilością humoru, z dwuznacznymi podtekstami i niemałą ilością dramatów licealistów, to polecam wam ją z całego serca. Mi naprawdę podobała się ta historia, na pewno bardziej od poprzedniej i tylko Ella psuła mi nastrój, ale na jej usprawiedliwienie mamy to, że ma dopiero szesnaście/siedemnaście lat, więc nie możemy oczekiwać od niej zachowania dorosłej, prawda? A dla Jonasza brawa za cierpliwość i podejście. Widać, że facetowi zależy! Dodatkowo na korzyść działa na pewno wydanie tej książki, więc pewnie wiele osób skusi się ze względu na okładkę, ale w środku też znajdziecie coś nietypowego.
Mam nadzieję, że wam pomogłam w podjęciu decyzji i na koniec powiem jeszcze jedno: „To nie jest, do diabła, love story”!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina.

23 czerwca 2020

160. "Jej sekret" ~ Penelope Bloom

Tytuł:Jej sekret
Tytuł oryginału:Her secret
Autor: Penelope Bloom
Data wydania: 03 czerwca 2020
Wydawnictwo: Albatros

Przyznaję – spieprzyłam sprawę.
Pierwszy błąd:
Poprosiłam Pete’a Barnidge’a o pracę.
Drugi błąd:
Zaakceptowałam jego ofertę, zamiast odrzucić ja na samym początku.
Trzeci błąd:
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej ukryłam przed nim ten jedyny okruch, który w całej mojej historyjce był prawdziwy…
Źródło opisu: okładka książki.

Seria „Owoce pożądania” należy do jednej z moich ulubionych i tak naprawdę przeszłam już do etapu, kiedy z niecierpliwością wyczekuję kolejnych tomów. Uwielbiam książki Penelope Bloom za to, ze są pełne dobrego humoru, czyta się je szybko i są świetną lekturą na wieczór bądź dwa. Pomagają też się odprężyć, więc serdecznie polecam, jeśli potrzebujecie czegoś luźniejszego.
Ta część jest nieco delikatniejsza niż poprzednie tomy, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało i do tej historii to właśnie pasowało. „Jej sekret” to zabawna lektura, nawet bym mogła powiedzieć, że trochę też urocza. Mamy tu motyw hate-love, a Peter to prawdziwy dupek z czego sam doskonale sobie zdaje sprawę, ale nie było to minusem tej książki, bynajmniej. Relację pomiędzy bohaterami obserwowało się z prawdziwą przyjemnością i chociaż tak naprawdę wszystko rozwinęło się w krótkim czasie, to ja nie miałam wrażenia, że coś wydarzyło się za szybko. Autorka nie dała tego odczuć, za co oczywiście ma u mnie plusa. I myślę, że chciała w tej książce w jakiś sposób nam pokazać, że każda miłość jest inna.
Jeśli miałabym porównać tę część do którejś z poprzednich, to wybrałabym „Jego banan”, który niewątpliwie był do tej pory moim ulubionym tomem z tej serii, ale teraz „Jej sekret” może z nim konkurować. Peter troszkę przypomina Bruce’a w swojej powściągliwości, choć w przeciwieństwie do niego nie ma potrzeby ciągłego porządku. Może trochę wręcz przeciwnie. Jest też apodyktyczny, prymitywny i zarozumiały, ale u niego wszystko ma jakiś swój cel i zapewniam, że tego faceta trzeba lepiej poznać. Natomiast Violet to czasami nieśmiała kobieta, która jednak ma cięty język i momentami mówi to, co myśli, ale godne podziwu w niej jest to, że potrafi walczyć dla tych, których kocha i nie poddaje się wcale tak łatwo. Oboje zostali w pewien sposób skrzywdzeni i noszą ze sobą bagaż doświadczeń, z którym muszą sobie poradzić.
Jeśli jeszcze nie zaczęliście żadnej części z tego cyklu to koniecznie wam polecam to nadrobić, a jeśli jednak macie za sobą jakieś tomy i zastanawiacie się nad „Jej sekret” to myślę, że się nie zawiedziecie, jeżeli tylko nie będziecie wymagać od tej książki zbyt wiele, bo jak wspominałam, jest to lektura na wieczór bądź dwa, która rozbawi i zapewni odpoczynek czytelnikowi. Ja nie żałuję, że przeczytałam, bo uwielbiam tę historię, jak i każdą poprzednią i nie mam najmniejszych wątpliwości, że sięgnę też po kolejne tomy, jeśli się pojawią. Przyznam szczerze, że po skończeniu poczułam spoty niedosyt i żałowałam, że nie mam jeszcze kilku rozdziałów do przeczytania.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.

