29 stycznia 2019

65. "Dearest. Dandelion" ~ Lex Martin

Tytuł: Dearest. Dandelion
Tytuł oryginału: Finding Dandelion
Autor: Lex Martin
Data wydania: 16 stycznia 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Jeśli nie walczysz o to, co kochasz,
Nie płacz za tym, co tracisz.

Jax jest gwiazdą drużyny piłki nożnej i typowym graczem, który umawia się z każdą dziewczyną tylko na jedną randkę. Kiedy na imprezie poznaje Dani, między nimi od razu iskrzy. Chociaż chłopak nie lubi się angażować, ma świadomość, że spotkał kogoś wyjątkowego.
Oboje poczuli, że ciągnie ich do siebie, ale w trakcie kolejnego spotkania Jax nie rozpoznał Dani. Ona też wolałaby zapomnieć o gorących chwilach u jego boku, kiedy okazało się, że jest bratem jej nowej współlokatorki.
Jax zaczyna stąpać po kruchym lodzie, bo czuje się tak, jak Nidy wcześniej przy żadnej dziewczynie. Na dodatek jego kariera sportowa wisi na włosku. Chłopak ma wiele do stracenia, ale nie zależy mu na niczym poza Dani, która na dobre zajęła jego myśli.
Czy będzie w stanie poświęcić przyszłość, by być z dziewczyną, która rozpaliła w nim uczucia? Czy ona mu zaufa i pozwoli zbliżyć się do siebie?
Źródło opisu: okładka książki.

Z twórczością Lex Martin miałam styczność już jakiś czas temu, kiedy przeczytałam pierwszy tom serii, czyli „Dearest. Clementine”. Jak tylko ją skończyłam wiedziałam, że chcę przeczytać kolejne części, więc kiedy pojawił się Dandelion, po prostu musiałam to przeczytać i nie mogłam się doczekać.

Jax jest typowym sportowcem. Przystojny, seksowny, zabawny, czasami irytujący i nie angażujący się w żadne związki. A jednak da się lubić. Może i czasami ma się ochotę przystrzelić mu w głowę, ale za tym wszystkim kryje się coś więcej. Jak każdy, Jax również ma swoje zmory, które się czają za nim niczym cień. I dają o sobie znać. Może i jest chłopcem z bogatego domu, ale jego życie nie było tak idealne, jak wszyscy myślą.
Natomiast Dani to przemiła dziewczyna, którą wszyscy lubią. Zabawna, o ogromnym sercu, z poczuciem humoru, oddana dla swoich przyjaciół, ale również silna, a także myślę, że odważna. Nie zawsze miała lekko, a do tego wszystkiego przyjdzie się jej zmierzyć z kolejnymi problemami. Zdradzę wam tylko, że to będzie coś gorszego niż złamane serce.
Ogólnie oboje bohaterów bardzo polubiłam. Znałam ich z poprzedniej części, ale bardziej była tam przedstawiona postać Dani, chociaż nie dowiadywaliśmy się o niej dużo, żadnych szczegółów. Po prostu mieliśmy pokazane to, jaka jest. O Jaxie natomiast wiele się nie dowiedzieliśmy. Tylko tyle, że to bogaty sportowiec i brat Clementine – bohaterki pierwszego tomu. Natomiast w „Dearest. Dandelion” mamy okazję poznać ich o wiele bardziej. Są postaciami barwnymi, charyzmatycznymi, a Jax choć to typowy dupek, bywał też naprawdę słodki. Zwłaszcza na koniec.

Nie wiedziałam czego się spodziewać po tej książce tak naprawdę. Dlaczego Jax nie pozna Dani, skoro do razu coś pomiędzy nimi zaiskrzy? Niby bohaterów już poznałam kilka miesięcy temu, ale Lex Martin nie zdradziła za wiele, choć jak się okazało, początek historii Jaxa i Dani zaczął się niewiele później niż ta pomiędzy Clem i Gavinem. Także to mnie leciutko zaskoczyło, bo autorka w historii Clementine nie dała tego odczuć – albo jakieś maleńkie przebitki, których nie pamiętam – więc dla mnie to jak najbardziej na plus.

