29 kwietnia 2019

76. "Pokusa Erin" ~ Elizabeth O'Roark

Tytuł:Pokusa Erin
Tytuł oryginału:Drowning Erin
Autor: Elizabeth O’Roark
Data wydania: 17 kwietnia 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Brendan Langstrom
Brendan zdecydowanie nie jest typem faceta stałego w uczuciach. To prawdziwy kobieciarz, który często nadużywa uroku osobistego.
Erin Doyle
Erin Doyle nie znosi Brendana. Nie podoba jej się sposób, w jaki ten mężczyzna traktuje kobiety, i wolałaby nigdy niemieć z nim do czynienia.
Wkrótce okaże się, że oboje będą musieli zakopać topór wojenny. Może wcale nie wiedzieli o sobie wszystkiego?
Źródło opisu: okładka książki.

Wiedząc, że zbliża się premiera „Pokusy Erin” postanowiłam przeczytać „Przebudzenie Olivii”, bo ta książka dość długo już stała na moim regale i czekała na swoją kolej. Szczerze mówiąc nie od początku wiedziałam, że te książki są ze sobą powiązane, ale kiedy się dowiedziałam ucieszyłam się, że postanowiłam najpierw sięgnąć po tę opowiadającą o historii Olivii i Willa, choć powiem wam, że w pierwszym tomie nic nie wskazywało na to, że pomiędzy Erin a Brendem coś się dzieje, choć oboje mamy okazję tam poznać. Tym bardziej byłam ciekawa co tu się wydarzy i co takiego autorka wymyśliła.

Erin to piękna kobieta, miła, zazwyczaj spokojna, ale też potrafi pokazać, gdy trzeba bądź kiedy jej cierpliwość sięgnie zenitu. Mimo młodego wieku dźwiga na swoich barkach naprawdę spory ciężar, który dowodzi, że ma zbyt wiele serce, otwarte za bardzo. Sięgają jej między innymi problemy rodzinne, kłamstwa. Strach przed byciem zaakceptowaną taką, jaka jest naprawdę.
Jeśli chodzi o Brendana to typowy facet. Przystojny, pewny siebie i dupek, który nie chce związków i co noc ląduje w łóżku z inną. Potrafi być również zaborczy, ale też troskliwy i mimo swego ‘luzackiego’ stylu życia, na jego barkach też ciąży pewien bagaż doświadczeń. I mimo wszystko jest to facet, który się po prostu boi. Czego? – tego wam nie zdradzę.

Jak sami możecie zauważyć, opis tej książki nam zbyt wiele nie zdradza i ja naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać. Jak się szybko okazuje, tych dwoje łączy wspólna przeszłość, która jest efektem ich obecnej nienawiści. To, co działo się kilka lat temu pomiędzy tą dwójką jest nam pokazywane powoli. Autorka nie odkrywa wszystkich kart od razu, tylko wszystko stopniuje. I choć jest to przewidywalne, w pewnym momencie możemy odkryć, że nie wiedzieliśmy tak dokładnie wszystkiego.
Elizabeth O’Roark stara się nam poprzez tę książkę pokazać, że nie we wszystkich związkach relacja pomiędzy partnerami jest do końca normalna, zdrowa. Czasami zatracamy samego siebie dla drugiej osoby, rezygnujemy z własnego Ja. A czasem jedna z osób potrafi być toksyczna. Skupia się również nie tylko na relacji w związkach, ale także w rodzinie. Próbuje nam także przekazać, że potrafimy brać na siebie odpowiedzialność za cudze zachowanie i to czasem nas ogranicza. Zadowala się wszystkich dookoła, niezależnie od ceny – nawet jeśli tą ceną jesteśmy my sami.

Jeśli miałabym wybierać, która z części podobała mi się bardziej, nie potrafiłabym. Może i „Pokusa Erin” nie jest jakaś oryginalna i na pewno dałoby się wyłapać kilka schematów, jakby chociaż postać głównego bohatera, ale na swój sposób jest to powieść wyjątkowa i myślę, że zapadnie mi w serce na dość długi czas.
Napisana naprawdę przyjemnym, fajnym językiem, pozwalającym wręcz płynąć przez rozdziały, które są napisane z perspektywy pierwszoosobowej oczami zarówno Erin, jak i Brendana. Niektóre z rozdziałów są przeskokami w przeszłość, co dodaje historii fajnego uzupełnienia, sprawy nie mają szybkiego przebiegu i wszystko, co tam zawarte, miało jakiś sens. A jeszcze lepiej, każda sprawa została dopięta na ostatni guzik. Nie było niepotrzebnych opisów czy wydarzeń, które nie miałyby wpływu na to co działo się później. Wszystko było po coś. Autorka bardziej skupia się tu na relacjach pomiędzy ludźmi niż na doznaniach seksualnych, bo samych scen seksu nie było jakoś dużo. A jak się pojawiały, były napisane w sposób subtelny i nie powodował niesmaku.