21 czerwca 2020

159. "Dragon's Lair" ~ Chantal Fernando

Tytuł:Dragon’s Lair
Tytuł oryginału:Dragon’s Lair
Autor: Chantal Fernando
Data wydania: 10 czerwca 2020
Wydawnictwo: NieZwykłe

Faye zna Deksa od najmłodszych lat. Był jej sąsiadem i troszczył się o nią bardziej niż oziębli rodzice, którzy mieli same wymagania i nie potrafili dać córce odrobiny miłości. Dziewczyna już wtedy podkochiwała się w Deksie, jednak ostatecznie związała się z jego bratem Erikiem.
Minęły lata. Faye jako studentka bardzo dużo czasu poświęca nauce. Gdy pewnego dnia przypadkowo nakrywa swojego chłopaka na zdradzie, okazuje się, ze jej związek był tylko złudzeniem. Zdesperowana i zraniona jedzie do baru, w którym spotykają się niebezpieczni i nieobliczalni motocykliści. I tam pierwszy raz od dawna widzi Deksa.
Dex nie przypomina już mężczyzny z jej nastoletnich lat. Teraz jest wiceprezydentem klubu motocyklowego z wytatuowanym na plecach wielkim smokiem. Faye ulega ukrytym pragnieniom i spędza z Deksem noc. Od tej pory jej życie całkowicie się zmienia.
Źródło opisu: okładka książki.

Sięgnęłam po „Dragon’s Lair” nie do końca wiedząc, czego się spodziewać, ale już po kilku stronach wiedziałam, że to będzie dobra lektura i na coś takiego się nastawiłam. Podobał mi się mroczny, groźny główny bohater i Faye, która nie dawała sobie w kaszę dmuchać, mówiła co jej ślina na język przyniesie i w momencie, gdy odkryła zdradę swojego chłopaka, nie użalała się nad sobą, a zdecydowanie to zakończyła. Postawą tą mnie zaskoczyła pozytywnie. Natomiast w Deksie podobało mi się to, że potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a także to, że za groźną skorupą krył się troskliwy facet.
Książka, która zapowiadała się na dobrą, ciekawą lekturę, trochę mnie niestety rozczarowała. Życie Faye zmienia się diametralnie po jednej nocy spędzonej z Deksem. Na początku przebieg wydarzeń mnie zdziwił, więc plus za element zaskoczenia, ale jednak czuję się zawiedziona. Akcja w tej książce była chaotyczna, a kwestie, który mogłyby być bardziej rozbudowane i rozwinięte, za szybko się kończyły. Fajnie, że autorka przybliżyła nieco temat MC i to, jak jego członkowie są ze sobą zżyci, ale uważam, że „Dragon’s Lair” miało potencjał, który nie został wykorzystany. Faye, która znalazła się w nieoczekiwanych okolicznościach i musiała zmierzyć się z życiem Deksa, które naprawdę nie było proste, moim zdaniem zbyt szybko i zbyt łatwo pogodziła się z tym wszystkim. W tej książce na pewno zabrakło mi emocji, a także wyczuwalnej naturalności. Zachowanie głównej bohaterki niekiedy było tak jakby trochę… naciągane. Nie wiem, jak dokładniej to ująć, ale w towarzystwie znajomych Deksa zachowywała się trochę za bardzo odważnie, ale jednocześnie nienaturalnie.
Całość, jako historia, bardzo mi się podobało, ale jak wspomniałam, uważam, że mogło to zostać lepiej rozwinięte i poprowadzone. Pewnie zdecyduję się na sięgnięcie po kolejne tomy, jeśli będę miała taką możliwość z nadzieją, że będzie tylko lepiej. W tej części były wydarzenia z konkurencyjnym gangiem i to mogłoby nadać książce dynamiczności, ciekawości, ale jak dla mnie, zostało to przeprowadzony w sposób obojętny i nie sprawiało to wrażenia, że ma jakiekolwiek znaczenie i zdecydowanie zbyt szybko wszystko się kończyło, jak już mówiłam.

Wiem, że ta książka może mi się podobać. Ja nie mówię, że jestem na nie. Jestem raczej sceptycznie nastawiona do tej pozycji i mam mieszane uczucia. Żałuję, że ten potencjał nie został wykorzystany, bo „Dragon’s Lair” mogłoby być świetną książką, powodującą całą gamę emocji. A ja tutaj niczego nie wyczuwałam, niestety. Nie czytało mi się tego do końca swobodnie, chociaż czasem wywoływała uśmiech na mojej twarzy i przez treść brnęło się naprawdę szybko, ale jednak kończyłam z lekkim poczuciem rozczarowania, bo po przeczytaniu kilku rozdziałów naprawdę dobrze się zapowiadało. Dziewczyna, której życie nagle się zmienia i seksowny, groźny motocyklista. Już samo to brzmi intrygująco, prawda? A jednak. Nie wyczuwałam tu też niestety chemii między Faye a Deksem i naprawdę żałuję, że całość nie została poprowadzona w inny sposób, ale cóż. Mam nadzieję, że kolejne tomy będą lepsze, a ja wam pomogłam w podjęciu decyzji!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

20 czerwca 2020

158. "Grzeszny doktor" ~ Whitney G.

