25 listopada 2019

114. "Zapach goździków" ~ Agnieszka Lis

Tytuł:Zapach goździków
Autor: Agnieszka Lis
Data wydania: 30 października 2019
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz odbiera telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do Wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.
Źródło opisu: okładka książki.

Święta coraz bliżej, a więc czas, kiedy można sięgać po świąteczne książki. Zaczęłam czytać „Zapach goździków”, nie wiedząc czego się spodziewać, ale za to ze świadomością, że muszę spojrzeć na nią nieco innym wzrokiem, niż na przykład na romans czy kryminał. Wiadomo, że w zależności od gatunku trzeba patrzeć na inne kryteria, a w tym przypadku postanowiłam głównie wziąć pod uwagę czy autorce uda się oddać świąteczny nastrój i zapewnić na okres świąt miłą, przyjemną lekturę. Ciekawi? To zapraszam do czytania!

Na początku ciężko było mi się wdrożyć w tę historię, zwłaszcza jak widziałam kilka stron zadrukowanych samym tekstem opisowym, a wiem, że niektórych to zniechęca. Mnie troszeczkę też, bo zawsze się wtedy obawiam, że będzie tak zwane lanie wody, niepotrzebna treść, byle historia wyszła dłuższa. Nie zamierzałam się jednak poddawać!
Już na wstępie powieści, zanim zaczniemy poznawać historię, najpierw poznajemy postaci. Jest opis występujących tam bohaterów, których troszkę występuje i na początku można się pogubić, więc na pewno jest to duże ułatwienie dla czytelnika. Akcja rozpoczyna się dosłownie kilka dni przed Wigilią, więc dostajemy całą tą świąteczną otoczkę. Strojenie domów, ubieranie choinek, przygotowanie potraw, a nawet ustalanie u kogo i na którą godzinę. To naprawdę mi się podobało i autorka całkowicie podołała, jeśli chodzi o oddanie tego klimatu. Szczerze? W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że pisząc wiadomość do znajomej chciałam się zapytać, jak idą przygotowania do świąt. Miałam wrażenie, że nie tylko w powieści Wigilia jest tuż tuż, ale również u nas, w świecie rzeczywistym. Więc to chyba dowodzi, że się wczułam, prawda?
To jest świąteczna opowieść, z malutką tajemnicą w tle, co dodaje tej historii smaczku, nie jest nudna, ale wzbudza nutkę ciekawości i pcha czytelnika przez kolejne strony. Mimo, że czasem występowały dłuższe opisy, to pióro autorki jest lekkie i przyjemne, a co więcej, jest… inne. Nie wiem jak w innych książkach tej autorki, ale wiem za to, że w ogóle w książkach jest taka… prostota? Zwyczajność. Natomiast tutaj zachowania bohaterów są takie eleganckie, wszyscy kulturalni, z manierami. Było to coś innego, ale moim zdaniem idealnie do tej opowieści pasowało. Jeśli miałabym powiedzieć z czym mi się kojarzy, to na pewno byłoby to dobre wino, muzyka klasyczna i płyty winylowe.

Nie będę wam opisywała bohaterów, nie będę streszczała o czym „Zapach goździków” opowiada, bo po prostu musicie sięgnąć po tę książkę sami i się przekonać. Jest lekturą, którą na ten okres świąteczny polecam. Autorka oddaje klimat w zupełności, czas oczekiwania, rodzinne ciepło. Jeśli szukacie tego typu lektury, to jak najbardziej, choć zdaję sobie też sprawę, że ta ‘inność’, o której wspomniałam, nie każdemu może odpowiadać. Mam za to nadzieję, że moja opinia pomogła wam w podjęciu decyzji.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

19 listopada 2019

113. Przedpremierowo: "Potentat" ~ Katy Evans

Tytuł:Potentat
Tytuł oryginału:Mogul
Autor: Katy Evans
Data wydania: 20 listopada 2019
Wydawnictwo: Kobiece

Sara od lat marzy o karierze profesjonalnej tancerki, ale nieoczekiwana kontuzja kostki sprawia, że zamiast na scenie musi stanąć za ladą recepcji w luksusowym hotelu.
Ian to przystojny pracoholik, który jest w trakcie paskudnego rozwodu. Nie podejrzewa, że jakaś kobieta zdoła zawrócić mu w głowie.
Poznali się w taksówce. Połączyła ich gorąca przygoda w pokoju 1103. Oboje wiedzieli, że to tylko incydent, ale nie mogli o sobie zapomnieć.
Na ulicach Nowego Jorku nie brakuje złamanych serc. Czy Sara i Ian jeszcze kiedykolwiek się spotkają i naprawią swoje relacje?
Źródło opisu: okładka książki.