Ta historia to nie jest żadne słodkie love story. Nie spodziewajcie się tego. Jednak mi naprawdę się podobała. Wykreowanie bohaterów, stworzenie ich historii, tej wspólnej jak i nie, wplecenie humoru. Więc jeśli szukacie fajnego romansu, ale nie przesłodzonego, to „Pokusa Erin” może być czymś dla was. Choć muszę was ostrzec! Brendan potrafi być dupkiem, ale nie irytowało mnie to jakoś szczególnie, bo kobiece serce też potrafi skraść.
Mam nadzieję, że moja opinia pomogła wam chociaż trochę w podjęciu decyzji.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

06 kwietnia 2019

75. "W kajdankach miłości. Życiowi bohaterowie" ~ K. Bromberg

Tytuł:W kajdankach miłości. Życiowi bohaterowie
Tytuł oryginału:Cuffed (Everyday Heroes #1)
Autor: K. Bromberg
Data wydania: 3 kwietnia 2019
Wydawnictwo: Editio Red

Książka rozpoczyna serię Życiowi bohaterowie, kolejną trylogię pióra K.Bromberg. Tytułowi bohaterowie to trzej przystojni bracia Malone. Jeden z nich, Grant, od najwcześniejszych lat przyjaźnił się z rezolutną i śliczną Emmerson Reeves. To właśnie Emmy była jego najlepszą przyjaciółką, z którą spędzał każdą wolną chwilę. I nagle wszystko się skończyło. Niespodziewany dramat, złamana obietnica i krótkie pożenienie. Dziecięca radość i wspólne zabawy odeszły w przeszłość. Dziewczyna zniknęła z życia Granta na dwadzieścia długich lat. Nie zdołała jednak opuścić jego serca.
Kiedy spotkali się ponownie, byli zupełnie innymi ludźmi. Ona wyrosła na piękną kobietę, pełną życia, zuchwałą i odważną. On natomiast się w atrakcyjnego mężczyznę noszącego policyjny mundur. Taki facet mógł spełnić każde kobiece marzenie o prawdziwym bohaterze. Grant szybko zdał sobie sprawę, że kocha tę dziewczynę i jest gotów zrobić wszystko, by odzyskać jej przyjaźń i zdobyć serce. Emmy jednak nadal nie chce go znać, choć dawny towarzysz dziecięcych zabaw ogromnie jej się podoba i rozpala w niej prawdziwy ogień. Spędzają razem jedną noc, po której Grant ma na zawsze zniknąć z Reeves…
Czy zakochany bohater zdoła wygrać z demonami przeszłości i odzyskać uczucia Emmy?
Źródło opisu: okładka książki.

Chociaż mam jedną książkę K. Bromberg na swojej półce, to jednak „W kajdankach miłości” było moim pierwszym spotkaniem z tą autorką, więc naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać i choć słyszałam dobre opinie o jej twórczości, to starałam się podejść do tej pozycji bez żadnych oczekiwań.

Pierwsze co zaznaczę na wstępie, to zachowanie Emmerson wobec Granta. Moim zdaniem momentami (tylko momentami) nie traktowała go sprawiedliwie – chociaż sama też zdawała sobie z tego sprawę. Z drugiej jednak strony dziewczyna jest bardzo poraniona. Wiele przeszła, demony przeszłości wciąż w niej siedzą więc jej zachowanie było napędzane właśnie tym. Postrzegała pewne rzeczy po swojemu. Dlatego mimo, że nie zawsze to jej zachowanie mi odpowiadało, to staram się na to patrzeć przychylnym okiem. Kobieta żyje teraźniejszością, nie interesują jej poważne związki, ma swoje zasady, a przeszłość to dla niej nocny koszmar. A także temat tabu. Nie chce i nie lubi o tym rozmawiać. Emmy to odważna osoba, charakterna, zadziorna i mimo tego, co sama myśli, jest silna. To dziewczyna, która nie da sobą pomiatać, nie pozwoli by ktoś ją do czegoś zmuszał.
Grant to mężczyzna marzeń niejednej kobiety. Przystojny, a dodatkowo w mundurze policyjnym. I swoją pracę naprawdę traktuje bardzo poważnie. Pokazuje, że dla niego chronić i służyć to nie zawsze przestrzeganie kodeksu. Okazał się policjantem z prawdziwego zdarzenia. Jest odważny, czego już jego zawód dowodzi i jeśli ma na czymś zależy, potrafi o to zawalczyć, z poczuciem humoru i z kompleksem bohatera. A do tego ma zdolność do zwalania winy na siebie. Jest po prostu człowiekiem, który chciałby uratować wszystkich wokół siebie. I od dwudziestu lat na jego barkach spoczywa ciężar poczucia winy.