Tytuł:Grzeszny doktor
Tytuł oryginału:Dirty Doctor
Autor: Whitney G.
Data wydania: 03 czerwca 2020
Wydawnictwo: Kobiece

Garett Ashton to lekarz w prywatnej nowojorskiej klinice. Ceniony i niezwykle przystojny – każda kobieta na jego widok czuje, że potrzebuje pilnej wizyty. W wolnych chwilach prowadzi sprośne rozmowy na czacie randkowym z tajemniczą nieznajomą.
Ambitna Natalie zostaje przeniesiona na rezydenturę do nowej kliniki i wcale nie jest z tego zadowolona. W życiu prywatnym także jej się nie układa – każda kolejna randka okazuje się klapą. Zrezygnowana, postanawia spotkać się na żywo ze swoim przyjacielem poznanym w sieci.
Kiedy nieoczekiwanie odkrywa, że mężczyzna ukrywający się pod nickiem D-Doctor jest jej nowym przełożonym, sprawy totalnie się komplikują.
Źródło opisu: okładka książki.

Wiedziałam, że „Grzeszny doktor” to będzie krótka książka, którą przeczytam bardzo szybko. Nie spodziewałam się po niej niczego ambitnego, bo czytałam już pierwszy tom z serii „Intensywne doznania”, czyli „Niegrzeczny szef”, ale byłam mimo to ciekawa tej części i chciałam ją przeczytać.
Ten cykl autorka stworzyła chyba dla rozluźnienia czytelnika i czasami naprawdę potrzeba jest czegoś takiego lekkiego, co da się przeczytać szybko, nad czym nie trzeba wiele myśleć, co nie wywoła w nas wielkiej gamy emocji. I ta książka niewątpliwie taka jest. Jest króciutka, zajmie wam jeden wieczór, a w zasadzie tylko jego część. I chociaż nie jest to mocna lektura i nie zachwyci, to mi mimo wszystko się podobała. Czytało się lekko, przyjemnie i mamy też dawkę humoru, która wywołuje humor. Wiadomo, że po tak krótkiej książce nie możemy się spodziewać niewiadomo czego i niewiadomo jak dynamicznej akcji pomiędzy bohaterami, ale chyba taka lektura na raz była mi potrzeba.
Zarówno Garrett, jak i Natalie pracują w świecie medycyny, oboje są pracoholikami, a do tego są uparci, dzięki temu między nimi nie jest spokojnie i nudno, nawet mimo tak krótkiej treści. I mimo tego nie miałam wrażenia, że relacja pomiędzy nimi rozwija się zbyt szybko, nawet mimo tak małej ilości stron.
O tej książce nie da się wiele powiedzieć z racji tego, że ta lektura jest krótka, bez żadnych głębszych przekazów, nie ma tu sekretów, nad którymi musimy główkować. Książka jest dedykowana dla osób, które chcą przeczytać coś luźnego przy kubku kawy czy herbaty, przy czym da się odprężyć. „Grzeszny doktor” to krótka, zabawna historyjka, przy której ja przyjemnie spędziłam czas i polecam ją osobom, które lubią romanse z nutką pikanterii, ale potrzebują czegoś szybkiego, na odprężenie i odpoczynek od cięższych lektur.

Jeśli potrzebujecie właśnie czegoś takiego, co pozwoli się zrelaksować, trochę pouśmiechać do stron i co przeczyta się w dosłownie chwilę, to polecam wam „Grzesznego doktora”, ale nie nastawiajcie się na wiele, bo tutaj tego po prostu nie ma, ale ja tego nie oczekiwałam i właśnie dlatego dobrze się bawiłam, czytając tę książkę. I jeżeli takiej lektury potrzebujecie, to polecam nie tylko tę część, ale również „Niegrzecznego szefa”. Mam nadzieję, że pomogłam wam w podjęciu decyzji, a ja tym czasem powiem wam jeszcze, że gdy tylko pojawi się trzeci tom, na pewno po niego sięgnę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

19 czerwca 2020

157. "Someone New" ~ Laura Kneidl

Tytuł:Someone New
Tytuł oryginału:Someone New
Autor: Laura Kneidl
Data wydania: 17 czerwca 2020
Wydawnictwo: Jaguar

Micah jest córką zamożnych prawników i siostrą Adriana, który z powodu swojego homoseksualizmu musiał opuścić rodziny dom. Dziewczyna nie chce dłużej mieszkać z rodzicami i wyprowadza się.
Gdy spotyka nowego sąsiada, nie może uwierzyć własnym oczom: jest nim Julian, chłopak, który kilka tygodni wcześniej stracił przez nią pracę. Micah czuje się fatalnie, w dodatku Julian jest wobec niej zimny i nieprzystępny i nie daje jej szansy na przeprosiny. Zaczyna się fascynować tajemniczą naturą Juliana i chce go poznać bliżej. Odkrywa przy tym, że Julian trzyma na dystans wszystkich ludzi, nie tylko ją. Skrywa tajemnicę z przeszłości, która może na zawsze zmienić sposób, w jaki Micah go postrzega.
Źródło opisu: materiały wydawnictwa.