Wiedziałam, że sięgnę po tę historię jeszcze zanim usłyszałam o jej polskiej premierze. Choć nie znam dobrze twórczości Katy Evans, bo czytałam tylko jedną jej książkę, a mianowicie „Magnat”, to przekonała mnie do siebie już na początku i byłam ciekawa, co przygotowała tym razem, bo jakiś zalążek losów Sary już poznaliśmy w pierwszym tomie serii Manhattan. Ciekawi czy spodobała mi się tak samo jak poprzednia część? Zapraszam do dalszej lektury!

[…] jeśli ci się wydaje, że miłość wystarczy, żeby razem być i żeby utrzymać małżeństwo, to bardzo się mylisz. Rozmowy, wyrozumiałość, cierpliwość, lojalność – to dzięki nim małżeństwo ma szansę na przetrwanie.

Sara to dość żywiołowa dziewczyna, żadna tam szara myszka. Ma cięty język, jest zabawna i da się ją naprawdę lubić. Życie dało jej trochę w kość, ale stara się sobie radzić, jak tylko może, zamiast usiąść w kącie i użalać się nad swoim losem. Jej postać mogliście już spotkać w pierwszym tomie, jeśli czytaliście, bo jest współlokatorką Bryn, główną bohaterką „Magnata”. Autorka już wtedy coś jej historii nam przedstawiła, ale podała jedynie okruszki. Postać Sary ma nam pokazać, że mimo niepowodzeń, jakie mogą nas spotkać, powinniśmy walczyć o swoje marzenia i nie przejmować się porażkami, a wyczekiwać sukcesu.
Ian już na samym początku wydaje się być bardzo tajemniczą postacią i wydawać by się mogło, że okaże się kolejnym dupkiem otoczonym murami. Owszem, jest nieco zdystansowany, ale na pewno nie jest typem aroganckiego biznesmena. To naprawdę porządny facet, który także dostał trochę w kość od życia, ale bardzo go polubiłam. Jest inteligentny, bardzo pracowity (może momentami za bardzo), oczywiście niesamowicie przystojny, dobry, ale też szczery w słowach i w swoich intencjach. Był prawie idealny, choć nieco zagubiony. Nie tolerował zdrady oraz kłamstw i sam też starał się tego unikać. I z tego co wiem, nieźle mu to wychodziło.
Jego mogliśmy również poznać w pierwszym tomie tej serii, ale pojawił się tylko przez jeden moment i wniósł do historii Sary tylko aurę tajemniczości. Ja już wtedy byłam ciekawa, co połączyło tę dwójkę. A przede wszystkim – jak to się dalej potoczy.

Na pewno warto rozmawiać. I nie budować między sobą murów. Nigdy.

Akcja tak naprawdę rozgrywa się jeszcze wcześniej niż w „Magnacie”. Na początku może troszkę mi to przeszkadzało, bo ciągle się zastanawiałam, na jakim etapie wtedy była Bryn i Christos, ale z biegiem czasu przestało mi to przeszkadzać i skupiłam się na historii Sary i Iana. Ich początek wydaje się być dość szybki, ale nie uważam tego za coś złego. Było inaczej, ale w bardzo fajny sposób autorka pociągnęła cały ciąg dalszy. Mimo tego szybkiego startu – że tak się wyrażę – ich uczucia już miały wolniejszy bieg. I to była jedna z tych czystszych relacji, gdzie od początku do końca wiedzieli na czym stoją, potrafili rozmawiać. Bardzo mi się to podobało, bo było to coś innego, odświeżającego. Katy pokazała, że można rozmawiać szczerze, zamiast mieć przed sobą tajemnice i to było fajne, moim zdaniem. Nie mówię, że obyło się bez klasycznych ‘dram’, ale nie mówię też, że one wystąpiły. Przekonacie się sami, jeśli po tę książkę zdecydujecie się sięgnąć.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Potentat” podobał mi się o wiele bardziej niż „Magnat”. Postaci nie były wcale takie typowe, jak to w tego rodzaju romansach bywa, ich relacja także taka nie była. I całość także nie. Może troszkę przewidywalna i otarła się o jakieś schematy, ale jednak autorce udało się stworzyć coś nowego, z czego jestem naprawdę zadowolona. Zdarzyło się sporo scen erotycznych, które były napisane w sposób subtelny, ale też nie stanowiły głównego wątku i choć to właśnie seks połączył tę dwójkę, to jednak ta książka pokazuje coś więcej. Jak już wspomniałam, postać Sary pokazuje, że warto walczyć o swoje marzenia. Prócz tego Katy Evans w jakiś sposób skupia się też na kwestii małżeństwa: jaką ma wartość, co powinno znaczyć, czym powinno się w nim kierować.