Niemalże od razu styl autorki mi się spodobał. Był prosty, lekki i zrozumiały dla czytelnika. Nie było niepotrzebnych opisów, wzmianek, które nie wniosłyby niczego do tej książki. To była ciekawa książka, w której tak naprawdę od początku coś się dzieje i nie jest taka jak wszystkie – takie jest moje zdanie. Przyznam jednak, że zanim się za tę książkę zabrałam, troszkę się obawiałam, że przez znajomość bohaterów z dzieciństwa ich relacja rozwinie się w błyskawicznym tempie i już na drugim rozdziale będą jakieś deklaracje miłości. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że się myliłam!
Już na początku mamy jakąś tajemnicę, która z biegiem czasu wydostaje się na światło dzienne. I w tej historii nie o tajemnice chodzi. K. Bromberg pokierowała tą książką w inny sposób. Pomiędzy bohaterami tak na dobrą sprawę bardzo długo nie wiadomo co się dzieje, na czym stoją. Raz się do siebie zbliżają, by za chwilę zrobić krok do tyłu. Przez to tak naprawdę nie wiadomo co się stanie na kolejnej stronie. Wyznanie miłości? A może ucieczka?
Autorka poruszyła też ważne kwestie w swojej historii. Przede wszystkim pewien temat, o którym nie wspomnę, by nie zdradzać za dużo, ale nie zastosowała tego tylko na jednym z głównych bohaterów. W podobną historię ‘zaopatrzyła’ również kogoś innego. Prócz tego pokazuje nam jak kapryśny może być nasz umysł, wyrzucając z pamięci, albo raczej blokując w niej, jakieś fragmenty z przeszłości, zwłaszcza jeśli nie należała ona do najmilszych. Dodatkowo mamy również kwestię zaufania. I nie tylko chodzi o obdarzenie nim drugiej osoby, ale również samego siebie.

W kajdankach miłości. Życiowi bohaterowie” to książka, której na pewno nie zapomnę i być może jeszcze kiedyś do niej wrócę. A już na pewno sięgnę po kolejne tomy jak tylko się ukażą! Została napisana w przyjemny sposób, rozdziały czytały się same, a także historia nie była taka jak mamy w co drugim romansie. Nie jest także przesiąknięta scenami seksu, ale nawet te nie są napisane w żaden powodujący niesmak sposób.
Podobał mi się styl, ale przede wszystkim to, w jaki sposób została przedstawiona całość tej lektury. Były momenty, kiedy usta same wyginały się w uśmiechu. A dodatkowo niektóre elementy, bardzo ważne dla fabuły, były wydarzeniami zaczerpniętymi z życia K. Bromberg, co w moim przypadku wpłynęło na korzyść. Dodało tej książce tego czegoś. Więc jeśli szukacie książki, która umili wam wieczór, ale ma w sobie coś więcej niż tylko sceny łóżkowe, to myślę, że historia Emmerson i Granta może się wam spodobać. Znajdą się osoby, którym ta książka się nie spodoba, ale ja jestem jak najbardziej na tak.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio Red.

01 kwietnia 2019

74. "Na scenie. Rytm" ~ Vi Keeland

Tytuł:Na scenie. Rytm
Tytuł oryginału:Beat (Life on Stage #2)
Autor: Vi Keeland
Data wydania: 13 luty 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Lucky to prawdziwa szczęściara. Umawia się z gwiazdą rocka, Dylanem Ryderem, w którym podkochiwała się już jako nastolatka. Sławny muzyk wzbudza zachwyt wielu kobiet, a zwrócił uwagę właśnie na nią.
Mogłoby się wydawać, że jej życie przypomina piękny sen. Jednak kiedy dziewczyna wyjeżdża w trasę koncertową z Dylanem i niedawno poznanym Flynnem Beckhamem, okazuje się, że nie wszystko układa się tak, jak by tego chciała.
Zaczyna dostrzegać wady w swoim pozornie idealnym związku. Jakby tego było mało, przystojny Flynn nieustannie zaprząta jej myśli. Dziewczyna wie, że wkracza na ryzykowną ścieżkę.
Czy ulenie niebezpiecznej pokusie?
Źródło opisu: okładka książki.