Już po przeczytaniu serii o Sage i Luce, wiedziałam, że sięgnę po każdą kolejną książkę Laury Kneidl, jaka zostanie tylko wydana u nas w Polsce. Nie mogłam się doczekać, aż coś spod jej pióra pojawi się w polskich zapowiedziach. Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że wydawnictwo Jaguar postanowiło wydać „Someone New”. Sięgnęłam po nią bez wahania i co więcej, miałam tę przyjemność objąć tę książkę swoim patronatem i jestem z tego dumna.
Someone New” to bardzo wartościowa książka, ale nie należy lektur, które da się pochłonąć. Ja nie potrafiłam, ale nie dlatego, że historia mi się nie podobała. Bynajmniej. Już po pierwszych rozdziałach wiedziałam, że to powieść w moim guście, a bohaterów bardzo polubiłam, jednak się bałam, bo wiedziałam, że Laura potrafi wycisnąć z czytelnika sporo emocji swoją twórczością i się nie myliłam.
Micah, choć z bardzo bogatego domu o zasadach typowych dla śmietanki towarzyskiej, wyrosła mimo wszystko na porządną dziewczynę, dla której pozory nie są ważne, ale ważna jest rodzina i to naprawdę widać. Potrafi być waleczna, ale w pewnym momencie swoim zachowaniem sprawiła, że ją podziwiałam. Nie ugięła się i potrafiła zawalczyć, jeśli jej naprawdę zależało. Podczas czytania możemy zauważyć, że dojrzewa, co bardzo mi się podobało i polubiłam ją jako osobę. Była miła, sympatyczna, pełna energii, ale też skrywała w sobie pewne rzeczy. Natomiast postać Juliana wprowadza bardzo dużo tajemniczości. Chłopak jest zamknięty w sobie, jest odludkiem i nawet nie ukrywa, że woli samotność, ale przy bliższym poznaniu bardzo zyskuje. Jest dobrą osobą, pomocną i uczciwą, ale ma swoje tajemnice. Troszkę przypominał mi Kadena z „Begin again” Mony Kasten. No i Julian ewidentnie skradł moje serce!
Śmiało mogę powiedzieć, że Laura Kneidl zrobiła kawał dobrej roboty, pisząc tę książkę. Nie sądziłam, że pokocham jej twórczość jeszcze bardziej. I chyba prawidłowe będzie stwierdzenie, że autorka wykazała się też odwagą, bo poruszyła w tej historii temat, z jakim nie spotkałam się jeszcze nigdy, a sporo książek miałam okazję przeczytać. „Someone New” jest owiana tajemnicą, której domyśliłam się dopiero na kilka stron przed wyjawieniem prawdy i myślę, że niejednego czytelnika wyjaśnienie zaskoczy. Laura poruszyła też kwestię akceptacji samego siebie, ale również tolerancji i bardzo mocno skupiła się na tej sprawie. Co więcej, nie opowiada tylko o losach Juliana i Micah, co bardzo mi się podobało, bo w ten sposób historia zyskuje zdecydowanie więcej. Działo się całkiem sporo, ale tempo akcji było odpowiednie, nie było nudno, a przede wszystkim rozwój relacji między głównymi bohaterami był naturalny, w sam raz i radością było obserwować, jak pomiędzy nimi rodzi się coś więcej, niż tylko przyjaźń.

Laura kupiła moje serce po raz kolejny. Jeśli nie przeczytaliście jeszcze „Someone New” to polecam wam z całego serca, bo to naprawdę warta zapoznania historia, a przede wszystkim coś nowego i niespotykanego, trochę zaskakującego. I mimo, że mogłoby się to wydawać luźną młodzieżówką, wcale taką nie jest. Porusza ważne kwestie i jak już mówiłam, nie czytałam książki z taką tematyką, jak pojawia się tutaj. Myślę, że pokochacie tę powieść, jak i bohaterów, którzy się w niej pojawiają. Czytało się przyjemnie i całkiem szybko, ale też z niepewnością tego, co może wydarzyć się na kolejnych stronach. Na pewno sięgnę po kolejne tomy tej serii i jestem ich bardzo ciekawa. Mogłabym polecać wam tę książkę jeszcze w nieskończoność, bo jest to jedna z lepszych z gatunku New Adult i ciągle miałabym wrażenie, że moje słowa nie wystarczają, więc najlepiej będzie, jeśli sięgniecie po nią i przekonacie się sami czy spodoba wam się tak bardzo jak mnie.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

14 czerwca 2020

156. "Rozgrywka z sąsiadem" ~ R.L. Mathewson

Tytuł:Rozgrywka z sąsiadem
Tytuł oryginału:Playing for Keeps
Autor: R.L. Mathewson
Data wydania: 03 czerwca 2020
Wydawnictwo: NieZwykłe

Haley ma wszystkiego dość. Przez całe swoje życie w sytuacjach stresowych się wycofywała. Pozwalała ludziom sobą pomiatać i przez ostanie pięć lat znosiła wybryki pewnego sąsiada. Ale koniec z tym. Teraz Haley wreszcie postawi na swoim i pokaże, co o nim myśli.
Opracowuje plan gry i obiecuje sobie, że nie zapomni, na co naprawdę stać jej wrednego sąsiada. Będzie czujna i waleczna.
Jason nie spodziewał się, że gdy zniszczy kwiaty sąsiadeczki, ta rzuci się na niego niczym Rambo. Co nie zmienia faktu, że właśnie wtedy naprawdę ją dostrzegł. I musiał przyznać, że całkiem mu się spodobało to, co zobaczył.
Źródło opisu: okładka książki.