Sama fabuła może i jest troszeczkę stereotypowa: bogaty przystojniak, który co noc ma inną i słodka studentka, którą lubią wszyscy, ale jednak historia ma coś w sobie i skradła moje serce. Relacja miedzy bohaterami nie została przedstawiona tak, jak w większości romansów. No wiecie, cudowny związek, oboje szczęśliwi, potem jakiś dramat i rozstanie. Tutaj to zostało przedstawione w inny sposób, nie zdradzę wam oczywiście jaki, ale podobało mi się to. Co więcej, dało się wyczuć emocje pomiędzy Jaxem a Dani, przez co książka stawała się przyjemniejsza w odbiorze.
A co więcej, lekki i prosty styl autorki sprawiał, że czytało się naprawdę dobrze i szybko. Nie miało się wrażenia, że jest lanie wody, a i w książce nie wiało nudą. Uczucie pomiędzy bohaterami, choć zakiełkowało szybko, już nie tak szybko pozwolili by się rozrosło, dzięki czemu nie mamy od razu takiego wielkiego bum i historia wydaje się być bardziej realistyczna – przynajmniej ja tak mam. Mimo iż książka jest troszeczkę stereotypowa, to myślę, że nie tak do końca przewidywalna. „Dearest. Dandelion” pokazuje nam także co pieniądze mogą uczynić z ludźmi. Jak mogą być pazerni i do czego się posunąć. Uzmysławia nam również, że zanim wydamy osąd, należy wysłuchać drugiej osoby, bo przez niedopowiedzenia może wyjść trochę zamieszania.

Pewnie wiele osób też będzie się zastanawiało czy można przeczytać ten tom bez znajomości pierwszej części. Myślę, że tak, chociaż cień tajemnicy Clementine zostaje tutaj zdradzony, ale mimo wszystko autorka nie pokazuje za bardzo co działo się we wcześniejszym tomie. Coś się dowiadujemy, ale jednak są to tylko strzępki informacji.

Standardowo na koniec. Czy polecam tę książkę?
Jak najbardziej, jeśli lubicie tego rodzaju historie. Nie jest wyzuta z emocji, nie jest nudna, a relacja między bohaterami nie jest sztuczna, da się ich lubić – mimo, że Jax to momentami dupek – i można się dobrze bawić. Chociaż nie będę ukrywała, że nie zawsze w tej książce było kolorowo, ale dzięki temu było ciekawiej.
Cieszę się, że mogłam przeczytać „Dearest. Dandelion” i nie żałuję czasu, który na nią poświęciłam. Ta lektura była przyjemna i na pewno będę ją miło wspominała, a może nawet kiedyś do niej wrócę. Co więcej, nie mogę się doczekać kolejnego domu i mam nadzieję, że zostanie wydany jak najszybciej.
I wiecie co?
Ta seria znalazła w moim sercu swoje miejsce.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

26 stycznia 2019

64. "Neverworld Wake" ~ Marisha Pessl

Tytuł: Neverworld wake
Tytuł oryginału: Neverworld wake
Autor: Marisha Pessl
Data wydania: 16 stycznia 2019
Wydawnictwo: Jaguar

Beatrice i pięcioro jej najlepszych przyjaciół tworzyli świetną ekipę. Ale wszystko zmieniła tajemnicza śmierć Jima, chłopaka Beatrice.
Bee czuje, że nigdy nie pozna prawdy, jeśli nie spotka się z przyjaciółmi. Nie rozmawiała z nimi przez rok od dramatycznych wydarzeń. Podejrzewa, że wiedzą znacznie więcej, niż chcą zdradzić.
W drodze do domu jednego z nich, młodzi ludzie cudem unikają zderzenia z ciężarówką. Rankiem, po burzy, do drzwi posiadłości puka tajemniczy mężczyzna. Oznajmia, że jest Stróżem, a oni znajdują się w pętli czasowej. Żeby przeżyć, muszą zagłosować. Ale przeżyć może tylko jedno z nich, a głosowanie musi być jednomyślne.
Źródło opisu: okładka książki.

Początkowo ta książka przewijała mi się gdzieś na Instagramie i słyszałam o niej pozytywne opinie, co skłoniło mnie do chęci sięgnięcia po tę pozycję. Sam opis również mnie zachęcił, nie zdradzając za wiele swoją treścią. Wiemy, że mamy do czynienia z tajemniczą śmiercią jakiegoś chłopaka, a grupką przyjaciół zostaje postawione ultimatum w postaci głosowania. Dlaczego? Co się stało, że znaleźli się w takiej sytuacji? Dlaczego tylko jedno może przeżyć? I czemu śmierć Jima zostaje uznana za tajemniczą? Już na wstępie same pytania, więc nie ukrywam, że to mnie ciekawiło, choć nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać, ale starałam sobie nie wyrabiać oczekiwań, by podejść to tej książki neutralnie.