Jest kilka starszych pozycji Vi Keeland, które mam do nadrobienia i bardzo lubię jej styl, ale z nowościami staram się być bardziej na bieżąco. Dlatego też, kiedy dowiedziałam się, że będzie kolejna premiera jej twórczości wiedziałam, że po nią sięgnę. Już na początku wam się przyznam, że nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że ta książka jest o bracie Coopera, głównego bohatera pierwszej części. Okazało się, że jest o jego rywalu. Co było dla mnie przyjemnym zaskoczeniem, bo tego brata nie lubiłam i obawiałam się, że będę się męczyć.
Jak dobrze, że czasem człowiek się myli!

Zacznę może na początek od Flynna. W pierwszym tomie mieliśmy okazję dobrze go poznać, ale dopiero w „Na scenie. Rytm” miałam szansę poznać go tak naprawdę. To przystojny mężczyzna, za którym ogląda się niejedna kobieta. I który szybko skradł mi serce, nie będę kłamać. Jest seksowny, czarujący, pewny siebie, owszem, ale również nieśmiały, co bywało słodkie. To facet, który myśli o innych, a osoby, na którym mu zależy to prawdziwi szczęściarze, bo zrobiłby dla nich wszystko. Jest uczuciowy i swoją rodzinę stawia na pierwszym miejscu. Był taki… inny niż większość głównych męskich bohaterów, z którymi miałam do tej pory styczność. Choć może to tylko moje odczucia.
Lucky to piękna, młoda kobieta z poczuciem humoru, z pasją, która musi radzić sobie z pewną silną tremą. Cała ta sytuacja powoduje w jej głowie mętlik, nie zawsze wie co powinna zrobić. Wie, że uczucie do Flynna to coś więcej niż zwykła sympatia, ale pamięta, że jest z kimś w związku – pozornie szczęśliwym. Po przeczytaniu całej książki myślę sobie, że mimo iż ta sprawa nie była łatwa, to Lucky pomimo ciężkich chwil dobrze sobie z tym wszystkim poradziła i podejmowała odpowiednie decyzje.

Na scenie. Rytm” to książka, która już odbiega od tych popularnych tematów. Główny bohater nie jest biznesmenem, któremu wszyscy padają do stóp i do którego należy pół Nowego Jorku, który nie ma nawet w głowie myśli, by kiedykolwiek się związać. Vi Keeland pozwoliła nam trochę odetchnąć od tego, z czym się często spotykamy. Główna bohaterka była już nawet z kimś związana i co więcej, Lucky jest przekonana, że ten związek jest szczęśliwy – z czym ja się rzadko spotykam. W większości przypadków to męska postać jest w związku i to też tylko takim, w którym obowiązuje bezuczuciowy układ.
Ta historia naprawdę mi się podobała. Przyjemnie było oglądać jak znajomość Flynna i Lucky się rozwija, jak dziewczyna radzi sobie z traumą powolutku, małymi kroczkami. Jak oboje próbują sobie radzić z tym, co ich łączy i mogliśmy obserwować uczucia każdego z nich, bo rozdziały są z perspektywy obojga bohaterów. Można też by się spodziewać, że wszystko pomiędzy nimi zacznie się rozgrywać szybko, a po kilku rozdziałach będą razem. Nie było tak. Bohaterowie musieli przebyć nieco drogi, podjąć różne decyzje i dokonać wyborów – zwłaszcza Lucky.
Może i nie było tam burzliwych wydarzeń, niespodziewanych i dynamicznych akcji, ale cała lektura była miłym sposobem na spędzenie czasu, a styl autorki sprawiał, że czytało się naprawdę płynnie, szybko i przyjemnie. Dodatkowo scen seksu nie ma tu wiele, ale jak już się pojawiają, nie są one jakieś ordynarne, a napisane w subtelny sposób, który nie peszy czytelnika.

Czy ja polecam „Na scenie. Rytm”?
Pewnie po moich wyżej napisanych słowach możecie już się spodziewać, że tak. Owszem, polecam. To naprawdę była fajna książka, może nie idealna, ale jednak miała w sobie to coś i skradła mi serduszko. Pozwoliła trochę odetchnąć od ciągłych biznesmenów i dupków, a dała nam naprawdę porządnego, fajnego faceta z dołeczkami.
No kto może się oprzeć dołeczkom?!
Mam nadzieję, że moja opinia pomogła wam chociaż trochę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.