Haley to dziewczyna, która była popychadłem i nie potrafiła o siebie zawalczyć. Cicha, nieśmiała i niepewna, ale pod wpływem swojego sąsiada zaczęła się zmieniać, stała się zabawna i zadziorna, a do tego słodka i każdy w jej pobliżu nie mógł się oprzeć jej urokowi, a mężczyźni wciąż się za nią oglądali.
Jason natomiast to taki wielki, wielki dzieciak, który ciągle jest głodny. Naprawdę. Ciągle jadł! I strzelał fochy jak dziecko, ale to było bardzo urocze i zabawne! Szczerze mogę powiedzieć, że uwielbiam tego faceta!
Naprawdę dobrze się bawiłam czytając tę książkę. A wszystko za sprawą głównych bohaterów, którzy stworzyli naprawdę świetny duet, gdy już Haley nie chciała zabić Jasona za zniszczenie jej kwiatków. Ich relacja zaczęła się od rozejmu, ale szybko przerodziła się w przyjaźń i nie od razu pojawiło się coś więcej, co mi się podobało i podczas czytania uśmiech prawie wcale nie schodził z mojej twarzy.
Rozgrywka z sąsiadem” to nie jest książka poruszająca i pouczająca, ale zabawna i lekka, idealna dla kogoś, kto potrzebuje takiego luźnego romansu na wieczór bądź dwa. Ja ją przeczytałam na raz, bo nie mogłam się oderwać, a przede wszystkim dlatego, że czytało się ją naprawdę, naprawdę szybko. A duża dawka humoru, którą funduje autorka, tylko w tym pomaga. Sceny seksu, które się oczywiście pojawiają, na szczęście są napisane z wyczuciem i nie powodują niesmaku, no i nie ma ich zbyt wiele.
Myślę, że tą historią R.L. Mathewson chce nam w jakiś sposób pokazać, że to nie nasz stan materialny świadczy o tym, kim jesteśmy i na kogo zasługujemy. To nie pieniądze mają nas wartościować tylko to, jacy jesteśmy.

Wiem, że nie rozpisałam się bardzo na temat tej książki, ale też nie chcę wam wciąż przekazywać tych samych informacji. Jeżeli szukacie lektury, przy której się odprężycie i pośmiejecie, to „Rozgrywka z sąsiadem” będzie idealna do tego. Moim zdaniem naprawdę warta uwagi pozycja, ale pod warunkiem, że nie oczekujecie czegoś poruszającego i ambitnego. Ja jestem pewna, że jeśli pojawią się kolejne tomy z serii „Sąsiad z piekła rodem” to po nie sięgnę, bo bardzo dobrze spędziłam czas przy tej części i polubiłam bohaterów, którzy, jak wspominałam, byli świetnym duetem. Nie tylko ich ciągłe żarty, ale też zachowania bawiły i sprawiały, że cała lektura była przyjemnością. Więc jeśli chcecie czegoś z dużą dawką humoru, czegoś lekkiego, co da się przeczytać szybko, to polecam wam tę książkę, bo historia bardzo mi się podobała, ale przede wszystkim moje serce w tej książce skradła Haley i Jason.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

13 czerwca 2020

155. "Lista, która zmieniła moje życie" ~ Olivia Beirne

Tytuł:Lista, która zmieniła moje życie
Tytuł oryginału:The list that changed my life
Autor: Olivia Beirne
Data wydania: 20 maja 2020
Wydawnictwo: Albatros

Georgia przepada za: winem, oglądaniem telewizji na kanapie i tworzeniem rysunków. Nie znosi za to: wysokości, organizowania ślubu szefowej ani zaglądania na swoje konto bankowe. A nade wszystko nie znosi ryzyka. I zmian.
Zupełnie inaczej niż jej siostra – odważna i rozsądna Amy. Kiedy Amy orientuje się, że nie będzie w stanie dokończyć swojej Listy-Rzeczy-Do-Zrobienia-Przed-30-tką, prosi Georgię o pomoc. A ona nie może odmówić.
Georgia ma tylko kilka miesięcy, aby nauczyć się brać życie za rogi. I wprowadzić w nie trochę szaleństwa. Zaczyna się od randki z Tindera, po której następuje lawina nieprzewidzialnych zdarzeń…
Źródło opisu: okładka książki.