[…] miłość można stracić w każdym momencie… ale w każdym momencie można też ją znaleźć!

Oczywiście, że polecam wam tę książkę. Jest napisana prostym, lekkim stylem, który sprawia, że te rozdziały czyta się nie tylko szybko, ale także przyjemnie. Jest to historia na jeden, może na dwa, wieczory. Ja nie żałuję, że przeczytałam „Potentata” i jak mówiłam, wolę ten tom od pierwszego. A Ian stał się moim kolejnym książkowym mężem! To naprawdę fajny romans, może na lżejsze wieczory, ale też próbujący w jakiś sposób przekazać nam jakieś wartości. Jeśli zastanawialiście się nad tą pozycją, nie róbcie tego dłużej, tylko czytajcie. A ja mam nadzieję, że udało mi się pomóc wam  w podjęciu decyzji. I mogę was już teraz zapewnić, że sięgnę po kolejny tom, bo nie mogę się go wręcz doczekać!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

16 listopada 2019

112. "Choinka cała w śniegu" ~ Joanna Szarańska

Tytuł:Choinka cała w śniegu
Autor: Joanna Szarańska
Data wydania: 30 października 2019
Wydawnictwo: Czwarta Strona

W bloku przy ulicy Weissa prym wiedzie pani Michalska – dozorczyni zawsze gotowa służyć pomocą. Mieszkańcy przychodzą do niej po rady i wsparcie, a kiedy nadchodzi ten niezwykły czas, to jej najbardziej zależy na tym, by sąsiedzi byli sobie bliscy jak rodzina. Zanim jednak wszyscy zaczną świętować, muszą wyjaśnić sobie kilka spraw. Pomoc potrzebującym nie tylko ich zjednoczy, ale i sprawi, że odkryją w końcu, co jest naprawdę ważne.
Źródło opisu: okładka książki.

Coraz bliżej święta, więc w tym roku postanowiłam, że moje doświadczenie z książkami świątecznymi będzie bogatsze, bo jak do tej pory nie bardzo miałam czym się chwalić, a przede wszystkim – co polecać. Tym razem na szczęście udaje mi się trochę nadrobić. „Choinka cała w śniegu” jest trzecim tomem serii, ale sięgnęłam po nią bez czytania poprzednich części, a co więcej, bez znajomości twórczości Joanny Szarańskiej i nie czytałam też żadnych opinii, więc nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać, dlatego podeszłam do tej lektury… na spokojnie. Bez uprzedzeń, bez oczekiwań.
Autorka już od pierwszych stron stara się wprowadzić nas, czytelników, w świąteczny klimat i bardzo mi się to podobało. W końcu tego się oczekuje od tego rodzaju książek, prawda? Że pomogą poczuć nam te zbliżające się święta. Akcja rozgrywa się przed Wigilią, więc mamy tu wszystko. Pieczenie pierniczków – nawet jeśli kończy się to źle – strojenie choinek, wybieranie i pakowanie prezentów. Cała ta przedświąteczna gorączka naprawdę pomogła odczuć troszkę tego ducha świąt. Poczuć, że to już niedługo.
Nie jest to jednak tylko historia o świętach. „Choinka cała w śniegu” opowiada o losach różnych ludzi, o odmiennych charakterach i życiach. Nikt nie jest idealny, a niektórzy mogli doprowadzać do lekkiej irytacji – mnie się udało. Nie było słodko, wręcz przeciwnie. Zdarzały się problemy, jakie tak naprawdę mogą spotkać każdego z nas. Joanna Szarańska próbuje nam jednak pokazać, że mimo wszystko, mimo kłopotów, mimo różnych charakterów, odmiennych zdań czy poglądów, najważniejsza jest rodzina. Zwłaszcza w takim dniu jak Wigilia. Powinniśmy zapomnieć o wszystkim i skupić się na najbliższych, pamiętać właśnie o nich. O swoich rodzicach, dzieciach, czy babciach. Nikt idealny nie jest, ale to rodzina. A rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu, nie ważne co się wydarzy. Czasem musimy schować dumę do kieszeni i przeprosić, jeśli zrobiliśmy jakiś błąd.
Troszkę na początku przeszkadzały mi polskie imiona i nazwiska, bo nie przywykłam do tego po prostu, ale z czasem już przestałam na to zwracać nawet uwagę. I nawet bez względu na to, od początku czytało mi się tę książkę leciutko, przyjemnie i dość szybko, a dodatkowo autorka wplotła tutaj troszkę humoru.