Mamy tutaj piątkę przyjaciół, a jedynie z opisu poznajemy imię Beatrice, dlatego też pozwolę sobie nie zdradzać pozostałych. Powiem wam jednak, że każdy z przyjaciół był inny. Jedna osoba spokojna, dobra. Druga wybuchowa i gwałtowna. Każdy o odmiennym charakterze, ze swoimi sekretami, co czyniło tę historię jeszcze bardziej barwną, bo nie wiedzieliśmy jak kto może zareagować, co zrobić. Jednak każdego łączyło jedno – chcieli przeżyć.
Do walki o swoją szanse na przeżycie doszło jeszcze rozwikłanie śmierci Jima, co nie było tak proste jak mogłoby się wydawać. Zdradzę wam, że według wszystkich chłopak popełnił samobójstwo. Tylko czy na pewno? Korzystając z szansy, planują dowiedzieć się prawdy, która może okazać się nieoczekiwana.

Początkowo niewiele się dzieje, mamy raczej delikatne wprowadzenie w akcje, ale już od pierwszych stron książkę czytało mi się przyjemnie, dzięki prostemu, lekkiemu stylowi autorki. No i dzięki pytaniom, które zadałam sobie już po przeczytaniu opisu, chciałam czytać i jak najszybciej poznać na nie wszystkie odpowiedzi. A kiedy z czasem akcja zaczęła się zagęszczać, ta ciekawość rosła. Z czasem zostawały odkryte tajemnice. Niekiedy działo się coś, czego się nie spodziewałam, co jest jak najbardziej na plus. Lubię, kiedy w trakcie czytania pojawiają się tropy, a jednak na końcu prawda może okazać się nieco zaskakująca. Tutaj tak właśnie było. Miałam różne teorie, wielu podejrzanych, ale potem się okazywało – kilka razy – że jednak jestem w błędzie.
Nie nudziłam się podczas czytania, bo w „Neverworld wake” trochę się jednak działo. Sam zamysł na historię również mi odpowiadał. Spotkałam się już z czymś takim w serialu, ale w książce jeszcze ani razu, więc jestem na tak.

Spędziłam miło czas przy tej książce. Jest to młodzieżowy thriller psychologiczny, który zapewni czytelnikowi również trochę emocji. Moim zdaniem to książka jak najbardziej warta polecenia, napisana w przyjemny sposób. Chociaż nie będę ukrywała, że liczyłam na troszkę inny koniec, a także na pewien cud, ale to w jaki sposób autorka skończyła tę historię nie jest zły. Przynajmniej sprawiła, że książka nie jest szablonowa.
Więc jeśli chcieliście przeczytać tę książkę, mam nadzieję, że moja opinia pomoże wam w podjęciu decyzji.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

23 stycznia 2019

63. "Więź" ~ Anna Lewicka

Tytuł: Więź
Autor: Anna Lewicka
Data wydania: 16 stycznia 2019
Wydawnictwo: Jaguar

Alicja, warszawska studentka, wybiera się w Bieszczady, by z dala od zgiełku miasta odetchnąć w malowniczej zimowej scenerii i poszukać odpowiedzi na kilka ważnych pytań…
Coś ciągnie ją w dzikie ostępy… Niespodziewanie załamanie pogody mogłoby okazać się dla niedoświadczonej turystki tragiczne w skutkach, gdyby nie tajemniczy mężczyzna, mieszkający opodal w samotnej chacie.
Uwięzieni w śnieżycy, Alicja i Wiktor dzień po dniu stają się sobie coraz bliżsi, w końcu ogarnia ich niepohamowana, wręcz pierwotna namiętność. Oboje jednak czują, że coś jest nie tak. Pochodzą z kompletnie różnych światów, a jakby znali się od zawsze. W powietrzu wisi niepojęty, dziki magnetyzm, przepojony żądzą i lękiem…
Lawina wydarzeń, mających wpływ na losy tych dwojga, ma swój początek setki lat wcześniej, a uwięzione w odmętach jeziora siły kryją żądzę zemsty, sięgającą poza czas i śmierć.
Czy potęga miłości wystarczy, by pokonać złowrogie przeznaczenie?
Źródło opisu: okładka książki.

Nie będę ukrywała, że po książki polskich autorów sięgam rzadko, ale kiedy przeczytałam opis „Więzi” pomyślałam, że chcę tę książkę przeczytać i zapoznać się z historią. Chata w Bieszczadach? Zapowiadający się romans? To jest coś, co mogłoby mi się spodobać, dlatego do książki podeszłam pozytywnie nastawiona mimo, że została napisana przez polską autorkę.