Wiedziałam, że zdecyduję się na tę książkę, jak tylko zobaczyłam jej zapowiedź. I nie można ukryć, że bardzo szybko stało się o niej bardzo głośno. Wszyscy ją zachwalali, czytałam bądź słyszałam same pozytywne opinie i tym bardziej jej byłam ciekawa. I w końcu po nią sięgnęłam, a teraz jestem po lekturze i mogę śmiało powiedzieć, że słusznie czytelnicy ją polecają. „Lista, która zmieniła moje życie” to bardzo zabawna komedia z romansem, powiedziałabym, że w tle. Jako miłośniczka romansów jestem trochę nienasycona, bo jak dla mnie mogłoby być tego więcej, ale nie patrzę na to pod kątem minusów, bo wiem, że autorka nie na tej stronie chciała się skupić w swojej powieści, dzięki czemu udało jej się stworzyć historię z poczuciem humoru, ale też trochę chwytającą za serce, a przede wszystkim mi zapewniła mocniejsze bicie serca i ból żołądka, bo nie udało mi się spokojnie czytać tego, co tam się działo.
Georgia jest uzdolniona, ale trochę nieporadna życiowo, więc jej siostra Amy przychodzi jej z pomocą i tworzy dla niej listę, która rzeczywiście zmienia jej życie. Główna bohaterka czasami w swoim myśleniu jest głupiutka, ale dodaje to książce na pewno uroku i przede wszystkim humoru, bo nie da się tego czytać bez uśmiechu na ustach. Nie mogę jednak nie wspomnieć, że były chwile, kiedy Georgia mnie denerwowała swoim podejściem do pewnego dżentelmena, o którym wam nic nie zdradzę, bo nie od razu on się pojawia w książce i mam nadzieję, że czytając, będziecie mieli tyle samo przyjemności z odkrywania jego postaci, co ja. Powiem wam jednak, że to bardzo dobra, pozytywna postać. Wracając jednak, miałam ochotę potrząsnąć naszą główną bohaterką za to, jak się zachowywała w stosunku do niego, chociaż Amy (siostrą Georgii) też miałam ochotę trochę szarpnąć.
Olivia wplata w tę historię chorobę i skupia się nieco właśnie na tym, ale przede wszystkim uwaga jest skierowana na samą Georgie i na to, jakie zmiany w niej zachodzą, jak jej życie się zmienia. I to wszystko, plus oczywiście romans, tworzyły fajną całość, którą czytało się z przyjemnością, ale też bardzo szybko, a ilości przeczytanych stron w ogóle nie odczuwałam, gdy już na dobre się wkręciłam.

Jeśli szukacie czegoś luźnego, przy czym spędzicie przyjemnie czas, co was odpręży i rozbawi, to polecam wam naprawdę „Listę, która zmieniła moja życie”, a także poprzedni tom z serii „Mała czarna” czyli : „Współlokatorzy”. Te dwie książki na lato są idealne i nie mogę się doczekać, aż ten cykl się powiększy o jakieś nowe książki, po które sięgnę na pewno! Więc jeśli się jeszcze nie zdecydowaliście na tę książkę, to mam nadzieję, że moja opinia wam pomogła podjąć decyzję, bo moim zdaniem naprawdę warto. Jest to historia warta zapoznania. Zabawna i luźna, ale momentami też nieco ściska za serduszko.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.

10 czerwca 2020

154. "Współlokatorzy" ~ Beth O'Leary

Tytuł:Współlokatorzy
Tytuł oryginału:The Flatshare
Autor: Beth O’Leary
Data wydania: 15 maja 2019 (I wydanie) 20 maja 2020 (II wydanie)
Wydawnictwo: Albatros

Po bolesnym rozstaniu z chłopakiem Tiffy  potrzebuje mieszkania. Taniego. I szybko.
Leon potrzebuje gotówki, bo praca na nocne zmiany niespecjalnie przekłada się na grubość jego portfela. Postanawia podnająć pokój. Ale jest jeden problem…
Ich znajomi sądzą, że to zwariowany pomysł, że zamieszkać razem i dzielić jedno łóżko… Ale układ jest prostu. Kiedy Tiffy będzie w pracy, mieszkanie będzie należeć do Leona. Nocami i w weekendy będzie je miała dla siebie. Nigdy więc nawet się nie spotkają.
Kiedy jednak zaczynają pisać do siebie karteczki, gotować dla siebie jedzenie, doradzać w kwestiach sercowych i poznawać swoje tajemnice, stają się coraz bliżsi…
Tyle tylko, że nigdy się nie widzieli.
Źródło opisu: okładka książki.