Czy polecam? Cóż, „Choinka cała w śniegu” nie jest żadnym romansem, ale jest książką, która w tym okresie świątecznym może być odpowiednią lekturą. Lekka, ale też pokazująca, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Myślę, że dla rozluźnienia i na podczytywanie pomiędzy przygotowaniami do Wigilii będzie w sam raz, jeśli właśnie takiej książki szukacie.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

10 listopada 2019

111. "To, czego o mnie nie wiesz" ~ Samantha Young

Tytuł:To, czego o mnie nie wiesz
Tytuł oryginału:Things We Never Said
Autor: Samantha Young
Data wydania: 30 października 2019
Wydawnictwo: Burda Książki

Dhalia McGuire uwielbia swoje spokojne życie w nadmorskim Hartwell. Gdy jednak ukochany ojciec jej potrzebuje, nie waha się wrócić do Bostonu i zmierzyć z tym, co zostawiła za sobą. A przede wszystkim z Michaelem Sullivanem, który przed laty złamał jej serce. I vice versa.
Michael właśnie rozwiódł się z żoną i próbuje poskładać swoje życie na nowo. Powrót Dhalii jest dla niego jak grom z jasnego nieba. Oboje wiedzą, że to, co ich niegdyś łączyło, nie znikło, a wręcz przybrało na sile. Gdy jednak Michael jest gotowy dać jej szansę, Dhalia nie może poradzić sobie z wyrzutami sumienia. I znów, jak kiedyś, ucieka…
Tym razem jednak mężczyzna nie zamierza się poddać. Rusza za ukochaną do Hartwell, gdzie musi nie tylko pokonać wątpliwości Dahlii, lecz także zmierzyć się z największym skandalem w historii tego uroczego, nadmorskiego miasteczka.
Źródło opisu: okładka książki.

Już po przeczytaniu pierwszego tomu serii o miasteczku Hartwell, wiedziałam, że będę chciała przeczytać następne części. Zresztą, uwielbiam twórczość Samanthy Young, więc każdą jej książkę biorę wręcz w ciemno i z niecierpliwością wyczekuję premier. Nie przeczytałam wszystkich pozycji, które wyszły spod jej pióra, ale naprawdę wiele i jestem wręcz zakochana w tym, jak pisze i co tworzy.

Dhalię poznałam już wcześniej, przy okazji czytania poprzednich części i byłam ciekawa jej historii, bo autorka wcześniej nic nie zdradziła, jedynie coś wspomniała, ale wzbudziła tym moje większe zainteresowanie. McGuire jest piękna, błyskotliwa i dowcipna. A jednak nosi pewien ciężar, który jest równocześnie przeszkodą w tym, czego naprawdę pragnie. To w miasteczku Harwell znalazła ukojenie i spokój, których potrzebowała i zajęła się prowadzeniem małego sklepiku z pamiątkami. Mimo ciężkiej przeszłości i nieodpowiednich wyborów, udało jej się naprawdę zacząć na nowo i stała się silną, niezależną kobietą, która ma przy sobie prawdziwych przyjaciół. Niestety, przeszłość czasem daje o sobie znać i Dhalia doświadcza tego na własnej skórze.
Michael jest seksownym stróżem prawa, który potrafi przyspieszyć bicie kobiecego serca samym uśmiechem. Doświadczenia, jakie ma na swoim koncie, troszkę go zmieniły. Stał się momentami… nieprzyjemny. Nie powiem, że jest dupkiem, bo wszystko można mu zarzucić, ale nie to. Mimo tego, że czasem bywa zgorzkniały, tak naprawdę to porządny facet, o dobrym sercu i powiem wam, że naprawdę ma gadane. Aż ja nie mogłam się mu oprzeć!
Polubiłam te postaci, bo były takie żywe, realistyczne. Nieidealne, poranione, ale o dobrych sercach. A męski bohater pewnie niejedną czytelniczkę zauroczy. Ze mną się udało, przyznaję!

Zapomniałam, jak bardzo kocham twórczość Samanthy, ale szybko sobie o tym przypomniałam. Tak jak i o tym, że jej książki czytają się wręcz same. Nie odczułam tego, że „To, czego o mnie nie wiesz” liczy sobie ponad czterysta stron. Czytało się ją z taką przyjemnością i lekkością, że pokonywanie rozdziałów nie było niczym trudnym. Ledwo zaczęłam czytać, a uśmiech sam pojawiał mi się na twarzy, a co więcej, w niektórych momentach czułam, jak pieką mnie oczy. Choć może to ja jestem rozedrgana emocjonalnie ostatnio. Nie jest to romans, w którym liczą się tylko momenty, w których bohaterowie chodzą do łóżka. Absolutnie. Ma w sobie coś głębszego, porusza niełatwe tematy i sprawia, że właśnie te sceny łóżkowe nie rzucają się w oczy. Jeśli o mnie chodzi, nie mogłam się momentami oderwać i tylko oczekiwałam tego, co będzie dalej.
Podobało mi się, że autorka wmieszała pomiędzy rozdziały momenty przeszłości, a co więcej, nie zdradziła nam całej historii na początku, tylko to powoli dawkowała, wzbudzając we ciekawość i sprawiając, że zastanawiałam się nad tym, co będzie dalej? I co tak naprawdę się stało? Co sprawiło, że Michael i Dhalia rozstali się na tak długo? Mamy perspektywę obojga bohaterów, chociaż różnią się narracją, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało, za to mogłam poznać odczucia zarówno Dhalii, jak i Michaela. I jak już nie raz powtarzałam, jakoś bardziej mi odpowiada, gdy mogę poznać emocje obydwóch postaci. I ta książka jest historią o tym, że czasem los daje nam drugą szansę. O przebaczeniu – komuś, ale przede wszystkim sobie. Przeczytałam sporo książek spod pióra Samanthy Young i choć opierają się na pewnych schematach, to udaje się jej stworzyć coś nowego, innego. „To, czego o mnie nie wiesz” właśnie takie było. Troszeczkę przewidywalna i mająca coś wspólnego z innymi książkami autorki, a jednak na swój sposób wyjątkowa i naprawdę do mnie trafiła. Jestem pewna, że prędko nie zapomnę tej historii.
Strasznie się cieszę, że mogłam spotkać bohaterów z poprzednich części. Nie będę ukrywać, że gdy tylko pojawił się Vaughn na horyzoncie, zatęskniłam za nim, bo jest postacią, do której mam wyjątkową słabość. Chociaż Michael bardzo z nim konkuruje. Za plus muszę też dać autorce pewną rzecz. Po bardzo długim czasie, który minął od przeczytania „To, co najważniejsze” i „Wszystko, co w Tobie kocham”, nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, ale Samantha nakreśliła historię poznanych już bohaterów, przypomniała ich opowieści.

Pewnie nie muszę wam już mówić, że polecam „To, czego o mnie nie wiesz”? Autorka jak zawsze mnie kupiła i nie zawiodła. Książka jest emocjonalna, wciągająca i choć troszkę schematyczna, to mająca w sobie to coś. Podobało mi się w niej wręcz wszystko. Od wykreowania bohaterów, po stworzenie ich historii. Dodatkowo na samym końcu jest wątek, który wzbudził moją ciekawość, ale dał nadzieję, że pojawi się kolejna część z serii o miasteczku Hartwell. A może i kilka? Liczę na to! I mam ogromną nadzieję, że pojawią się one jak najszybciej, a was zachęcam po sięgnięcia po tę książkę, bo jest naprawdę warta przeczytania, jeśli lubicie głębsze romanse!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Burda Książki.

06 listopada 2019

110. "Podaruj mi szczęście" ~ Lidia Liszewska & Robert Kornacki

Tytuł:Podaruj mi szczęście
Autor: Lidia Liszewska & Robert Kornacki
Data wydania: 30 października 2019
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Święta spędzone na Mazurach w gronie najbliższych są jak z bajki. Zimowe krajobrazy, drzewa przysypane śniegiem i długie spacery z dala od zgiełku miasta. Czy w takim miejscu każdy ból zostanie ukojony?
W tym roku córki Kosmy szykują dla niego niezwykłą niespodziankę. To będzie niepowtarzalny wieczór pełen miłości, wspomnień i wzruszeń.
Źródło opisu: okładka książki.

Nie jest tajemnicą, że po książki polskich autorów sięgam bardzo rzadko, ale do książki „Podaruj mi szczęście” podeszłam bez najmniejszych uprzedzeń i z ciekawością tego, co przyniesie mi ta historia. Odkryłam jednak, że jest to czwarty tom cyklu „Matylda i Kosmo”, dlatego zanim po niego sięgnęłam, zrobiłam małe rozeznanie czy mogę przeczytać to bez znajomości poprzednich tomów. I powiem wam tak. Jeśli chcecie poznać historię wcześniej wymienionej dwójki, zaczekajcie z przeczytaniem tej części, bo dostaniecie tu pewien spojler, którego pewnie wolelibyście uniknąć. Jeśli jednak nie interesują was wcześniejsze tomy to myślę, że śmiało możecie sięgać po tę część. Już wam mówię dlaczego.

Nie jest to romans, który opowiada historię dwojga bohaterów. Ta książka to zbiór rozdziałów, każdy z innej perspektywy, opisujący losy innych postaci. „Podaruj mi szczęście” to opowieść o rodzinie. I skrót o tym, jaką musieli przejść drogę, by znaleźć się w tym konkretnym miejscu, w jakim są w danej chwili. Każdą z tych postaci mogliśmy poznać lepiej i jestem pewna, że każdy z nich pojawił się we wcześniejszych tomach. Wszyscy, nawet obcy sobie ludzie, tworzyli jednak rodzinę, mogli na siebie liczyć. To mi się podobało. Brak znajomości pierwszego, drugiego i trzeciego tomu aż za bardzo mi nie przeszkadzał, bo autorzy starali się z grubsza wyjaśnić poruszane tematy, z czego jestem zadowolona, bo obawiałam się, że pojawi się wiele niewiadomych, dlatego plus dla nich.
Niestety, mam też kilka zastrzeżeń co do tej lektury. Według mnie była troszeczkę za słodka. Każdy dla każdego miły, z sercem na dłoni, nawet obcy sobie ludzie. I ja to rozumiem, ale mam wrażenie, że granica umiaru troszeczkę została przekroczona. Odnosiłam też wrażenie, że bohaterów nieco starszych nie dotyka ząb czasu. Jakby wszyscy – prócz występujących małych dzieci – byli mniej więcej w podobnym wieku. Choć jak teraz tak myślę, może to jednak był zamysł autorów, by pokazać nam, że nasza metryka nie powinna nas ograniczać.

Najważniejsze jednak – nie odczułam klimatu świąt. I to nie dlatego, że jest dopiero początek listopada. Nie. Każdy z rozdziałów był poświęcony historii danego bohatera, opowiadając ją w skrócie, o czym już wspominałam, a świąteczny klimat… pojawił się w samym końcu książki. Choć i tak nie dało się tego odczuć. Spodziewałam się, że skoro to lektura na okres świąt, będzie bardziej im odpowiadał, więc niestety, ale na tym polu jestem zawiedziona, nie będę ukrywać i was okłamywać.
To nie jest to, czego się spodziewałam. Książka ma swoje minusy i zabrakło mi też w niektórych rozmowach tej zwyczajnej prostoty. Wypowiedzi wydawały się troszkę… ‘filozoficzne’? Może niektórzy ludzie rzeczywiście na co dzień posługują się bardziej wyszukanym słownictwem a czasem pięknymi porównaniami, jak z książki, więc może to tylko w tej chwili moje przyczepienie się i być może wam to nie będzie przeszkadzało. Nie jest to jednak zła książka, bo okłamałabym was, gdybym tak powiedziała i niewątpliwie obraziła samą historię jak i autorów. Nie była to po prostu do końca literatura dla mnie. Aczkolwiek dla osób, które znają historię Matyldy i Kosma, to może być fajne dopełnienie i wiem, że wiele osób może ta książka kupić.

Podsumowując. Czy polecam? Nie powiem wam, że nie, ale czy tak? To zależy od tego co lubicie i czego oczekujecie od tej książki. Mam nadzieję, że moja opinia wam pomoże, ale pamiętajcie, że to są tylko i wyłącznie moje odczucia i wasze mogą zupełnie różnić się od tego, co ja czuję. Dlatego najlepiej będzie, jeśli po prostu sięgniecie po „Podaruj mi szczęście” i przekonacie się czy wpasowuje się ona w wasz gust.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

02 listopada 2019

109. "Zgryźliwe wiadomości" ~ Vi Keeland & Penelope Ward

Tytuł:Zgryźliwe wiadomości
Tytuł oryginału:Hate Notes
Autor: Vi Keeland & Penelope Ward
Data wydania: 04 października 2019
Wydawnictwo: Editio Red

Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby narzeczony Charlotte Darling – Todd, nie okazał się niewiernym sukinsynem. Charlotte po zamążpójściu na pewno zmieniłaby się w nadętą snobkę, a potem żyłaby długo i szczęśliwie. Todd jednak zerwał zaręczyny i suknia ślubna z najnowszej kolekcji Marchesy stała się niepotrzebna. Szczęśliwie można ją było odsprzedać w sklepie na Upper East Side. Butik oferował setki sukni ślubnych, a każda miała własną historię – jedna z nich sprawiła, że złamane serce dziewczyny zapragnęło prawdziwej miłości. Najbardziej na świecie.
Reed Eastwood był posępny, seksowny i onieśmielający. Ale także cyniczny i arogancki. Przez wypitą butelkę wina, Facebooka i dziwne zrządzenie losu Charlotte została jego pracownicą. Dla nikogo nie było tajemnicą, że mężczyzna nie znosił swojej asystentki od pierwszego dnia. Był dla niej wredny i bezwzględnie wymagający. Nikt jednak nawet się nie domyślał, że w głębi ducha blond włosa piękność o niebieskich oczach spodobała mu się o wiele bardziej, niż chciałby przyznać. Intrygowała go. Fascynowała. Nagle odżyły w nim uczucia, które umarły wraz z tamtą historią. Razem z odejściem Allison…
Opowieść, która rozpoczęła się w tak niecodzienny sposób, nie może zakończyć się cukierkowym happy endem. Dwa zranione serca pochodzące z zupełnie innych światów nie mogą tak po prostu się spotkać i obdarzyć uczuciem. Przedzieranie się przez skorupę zgorzknienia i gniewu miewa przykre konsekwencje. Mimo to Charlotte postanawia zaryzykować. Chce przecież prawdziwej miłości. Tylko czy krucha sympatia jest w stanie przetrwać aż tyle obraźliwych słów i uwłaczających gestów?
Źródło opisu: okładka książki.

Nie jest już pewnie tajemnicą, że książki Vi i Penelope biorę już w ciemno, a jak tylko widzę nadchodzące nowości spod ich pióra, przebieram w miejscu nogami, nie mogąc się doczekać, aż nowa pozycja trafi w moje łapki. Przyznam też, że jak wiem, że mogę się spodziewać lada dzień paczki, wyczekuję listonosza, wyglądając przez okno. Niestety, czasem kończy się to rozczarowaniem, gdy mija mój dom i jedzie dalej. Nie przedłużając jednak, przekonajcie się czy nowa książka tych autorek przypadła mi do gustu czy może po raz pierwszy mnie rozczarowały.

Po przeczytaniu opisu troszkę się bałam, że Charlotte będzie kobietą z lekko zadartym noskiem i patrzącą na ludzi z góry. Nic bardziej mylnego! To tak ciepła i cudowna osóbka, że jej się po prostu nie da nie lubić. Nie dość, że piękna, to jeszcze do tego wszystkiego pracowita, inteligentna, dobra i szalona, w ten pozytywny sposób. Jej dziwactwa mogłyby się wydać niektórym dziwne, ale dla mnie były po prostu zabawne i urocze. Była szczera, skromna, bezinteresowna i potrafiła szybko zarazić swoim entuzjazmem – nawet czytelnika. Naprawdę jej zalet mogłabym wymieniać wiele, ale musicie się sami przekonać, jaką postacią jest panna Darling. Nie wiem czemu, ale na samą myśl o niej mam wrażenie ciepła gdzieś w środku i takiego rozczulenia. Naprawdę jej scharakteryzowanie strasznie mi się podobało, ale! Jej osobowość nie była przerysowana.
Co do Reeda… Ach, ten Reed. Otaczają go grube mury, potrafi być niemiłym gościem, aroganckim dupkiem, ale dajcie mu szanse, bo naprawdę z każdym kolejnym rozdziałem zyskuje coraz więcej. Wydawać wam się będzie, że znacie powód jego zgorzknienia, ale żeby was zaciekawić i bardziej zachęcić do sięgnięcia po tę lekturę powiem, że nic bardziej mylnego. Nie powiem wam też, jakim naprawdę jest człowiekiem, by nie zdradzić, co odkryłam za tymi murami, a właściwie co odkryła Charlotte, ale myślę, że mogę się pokusić o stwierdzenie, że Reed to mój kolejny mąż. Jego postać kupiła mnie w stu procentach! Mimo jego zgryźliwości.

Uważam, że lepiej przez lata mieć wspomnienia, które czasem bolą, niż nie mieć ich w ogóle.

Jak tylko myślę o tej książce albo nawet na nią patrzę, mam dziwne uczucie ekscytacji w środku. Strasznie mi się podobała ta historia i może ktoś się ze mną nie zgodzi, ale ja się nie przyczepię do niczego. Była zabawna, jak to zawsze bywa w przypadku romansów tych dwóch autorek, ale była inna niż to, co do tej pory od nich dostałam. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Pamiętajcie, że moje uczucia niekoniecznie będą zgadzać się z waszymi, ale nie chcę oszukiwać, dlatego piszę szczerze, jak odebrałam „Zgryźliwe wiadomości”, nawet jeśli ktoś powie, że postradałam zmysły.
Fabuła, jak i samo przeprowadzenie wydarzeń w tej książce, było czymś innym. Ta powieść na pewno zapadnie mi w pamięci na długo, bardzo długo. Już samo oderwanie się od lektury było dla mnie niełatwe, bo chciałam wiedzieć co dalej, ale jak już odłożyłam książkę na bok, zastanawiałam się co tam się jeszcze zadzieje. Nie wiem czy nie pokuszę się o stwierdzenie, że to jedna z lepszych historii Vi i Penelope, a także jeden z lepszych romansów, oczywiście tych nieco ‘lżejszych’, które czytałam do tej pory. W moim spojrzeniu wyróżnia się na tle innych książek, bo ma w sobie coś wyjątkowego, ale nie potrafię wam dokładnie odkreślić co to takiego. Dlatego powinniście sięgnąć po tę książkę i przekonać się sami – i mam nadzieję, że nasze odczucia będą podobne.
Co więcej, jak wiecie, uwielbiam, gdy treść potrafi mnie zaskoczyć, a coraz rzadziej się to zdarza. A jednak! Autorki naprawdę dały coś, czego kompletnie się nie spodziewałam i w ogóle nie przypuszczałam. Choć nie będę ukrywać, że całą tą książką jestem pozytywnie zaskoczona. Nie ma tu poruszanych tematów typu molestowanie, przemoc domowa, ale Vi i Penelope pokazują, że życie nie zawsze bywa idealne i skupiły się tym razem na miłości. Może się wydawać, że nic wyszukanego, ale dla mnie to idealnie pasowało do tej historii. Pokazały nam, że miłość potrafi być różna, ale ta prawdziwa zawsze jest bezwarunkowa, bezterminowa.

Pewnie nie muszę wam tego mówić, ale oczywiście, że polecam „Zgryźliwe wiadomości”! Nie będę się powtarzać, że ta historia jest inna, bo… no dla mnie jest. Może dla was będzie kolejną schematyczną, przewidywalną lekturą, ale nie dla mnie. Ja przedstawiam wam swoje uczucia, a to czy się z nimi zgodzicie, nie jest obowiązkiem. Mogę mieć jedynie nadzieję, że przypadnie wam do gustu tak samo, jak mnie i że też będziecie ją wspominać w samych pozytywach.
Napisana lekko, z humorem, z perspektywy obojga bohaterów i bez zbędnych wydarzeń czy opisów. Moje serce skradła, a epilog tej historii… teraz się jednak powtórzę, ale to też coś innego, niż czytałam do tej pory. Naprawdę mam nadzieję, że swoją opinią was przekonałam do sięgnięcia po tę książkę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio Red.