Zacznę może od tego, co w tej książce mi się podobało, tak na dobry początek. Historia nie jest tak do końca zwykła, a na świecie są rzeczy, o których nie wszyscy wiedzą. A także osoby. W „Więzi” mamy do czynienia z magią, ale nie taką z różdżkami i zaklęciami jak z „Harry’ego Pottera”. Tutaj ta magia opiera się raczej na rytuałach, na legendach. I czytając wszelkie opisy z tym związane dało się wyczuć, że autorka naprawdę wie, co mówi. Opisy naturalne, rozbudowane, wszystko konkretnie opowiedziane. Każdy rytuał, każdy zwyczaj, każda tradycja. Troszkę słowiańskich mitów – jeśli dobrze pamiętam – legend. Jeśli ktoś lubi te klimaty to myślę, że te fragmenty będą mu się podobały.

Teraz przejdę do mniej przyjemnych kwestii. Od początku styl leciutko mi zgrzytał. Coś mi nie pasowało, ale nie byłam w stanie określić co dokładnie. Nie poddawałam się jednak i brnęłam dalej z nadzieją, że to tylko moje przewrażliwienie, choć do książki nie podeszłam negatywnie. Dlatego dałam książce szansę i czytałam dalej.
Niestety nie było tak jak myślałam. Było tu bardzo dużo opisów i na to mogłabym przymknąć oko, bo ich duża ilość nie zawsze jest zła. Zauważyłam też, że Anna Lewicka bardzo polubiła wykrzykniki. W niektórych miejscach mi nie pasowały, ale tutaj czepiała się nie będę, bo być może się na tym nie znam. Mówię tylko o swoich odczuciach.
Nie chcę być bardzo krytyczna wobec tej książki, ale rozmowy prowadzone w tej książce czytało mi się trochę ciężko, bo nie widziałam w nich naturalności – chyba, że była rozmowa o legendach, bądź magii. Wtedy jak najbardziej było w porządku, nie przyczepię się. Jednak jeśli chodzi o dialogi oraz zachowania bohaterów, przez dłuższy czas miałam wrażenie, że nie są do końca naturalne. Tak samo jak relacja pomiędzy Alicją a Wiktorem. Zdawałam sobie sprawę, że może ich łączyć jakaś nadnaturalna więź, dzięki której są sobie przeznaczeni, ale mimo to… to co się między nimi działo, działo się tak troszkę z przesadą. Zdaję sobie sprawę, że w niejednej książce jest wielka miłość od pierwszego wejrzenia, ale wtedy daje się odczuć swobodę tej relacji, jej lekkość i naturalność. Tutaj tego nie miałam, niestety.
Alicja została też w pewnym momencie określona mianem „starej duszy” i oprócz tego, że zna się na różnych mitach i je uwielbia, nie znalazłam w niej nic, co świadczyłoby o prawdziwości tego określenia. Po pierwsze była trochę naiwna. Budzi się w mieszkaniu obcego mężczyzny, ewidentnie starszego od niej i nie czuje wobec niego żadnych zahamowań, nie wykazuje się instynktem samozachowawczym. Co więcej, od razu obdarza go zaufaniem i sympatią, jakby znali się od kilku lat. Na to jednak mogłabym przymknąć oko. Rozumiem. Zdarzyły się jednak dwie sytuacje przez które jej nie lubiłam i raczej to co napiszę nie powinno być spojlerem. W pewnym momencie podczas jej przemyśleń przedstawia nam sytuację z jej licealnych randkach, podczas których mamy taką myśl: „nieszczególnie  ją pociągało słuchanie długich, monotematycznych wywodów o historii albo o eksperymentach chemicznych. Zwykle w takich chwilach zupełnie się wyłączała i przytakiwała z półuśmiechem aż do końca randki, a w tym samym czasie pisała w głowie kolejne linijki kodu”. W porządku, ja rozumiem, że jej ten temat nie interesował i mogła się wyłączyć. Nie rozumiem tylko tego, czemu kilka stron później narzeka i twierdzi, że nie chodzi na randki, bo nie miała o czym gadać ze swoimi rówieśnikami. I tutaj: „A nawet kiedy próbowałam, odnosiłam wrażenie, że w ogóle mnie nie słuchają”. Sama nie słucha swojego rozmówcy, a ma pretensje, że zostaje tak potraktowana? Bardziej mnie chyba jednak zdenerwowało to, kiedy postanowiła na imprezie nie rozmawiać z nikim, bo oni są „puści”, jak to sama określiła. Nie lubię takiego podejścia i Alicja nie zasympatyzowała sobie u mnie.