O tej książce słyszałam naprawdę wiele w momencie, kiedy została wydana po raz pierwszy i zawsze sobie obiecywałam, że ją przeczytam. A potem zapominałam dodać jej do koszyka przy zakupach albo na listę książkowych życzeń i później żałowałam. Gdy zobaczyłam, że będzie jej ponowna premiera, ale w nowej oprawie to wiedziałam, że nie mogę tej szansy zmarnować. W końcu tak wiele osób ją polecało. I wiecie co? Ani trochę się nie zawiodłam.
Już po samym opisie można stwierdzić, że „Współlokatorzy” to coś innego, niż do tej pory mieliśmy okazję poznać. Książka jest zabawna i jednym słowem: świetna. Przewidywalna, ale nie do końca. Bardzo polubiłam głównych bohaterów, którzy nie zostali wykreowani na najpiękniejszych i nieskazitelnych, ale za to jako osoby, byli dobrzy i po prostu nie da się ich nie lubić. Tiffy to pełna energii kobieta, która ma swój styl i swoje usposobienie życiowe. Jest też wesoła, ale również zraniona i tego nie ukrywa. Czasami nie zachowuje się rozsądnie, ale w tej książce jest to urocze i nie jest żadnym minusem. Leon natomiast jest introwertykiem, bardzo małomównym, opanowany, pomocny i naprawdę miły, a czasem i nieśmiały. I chociaż nie jest to typ męskiego bohatera, w których gustuję, jeśli chodzi o romanse, to nie wyobrażam sobie, że tutaj mógłby być inaczej wykreowany. Pasował do tej historii idealnie i skradł mi serce.
W tej powieści jest naprawdę sporo humoru, ale nie tylko, czego nie do końca się spodziewałam i było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Prócz zapewnienia czytelnikowi uśmiechu, autorka stara się w tej książce opowiedzieć nieco o manipulacji drugiego człowieka, o zmarnowanych szansach. A przede wszystkim nie skupia się głównie na tym, co dzieje się między Leonem a Tiffy, ale też jest poboczna historia, czego wam nie chcę zdradzać, ale było to naprawdę fajne i zadziałało tylko i wyłącznie na korzyść.
Przyznam, że początkowo miałam nieco problem, bo mamy tutaj perspektywę zarówno Tiffy, jak i Leona i różni się w nich forma prowadzenia dialogów. W pierwszej chwili poczułam lekką dezorientację, ale już po kilku zdaniach przywykłam do tego i w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Jeżeli jeszcze nie czytaliście „Współlokatorów” to nie powinniście się wahać, bo historia sama w sobie jest nietypowa, ale postaci również i idealnie do niej pasują. Naprawdę ta książka mi się podobała i polecam ją wam z czystym sercem. Mimo ponad czterystu stron, nie odczuwa się tej ilości i czyta się lekko, no i trochę ciekawości autorka też wprowadza. I przede wszystkim, nie ma nudy! Ciągle coś się dzieje, jest wesoło, czasami mniej, ale warto zapoznać się z historią Leona i Tiffy. Jeżeli więc szukacie komedii romantycznej w postaci książki, „Współlokatorzy” mogą być właśnie idealną pozycją.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.

06 czerwca 2020

153. "To, co bliskie sercu" ~ Katherine Center


Tytuł:To, co bliskie sercu
Tytuł oryginału:Things You Save in a Fire
Autor: Katherine Center
Data wydania: 03 czerwca 2020
Wydawnictwo: Muza

Cassie pracuje w straży pożarnej w Austin i jest w tym naprawdę dobra, a koledzy ją szanują. Choć na co dzień walczy z żywiołem, nierzadko ryzykując życie, w sferze uczuć jest raczej ostrożna. Niespodziewany telefon od matki wszystko zmienia. Poważnie chora kobieta, która przed laty porzuciła męża i córkę, teraz potrzebuje jej pomocy.
Jednostka strażacka w Massachusetts, gdzie przenosi się Cassie, w niczym nie przypomina jej poprzedniego miejsca pracy. Brakuje funduszy i sprzętu, a nowi koledzy są nieokrzesani i mają swoje grubiańskie zwyczaje. Nie są zachwyceni, gdy do ich męskiego zespołu dołącza kobieta. Sumienna i obowiązkowa Cassie musi odnaleźć się w nowym środowisku, naprawić relacje z matką i uporać się z koszmarami z przeszłości, a wkrótce zwalczyć o to, co dla niej najważniejsze.
Źródło opisu: okładka książki.

Kiedy człowiek wybiera miłość, choć tyle razy zawiódł się na ludziach, którzy nagle z jego życia znikali, łamiąc mu serce… Kiedy człowiek dobrze już wie, jakie trudne jest życie, a jednak mimo to wybiera miłość… To nie jest oznaka słabości, tylko odwagi.

