
Tytuł oryginału: „Mogul”
Autor: Katy Evans
Data wydania: 20 listopada
2019
Wydawnictwo: Kobiece
Sara od lat marzy o karierze profesjonalnej tancerki, ale
nieoczekiwana kontuzja kostki sprawia, że zamiast na scenie musi stanąć za ladą
recepcji w luksusowym hotelu.
Ian to przystojny pracoholik, który jest w trakcie paskudnego rozwodu.
Nie podejrzewa, że jakaś kobieta zdoła zawrócić mu w głowie.
Poznali się w taksówce. Połączyła ich gorąca przygoda w pokoju 1103.
Oboje wiedzieli, że to tylko incydent, ale nie mogli o sobie zapomnieć.
Na ulicach Nowego Jorku nie brakuje złamanych serc. Czy Sara i Ian
jeszcze kiedykolwiek się spotkają i naprawią swoje relacje?
Źródło opisu: okładka
książki.
Wiedziałam, że sięgnę po tę historię jeszcze zanim usłyszałam o jej
polskiej premierze. Choć nie znam dobrze twórczości Katy Evans, bo czytałam
tylko jedną jej książkę, a mianowicie „Magnat”,
to przekonała mnie do siebie już na początku i byłam ciekawa, co przygotowała
tym razem, bo jakiś zalążek losów Sary już poznaliśmy w pierwszym tomie serii
Manhattan. Ciekawi czy spodobała mi się tak samo jak poprzednia część?
Zapraszam do dalszej lektury!
„[…] jeśli ci się
wydaje, że miłość wystarczy, żeby razem być i żeby utrzymać małżeństwo, to
bardzo się mylisz. Rozmowy, wyrozumiałość, cierpliwość, lojalność – to dzięki
nim małżeństwo ma szansę na przetrwanie.”
Sara to dość żywiołowa dziewczyna, żadna tam szara myszka. Ma cięty
język, jest zabawna i da się ją naprawdę lubić. Życie dało jej trochę w kość,
ale stara się sobie radzić, jak tylko może, zamiast usiąść w kącie i użalać się
nad swoim losem. Jej postać mogliście już spotkać w pierwszym tomie, jeśli
czytaliście, bo jest współlokatorką Bryn, główną bohaterką „Magnata”. Autorka już wtedy coś jej
historii nam przedstawiła, ale podała jedynie okruszki. Postać Sary ma nam
pokazać, że mimo niepowodzeń, jakie mogą nas spotkać, powinniśmy walczyć o
swoje marzenia i nie przejmować się porażkami, a wyczekiwać sukcesu.
Ian już na samym początku wydaje się być bardzo tajemniczą postacią i
wydawać by się mogło, że okaże się kolejnym dupkiem otoczonym murami. Owszem,
jest nieco zdystansowany, ale na pewno nie jest typem aroganckiego biznesmena.
To naprawdę porządny facet, który także dostał trochę w kość od życia, ale
bardzo go polubiłam. Jest inteligentny, bardzo pracowity (może momentami za
bardzo), oczywiście niesamowicie przystojny, dobry, ale też szczery w słowach i
w swoich intencjach. Był prawie idealny, choć nieco zagubiony. Nie tolerował
zdrady oraz kłamstw i sam też starał się tego unikać. I z tego co wiem, nieźle
mu to wychodziło.
Jego mogliśmy również poznać w pierwszym tomie tej serii, ale pojawił
się tylko przez jeden moment i wniósł do historii Sary tylko aurę tajemniczości.
Ja już wtedy byłam ciekawa, co połączyło tę dwójkę. A przede wszystkim – jak to
się dalej potoczy.
„Na pewno warto
rozmawiać. I nie budować między sobą murów. Nigdy.”
Akcja tak naprawdę rozgrywa się jeszcze wcześniej niż w „Magnacie”. Na początku może troszkę mi
to przeszkadzało, bo ciągle się zastanawiałam, na jakim etapie wtedy była Bryn
i Christos, ale z biegiem czasu przestało mi to przeszkadzać i skupiłam się na
historii Sary i Iana. Ich początek wydaje się być dość szybki, ale nie uważam
tego za coś złego. Było inaczej, ale w bardzo fajny sposób autorka pociągnęła
cały ciąg dalszy. Mimo tego szybkiego startu – że tak się wyrażę – ich uczucia
już miały wolniejszy bieg. I to była jedna z tych czystszych relacji, gdzie od
początku do końca wiedzieli na czym stoją, potrafili rozmawiać. Bardzo mi się
to podobało, bo było to coś innego, odświeżającego. Katy pokazała, że można
rozmawiać szczerze, zamiast mieć przed sobą tajemnice i to było fajne, moim
zdaniem. Nie mówię, że obyło się bez klasycznych ‘dram’, ale nie mówię też, że
one wystąpiły. Przekonacie się sami, jeśli po tę książkę zdecydujecie się
sięgnąć.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Potentat” podobał mi się o wiele bardziej niż „Magnat”. Postaci nie były wcale takie typowe, jak to w tego rodzaju
romansach bywa, ich relacja także taka nie była. I całość także nie. Może
troszkę przewidywalna i otarła się o jakieś schematy, ale jednak autorce udało
się stworzyć coś nowego, z czego jestem naprawdę zadowolona. Zdarzyło się sporo
scen erotycznych, które były napisane w sposób subtelny, ale też nie stanowiły
głównego wątku i choć to właśnie seks połączył tę dwójkę, to jednak ta książka
pokazuje coś więcej. Jak już wspomniałam, postać Sary pokazuje, że warto
walczyć o swoje marzenia. Prócz tego Katy Evans w jakiś sposób skupia się też
na kwestii małżeństwa: jaką ma wartość, co powinno znaczyć, czym powinno się w
nim kierować.
„[…] miłość można
stracić w każdym momencie… ale w każdym momencie można też ją znaleźć!”
Oczywiście, że polecam wam tę książkę. Jest napisana prostym, lekkim
stylem, który sprawia, że te rozdziały czyta się nie tylko szybko, ale także
przyjemnie. Jest to historia na jeden, może na dwa, wieczory. Ja nie żałuję, że
przeczytałam „Potentata” i jak
mówiłam, wolę ten tom od pierwszego. A Ian stał się moim kolejnym książkowym
mężem! To naprawdę fajny romans, może na lżejsze wieczory, ale też próbujący w
jakiś sposób przekazać nam jakieś wartości. Jeśli zastanawialiście się nad tą
pozycją, nie róbcie tego dłużej, tylko czytajcie. A ja mam nadzieję, że udało
mi się pomóc wam w podjęciu decyzji. I
mogę was już teraz zapewnić, że sięgnę po kolejny tom, bo nie mogę się go wręcz
doczekać!
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Będę miała na uwadze ten tytuł. 😊
OdpowiedzUsuń