No i niestety, w tej książce nie działo się dużo. Praktycznie większość rozdziałów to opis zwyczajnych czynności, tego co bohaterowie robili w ciągu dnia, a niekiedy wszystko opisane w przyspieszonym tempie. Zdarzało się, że miały miejsca jakieś tam wydarzenia, ale nie pobudziły we mnie emocji. Przez cały ten czas wiedziałam, że jest jakiś sekret, ale nie budziło to we mnie ciekawości. Nie została obleczona tą nutą tajemniczości, jeśli wiecie co mam na myśli.
Sam zamysł tej historii – nie przyczepię się. Fajny pomysł, tylko spodziewałam się czegoś więcej, dynamiki akcji, większych tajemnic i dużo wydarzeń. Niestety tego nie dostałam i czuję się zawiedziona.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć i która była moim zdaniem tak nierealna, że nie mogę tego pominąć. Wyobraźcie sobie, że łapiecie stopa i miła pani z dzieckiem zawozi was na dworzec. I tutaj się zaczyna coś, czego ja po prostu nie mogłam zrozumieć. Ta miła pani sama z siebie wypłaciła pięćset złotych dla obcej totalnie osoby i jej dała. Nie wzięła żadnych danych, nawet imienia, nie wspominając już o nazwisku, adresie, nawet numeru telefonu! Jedynie adres e-mail, z tego co zostało napisane, gdzie miała przesłać numer konta. Przesłała, ale bardziej ją interesowało samopoczucie obcej kompletnie osoby niż pieniądze, której jej wręczyła. Ja naprawdę rozumiem, że to jest książka i w niej można popłynąć, ale jednak jak czytam to chciałabym aby historia była bardziej realistyczna – nawet jeśli jest przyobleczona w magię.

Czy ją polecam?
Nie powiem wam ani tak ani nie. Szczerze powiedziawszy najlepiej będzie, jeśli sami byście po nią sięgnęli i ocenili, bo być może to wszystko to tylko moje odczucia. Może wam ta książka przypadnie do gustu i będzie się ją wam czytało dobrze? Może to co dla mnie było nienaturalne, dla was będzie jak najbardziej na miejscu. Nie wykluczam.
Jeśli przeczytaliście tą książkę albo kiedyś przeczytacie, dajcie koniecznie znać jakie są wasze wrażenia! Ba

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

19 stycznia 2019

62. Przedpremierowo: "Odrobina słodyczy" ~ Shari L. Tapscott

Tytuł: Odrobina słodyczy
Tytuł oryginału: Sugar and Spice
Autor: Shari L. Tapscott
Data wydania: 23 stycznia 20191
Wydawnictwo: Kobiece

Czasami smak życiu przywróci odrobina słodyczy

Harper porzuciła Teksas, aby przywrócić w rodzinne strony i wyznać miłość Brandonowi. Jednak chłopak miał już inne plany. Przedstawił wszystkim Sadie, swoją piękną dziewczynę.
W miasteczku rozpoczynają się przesłuchania do telewizyjnego show o wypiekach. Za namową siostry Harper decyduje się zgłosić. Jednak to konkurs dla par, a pech chciał, że jedyna osobą, która może z nią startować, jest nowa dziewczyna Brandona.
Harper i Sadie przechodzą eliminacje i trafiają do uroczego domku w górach. Na miejscu czeka na uczestników przystojny muzyk, który jest jednym z jurorów. Mason nie może oderwać oczu od Harper, a dziewczyna nie potrafi zdecydować, na widok którego z chłopaków serce bije jej mocniej.
Źródło opisu: okładka książki.

Seria Bling kojarzy mi się jako słodka i urocza. Poprzednie dwa tomy przypadły mi do gustu, były to naprawdę fajne młodzieżówki, dlatego nie mogłam się doczekać aż przeczytam „Odrobinę słodyczy”. Czy się zawiodłam?

Zarówno Harper jak i Brandona mamy już okazję poznać w dwóch poprzednich częściach cyklu i byłam pewna, że historia będzie toczyła się tylko między nimi, więc kiedy się okazało, że dochodzi jeszcze Mason, byłam zaskoczona, ale w pozytywnym sensie. No nie oszukujmy się, gdyby był tylko Brandon, wiadomo kogo wybrałaby Harper, prawda? A tak… nie wiemy. I przyznam szczerze, że już na osiemnastej stronie byłam niemalże pewna kogo wybierze, ale po kilku kolejnych rozdziałach wydarzyło się coś, co moje zdanie odmieniło.
Harper to dziewczyna raczej pewna siebie, która uwielbia piec babeczki i od lat podkochuje się w Brandonie, zabawnym, śmiałym, przystojnym i wysportowanym chłopaku, którego zna praktycznie od zawsze. I kiedy jest gotowa zacząć iść z nim przez życie okazuje się, że ten ma kogoś. Współczułam jej z tego powodu zwłaszcza, że dziewczyna Brandona miała być partnerką Harper w konkursie na świąteczne ciasteczka. Chyba nikt nie chciałby być na miejscu Harper.
I tu w akcję wkracza Mason, który jest przystojnym muzykiem, za którym szaleją wszystkie nastolatki – zdradzę wam, że siostra Harper również – i jego obecność potrafi niejednej odebrać mowę. Choć, jak już mamy zdradzone w opisie, Mason jest zainteresowany główną bohaterką, jej serce należy do kogoś innego.

Odrobina słodyczy” jest napisana tak prostym i luźnym językiem, a do tego mamy tam niemałą dawkę humoru, że niewątpliwie to lektura na kilka godzin, którą można pochłonąć na raz – tak jak zrobiłam to ja. Przez ten motyw trójkąta, jak tylko zaczęłam czytać wiedziałam, że nie zasnę póki jej nie skończę i nie ważne, która będzie godzina. Postanowienia dotrzymałam i jak już ruszyłam to zatrzymałam się na epilogu i skończyłam o czwartej nad ranem. Nie mówię, że każdego to dopadnie. Być może ja po prostu zaczęłam tę książkę w idealnym momencie. A raczej na pewno tak właśnie było, bo potrzebowałam książki lekkiej, zabawnej i słodkiej.
Ta taka była.
To nie jest książka wywołująca gamę różnych emocji, ale też nie jest nudna. Raczej coś na wieczór, przy czym możemy się pośmiać i rozluźnić. Ja się uśmiechałam prawie przez całą książkę najszerzej jak się dało. Powiem wam jednak, że w pewnym momencie zostałam też zaskoczona, a jeśli książka potrafi mnie zaskoczyć – jestem jak najbardziej na tak.
I tak jak mówiłam, już po pierwszym rozdziale byłam pewna kogo wybierze, a potem stało się coś niespodziewanego i nie wiedziałam. Później znów myślałam, że wiem. Później znów mi się pomieszało… Także może i przewidywalna, bo z góry sobie założyłam z kim ma być, ale jednak ziarenko niepewności zasiewa do samego końca. Kolejny plus moim zdaniem.
Bohaterowie nie byli jakoś bardzo złożeni. Ot, zwykli młodzi dorośli, których raczej życie zbytnio nie pokarało, ale na szczęście też mieli olej w głowie, za co dało się ich lubić. Zwłaszcza… pewnego chłopca – nie powiem którego! Ale chciałam, żeby z nim była. Od samego początku! Tylko tyle zdradzę.
Kolejne, o czym muszę wspomnieć, to to, że w „Odrobinie słodyczy” zostało pokazane jak działają show ‘od kuchni’, że tak powiem, że nie zawsze jest tak, jak widzimy to w ostateczności jako widzowie. To co jest nam pokazane, czasem jest tylko namiastką tego jest naprawdę. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie wiem, chociaż wcale by mnie nie zdziwiła. No i ta książka pokazuje nam, że trzeba dać człowiekowi szansę by go poznać, a nie z góry zakładać, jaki jest. Możemy się pomylić.

Najważniejsze pytanie, oczywiście. Czy polecam?
Dla osób szukających spokojnych, słodkich młodzieżówek – tak, tak, tak, tak! Jest idealna na odpoczynek po cięższych lekturach, jest zabawna, słodka i urocza. Mi osobiście strasznie przypadła do gustu i jeśli mam być szczera, najlepsza część. No i chyba partner Harper przebił nawet Harrisona. Albo… nie. Są na równi. Harrison to w końcu Harrison, nie?
Jeśli zastanawialiście się nad przeczytaniem tej książki, mam nadzieję, że moja opinia wam pomogła w podjęciu decyzji, chociaż troszkę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwo Kobiece.