Wystarczył mi sam opis i chwila zastanowienia bym zdecydowała, że chcę tę książkę poznać i naprawdę, zaczynając czytać byłam zadowolona z lektury, a także zaintrygowana, bo „To, co bliskie sercu” to coś zupełnie innego, niż miałam okazję poznać do tej pory. Podobało mi się, że główna bohaterka jest strażakiem i bardzo sumiennie podchodzi do swojej pracy, do obowiązków, a przede wszystkim chce pomagać ludziom. Widać, że jest odważna i waleczna, nie poddaje się tak łatwo. A związki? Jest zdecydowanie na nie. I to nie tak, że sobie myśli, że nie chce się z nikim umawiać, a potem się ktoś trafia i zmienia wszelkie swoje przekonania. Cassie nie wierzy w miłość. Uważa, że ona nie istnieje, a jeśli już, to czyni ludzi słabymi. Za to praca i chęć niesienia pomocy innym są dla niej wszystkim. Jej postać podobała mi się przede wszystkim dlatego, że na tle wszystkich bohaterek literackich znacznie się wyróżnia. A jednak z czasem przestałam czuć się w pełni usatysfakcjonowana lekturą i piszę to z bólem serca, bo zapowiadało się naprawdę, naprawdę dobrze.
Na tylnej okładce mamy napisane, że ta książka jest „o odwadze, nadziei, uczeniu się miłości i trudnej sztuce wybaczania” i tutaj się w pełni zgodzę, ale odnosiłam czasami wrażenie, że autorka skupiała się bardziej na stronie zawodowej i na tym, jak wygląda życie strażaków, a także kobiety wśród męskiego grona, niż na uczuciach czy całej reszcie. I to jest z jednej strony fajne, bo mamy bardzo dokładne spojrzenie na życie i pracę  w straży, na to, jak bardzo ci ludzie narażają swoje życie dla nas i są po prostu bohaterami, ale zabrakło mi tu większej dawki emocji i skupienia się na uczuciach w większym stopniu.
Cassie wprowadza się do matki, która przed laty zostawiła ją i jej ojca, przez co ma do niej żal, co jestem w stanie w pełni zrozumieć i zaakceptować, ale w pewnym momencie od unikania do rodzicielki, przeszła do rozmów przy herbatce i lekkich zwierzeń. Zabrakło mi budowy tej relacji, jakiegoś przełomu pomiędzy niechęcią a siedzeniem przy gorącym naparze i szydełkowaniu. A co więcej, w książce pojawia się pewien przystojniak, ale nie zdradzę wam kto to taki. I oczywiście mamy wątek romansu, ale (naprawdę piszę to niechętnie) nie wyczuwałam między tym dwojgiem żadnej chemii. Pojawiło się uczucie, a ja nie wiedziałam skąd. Nie czułam, żeby pomiędzy nimi cokolwiek się rodziło, a już to było. Zabrakło mi tego również, niestety. Ostatnie do czego się troszkę przyczepię, to postać Cassie. Czasami chciała zaimponować swoim nowym kolegom z jednostki i może miało wyjść to naturalnie, ale dla mnie było zwykłym przejawem popisywania się z jej strony, co mi osobiście się nie podobało i trochę mi to przeszkadzało. Jasne, rozumiałam, że musi się wykazać przed kolegami z pracy, ale po prostu w moim odczuciu ten wykaz trochę przerodził się w popis, ale na obronę mogę powiedzieć, że nie było tego dużo i nie było to rażące. A jeżeli chodzi o zawód strażaka, Cassie naprawdę zasługiwała na miano bohaterki i w tej pracy była naprawdę dobra, lepsza od niejednego faceta. Wykazywała się odwagą, twardością i kompetencją. Mimo tych zastrzeżeń, o których wspomniałam, to jej postać polubiłam właśnie za to jaką okazywała się być osobą.
Nie powiem, że ta książka jest zła, bo nie jest. Być może to, co ja wymieniłam jako swoje zastrzeżenia, dla innego czytelnika będą niezauważalne i ktoś inny będzie się tą książką zachwycał. Pamiętajcie, że ile czytelników, tyle spostrzeżeń i odczuć. Na plus „To, co bliskie sercu” działa na pewno to, że chociaż jest momentami przewidywalna, to też potrafi troszeczkę zaskoczyć i rzeczywiście, jeśli chodzi o kwestię wybaczania, to jest nam to pokazane, ale w tej powieści bardziej chodzi o wybaczanie samemu sobie. Dodatkowo autorka porusza kwestię dyskryminacji kobiet, a więc nasza główna bohaterka musi sobie z tym radzić i mimo wszystko naprawdę nieźle jej to idzie, bo twarda z niej babka, choć niejedno w życiu przeszła i niejedno jeszcze przed nią, ale mimo sytuacji nie użala się nad sobą, nie załamuje się, ale stara się walczyć. I mimo zła, jakie ją spotkało, z czasem zaczyna się wyzbywać wrogości, która w niej siedzi.

Wiem, że przebaczenie jest zdrowe. Wiem, że tkwiąc w rozgoryczeniu, najbardziej ranimy samych siebie. Ale po prostu nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć. Jak się ludziom przebacza? Jak to w ogóle działa?

Jak widzicie, ta historia ma swoje minusy, ale także plusy i sama w sobie mimo wszystko mi się podobała, jest fajna i inna na tle książek, które czytałam dotychczas, opowiada o bohaterstwie, odwadze, wybaczaniu, miłości, co działa na jej korzyść, ale jednak zabrakło mi tu po prostu wyczuwalnych emocji. Mam jednak nadzieję, że jeśli wy przeczytacie „To, co bliskie sercu”, będziecie z lektury zadowoleni. Moim zdaniem powinniście sami się przekonać, jakie będą wasze odczucia w tej kwestii, bo mimo wszystko myślę, że może warto zaryzykować, bo kto wie czy historia Cassie was nie porwie i nie zachwyci? Jak mówię, mi się podobała, miała swoje plusy i w pewien sposób była wyjątkowa. Choć wymieniłam swoje zastrzeżenia, na jakość samej historii nie miały one wpływu, więc decyzję pozostawiam w waszych rękach.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza.