28 kwietnia 2020

145. "Las na granicy światów" ~ Holly Black

Tytuł:Las na granicy światów
Tytuł oryginału:The Darkest Part of the Forest
Autor: Holly Black
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Wydawnictwo: Jaguar

Hazel i jej brat, Ben, mieszkają w miasteczku Fairfold. To jedno z tych niewielu miejsc, w których ludzie i elfy żyją obok siebie, a magia leciutko przenika rzeczywistość.
Od dzieciństwa Ben i Hazel opowiadali sobie historię o chłopcu zamkniętym w szklanej trumnie: mówili, że on jest śpiącym księciem, a oni są jego mężnymi rycerzami. Z czasem Hazel odrzuca dziecinne bajania, wiedząc, że chłopiec nigdy się nie obudzi.
Ale rogaty chłopiec pewnego dnia się obudził. A Hazel musi szybko przypomnieć sobie, co robiła przez pięć ostatnich lat. W przeciwnym razie miasteczko czeka zagłada smutniejsza od śmierci.
Jedyna nadzieja w Hazel, jej muzykalnym bracie uwielbiającym rogatego księcia i w pewnym zabójczo przystojnym elfie.
Źródło opisu: okładka książki.

Hazel to dziewczyna bardzo śmiała i odważna, już od najmłodszych lat. Początkowo jej zachowanie niekoniecznie mi się podobało, chodzi o podejście do chłopców, ale już po kilku stronach zrozumiałam, że za tym coś się kryje i nie mogę jej od razu oceniać. I powiem szczerze, że ta zwykła, ale jednocześnie niezwykła, nastolatka zdobyła moją sympatię. Miała niejedno na głowie i widać było, że zrobi wszystko, by chronić swoich najbliższych.

[…] bo od najbardziej dojmującego smutku nie można się uwolnić, nie można się go wyzbyć, jeśli się z nim walczy. Jedyny sposób, by położyć kres żałobie, to przez nią przejść.

Świat przedstawiony w tej książce będzie znany dla osób, które czytały już trylogię „Okrutny książę”, ale pokazany z nieco innej strony. I nie wiem czy wiecie, tak naprawdę to „Las na granicy światów” został w oryginale wydany jako pierwszy, więc to wszystko co się tutaj dzieje, miało miejsce jeszcze przed tym, co wydarzyło się w „Okrutnym księciu”.  Nie będę ukrywać, że do tej powieści podeszłam z lekkim dystansem i rezerwą, bo pamiętam, jak zawiodłam się na pierwszym tomie wspomnianej trylogii. I to, w jaki sposób Holly Black postanowiła przedstawić tę historię, bardzo mi się podobało. Fajnym pomysłem było zmieszanie świata ludzi, świata śmiertelników, z magią i istotami nadprzyrodzonymi o magicznych zdolnościach.
 Jest dość sporo części opisowej i wiem, że nie każdemu to odpowiada. Ja nie za bardzo za tym przypadam, ale w tym przypadku mi to nie przeszkadzało i mimo tego książkę czytało się dość szybko. Żałuję, że zaczęłam ją w okresie, kiedy jakoś brak chęci do czytania, bo pewnie przeczytałabym całość w dwa, góra trzy, dni. Ta historia była ciekawa, z nutką tajemniczości. Nie wszystko było jasne, przez co naprawdę chciało się czytać i odkrywać kolejne fakty.
Może nie była to książka, która mnie zachwyciła i zrobiła duże wrażenie, ale naprawdę mi się podobała i powiem wam jeszcze, że wątek romansu też się znajdzie, chociaż nie spodziewajcie się po tym wiele, co jednak nie jest moim zdaniem złe. Akcja nie jest jakaś dynamiczna, ale nie jest też powolna i nie nudzi. Według mnie autorka fajnie wszystkim pokierowała i stworzyła mieszankę świata ludzkiego i magicznego, uzupełnionego w różne stwory i legendy. A przede wszystkim wykreowała naprawdę fajnych bohaterów.

„– Nie można ocalić miejsca. Czasami nadetnie można ocalić kogoś.
– A czy ty potrafisz ocalić siebie samego?

Jeżeli lubicie fantastykę, to „Las na granicy światów” naprawdę wam polecam. Nie jest to najlepsza książka z tego gatunku, jaką czytałam, ale warta zapoznania. Nie odkrywamy też wszystkiego na samym początku, ale za to już na początku coś tam zaczyna się dziać, aż w końcu akcja nabierze odpowiedniego tempa. Mam nadzieję, że moja opinia wam pomogła i jeśli przeczytacie, to będziecie z lektury zadowoleni. I szczerze mówiąc, troszkę mi smutno, że to koniec, bo chętnie jeszcze kilka rozdziałów bym przeczytała.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

20 kwietnia 2020

144. "First last song" ~ Bianca Iosivoni


Tytuł:First last song
Tytuł oryginału:Der letzte erste Song
Autor: Bianca Iosivoni
Data wydania: 08 kwietnia 2020 (format e-book)
Wydawnictwo: Jaguar

Mason i Grace studiują na tej samej uczelni, ale nie pozostają w żadnych zażyłych relacjach. Sytuacja zmienia się radykalnie, kiedy Grace postanawia nieco schudnąć, a Mason zaczyna pełnić funkcję jej personalnego trenera. Był ostatnim facetem, którego opinią na swój temat by się przejmowała, a że kiedyś ona oddała mu przysługę, uznała, że nadszedł czas na rewanż. Generalnie Grace wcale nie uważa, że musi zeszczupleć – podświadomie jednak czuje, że powinna zadowolić despotyczną matkę i swojego chłopaka. Nie da się ukryć, poczucie własnej wartości jest u Grace żałośnie niskie. Tak bardzo, że gotowa jest poświęcić swoje marzenia i zrezygnować z przesłuchać i kariery na scenie. Nie chce dłużej poddawać się niczyjej presji, nie zostanie wokalistką. Pod wpływem Emery, swojej przyjaciółki, postanawia jednak udowodnić coś sobie – i jej. Przesłuchanie wygrywa, ale członkinią zespołu wciąż nie chce być. Mason, który w zespole gra na gitarze i trochę śpiewa, doskonale zdaje sobie sprawę, ile warta jest Grace, jej profesjonalne przygotowanie oraz znakomity głos. Jeśli zespół ma mieć jakiekolwiek szanse na wygraną w konkursie, do czego się właśnie przygotowuje, i na dalszą karierę w show biznesie, może to osiągnąć tylko z Grace w roli wokalistki. Podejmuje więc usilne starania, aby ją przekonać… Ciekawe, jaki będzie tego skutego, a jeszcze ciekawsze, jakie będą skutki uboczne!
Źródło opisu: materiały wydawnictwa.

Kiedy wszystko inne się wali, zostaje ci tylko muzyka. Muzyka nie stawia pytań, nie wygłasza głupich komentarzy, nie daje rad, o które wcale nie prosiliśmy, po prostu jest. Tak długo, jak trzeba.

Grace to pewna siebie, piękna i inteligentna dziewczyna. Jest szczera i nie boi się wyrazić własnej opinii. I choć pojawia się już w „First last look”, a także w późniejszych tomach, tak naprawdę nie widać po niej, że z czymś się zmaga. Autorka za bardzo nic nam wcześniej nie zdradza. Tego dopiero dowiadujemy się, gdy sięgamy po tę część i choć dla jednych to nie są duże problemy, dla niej ten ciężar pozostaje ciężarem i w pewien sposób komplikuje pewne sprawy. Próbuje z tym walczyć, ale ciężko wygrać z czymś, w co wierzymy od dawna i co jest nam usilnie wpajane.
Mason to taki wesoły chłopak, który lubi żartować i flirtować. Polubiłam go szybko, choć może nie od razu, ale w pewnych momentach, gdy poznawałam losy poprzednich bohaterów, było mi go szkoda. Nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale co do tej części miałam nadzieję, że w końcu będzie tak, jak ten facet na to zasługuje, bo chociaż może tego nie widać od razu, ale to dobry, troskliwy i porządny człowiek. Widać też, jak bardzo muzyka jest dla niego ważna, jak ważną rolę odgrywa w jego życiu.

– Czasami mądrzej jest zadowolić się tym, co się ma.
– A czasami warto podjąć ryzyko.

Czasami bywa tak, że nad pewnymi książkami nie musimy się nawet zastanawiać i wiemy, że chcemy je przeczytać. Tak było u mnie w przypadku „First last song”. Już od pierwszej części tej serii wiedziałam, że sięgnę po pozostałe tomy. Niestety ten jest ostatnim i jest mi troszkę przykro, że to już koniec. Naprawdę lubiłam całą ekipę, jaką wykreowała Bianca i będzie mi ich wszystkich brakowało. Chociaż nie ukrywam, że miałam też lekkie obawy, ale chyba często tak mamy, gdzie sięgamy po coś znanego już autora. Wtedy mamy wobec książki większe oczekiwania niż wobec czegoś nowego, co dopiero poznajemy. I niestety bywa tak, że czujemy rozczarowanie.
Początkowe rozdziały czytałam z lekkim dystansem i obawą, że to nie będzie to, że poczuję zawód, bo ostatnia część jednej z ulubionych serii mi się nie do końca spodoba. I teraz, kiedy już jestem po lekturze mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że według mnie Bianca nie zawiodła. Nie mnie.
Owszem, „First last song” jest jakby spokojniejsza niż poprzednie części, mniej burzliwa, że tak powiem i gdzieś spotkałam się z opinią, że nie wyczuwa się chemii pomiędzy bohaterami. Tu się zgodzę, nie zaczęło pomiędzy nimi iskrzyć, ale mi się to podobało, bo to było coś innego. Nie zaczęło ciągnąć ich już na pierwszych stronach, ale jesteśmy świadkami, jak między dwójką, którzy początkowo czują do siebie niechęć, budzi się powolne zaufanie oraz sympatia, która z czasem przeradza się w przyjaźń, a później… i w coś więcej. Wszystko za sprawą muzyki, która jest ważna dla obojga, co pokazuje, jak bardzo wspólna pasja może połączyć dwoje ludzi. I to, w jaki sposób rodzą się pomiędzy nimi cieplejsze uczucia, w jakim tempie, wydawało mi się naprawdę naturalne. Wiele autorów romansów przyzwyczaiło nas, że bardzo szybko zaczyna się coś dziać między dwójką głównych postaci, coś większego. Nie w tej historii. I choć jednych mogło to zawieźć, ja czuję się przez to usatysfakcjonowana, bo jednak jest to coś innego. A czy nie o to chodzi? By autorzy próbowali czegoś nowego, a nie wciąż budowali powieści na znanych nam schematach? Ta część jest na pewno jedną z najspokojniejszych, ale jak już odsunęłam swoje obawy, ciężko było mi się oderwać, bo ta historia mnie ciekawiła. I to, w jaki sposób rozegra się sytuacja pomiędzy Grace a Masonem.
Bardzo podobało mi się zachowanie ich obojga, gdy już zauważyli, że ich do siebie ciągnie. Nie chcę wiele zdradzać, bo być może ktoś nie przeczytał poprzednich części i o pewnych kwestiach nie wie, ale powiem wam tyle, że tych dwoje wiedziało, kiedy muszą zrobić krok w tył , a kiedy mogą posunąć się dalej.
Wspominałam już, że ta historia pokazuje, jak wspólna pasja może połączyć dwoje ludzi, co obserwujemy między Masonem i Grace, ale nie tylko to możemy tutaj odkryć. Bianca stara się nam pokazać, że w związku zawsze jest dwoje ludzi. Tworzą duet, w którym muszą grać oboje. Jeśli będzie walczyła tylko jedna strona, prędzej czy później to przestanie działać. A prócz tego autorka chce nam powiedzieć nieco o samoakceptacji. Jesteśmy jacy jesteśmy. Idealni nigdy nie będziemy, ale wszystko co robimy, powinniśmy robić dla siebie samych, byśmy to przede wszystkim my akceptowali samych siebie.

Nadzieja była zwodniczym uczuciem. Mamiła cię czymś pięknym, kusiła, tylko po to, żeby zaraz zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie rozczarowanie.

Pewnie już wiecie, że polecam „First last song” i nie muszę tego mówić, ale to zrobię. Jasne, że polecam! Nie jest to żaden burzliwy romans, zapewniający całą huśtawkę emocji, ale coś takiego spokojniejszego i jak dla mnie to naprawdę dobra książka. Oczywiście świetnie też było spotkać pozostałe postaci. Bałam się, że będzie mi ich za mało, ale nie. I naprawdę było mi smutno, kiedy już przeczytałam epilog. To była fajna przygoda i cieszę się, że tę ostatnią część mogłam objąć swoim patronatem. A dodatkowo mam nadzieję, że udało mi się was przekonać i również poznacie losy Grace i Masona, a najlepiej od razu wszystkich bohaterów!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

03 kwietnia 2020

143. Przedpremierowo: "To nie jest, do diabła, love story" ~ Julia Biel

Tytuł:To nie jest, do diabła, love story
Autor: Julia Biel
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Wydawnictwo: Media Rodzina

Niespełna siedemnastoletnia Ella, sama i samtona, idzie przez życie jak lodołamacz, mając przed oczami swój wielki plan. Nie myśli o nawiązywaniu przyjaźni, nie ma czasu na miłość. Jednak wszystko bierze w łeb, kiedy przez zawirowania rodzinne trafia do liceum w Poznaniu. Splot zabawnych okoliczności stawia na jej drodze przystojnego Jonasza, który jest jej całkowitym przeciwieństwem. Ich plan przerośnie wszystkich…
Ella i Jonasz to wybuchowa para, której historia zachwyca, rozśmiesza, wzrusza. To antidotum na prozę życia, która czasem nas przygniata, i lekarstwo na wszystkie fakapy, jakie przydarzają nam się po drodze. To książka, której nie sposób odłożyć. Powiew świeżości w literaturze młodzieżowej.
Źródło opisu: okładka książki.

Obok tej książki nie mogłam przejść obojętnie. Jest jeszcze przed premierą, a o tej pozycji jest naprawdę głośno. Choć stronię od polskich autorów – z czym ciągle walczę! – to tym razem postanowiłam, że przekonam się o co tak naprawdę tyle szumu. No i nie będę kłamać, ale okładka książki też kusi, bo wydanie jest moim zdaniem warte uwagi i chciałam mieć je w swoich zbiorach. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać po „To nie jest, do diabła, love story” i starałam się nie kierować tymi zachwytami, by nie nastawić się na coś super i nie przeżyć rozczarowania. Dlatego podeszłam do tej historii na luzie, że tak powiem, bez oczekiwań, ale z ciekawością. W końcu z jakiegoś powodu jest o niej głośno, prawda?
Ella i Jonasz to rzeczywiście wybuchowa para, po której niewiadomo czego się spodziewać. Ona jest zdystansowana i nieufna, ambitna, a on troszkę szalony, z wielkim poczuciem humoru, z poczuciem pewności siebie i zadziorny. Z tą dwójką było ciekawie, nie powiem. W ciągu zaledwie kilku zdań sytuacja pomiędzy nimi mogła się odmienić o sto osiemdziesiąt stopni, ale byli też dość zabawnym duetem, co powodował głównie Jonasz, bo ten chłopak uwielbiał żartować i rzucać dwuznaczne aluzje. A jednak w zachowaniu Elli podejście do jej sytuacji jest dla mnie z jednej strony troszkę przesadzone. Tylko, że gdy spojrzałam na to z innej perspektywy… Dziewczyna ma szesnaście lat. Czy w takim wieku przesada nie jest częstą cechą?
Mogłabym się poprzyczepiać do tego i może do innych kwestii, które wystąpiły w tej książce, a raczej nie dzieją się w prawdziwym życiu, że są nierealne, ale czy nie o to w tym chodzi? To fikcja, tu można wszystko (oczywiście z umiarem). A autorka postanowiła stworzyć historię, która jest po prostu zabawna, przy której się pośmiejemy, pomarszczymy trochę brwi, gdy sytuacja nabierze innego obrotu, gdzie jest możliwa przesada. I nie zabraknie emocji. Ja jak zawsze przeżywałam… niektóre części.
Zauważyłam, że Julia Biel lubiła podawać szczegóły, które dla samej treści były nieistotne, ale nie bombardowała nimi non stop, więc nie rzucało się to w oczy i mi nie przeszkadzało. Jednak tak jak na początku to zauważałam, w pewnym momencie nie wiem czy tego już nie było czy ja nie zwracałam najmniejszej uwagi na to. Swoją drogą nawet to rozumiem, tę chęć dokładnego obrazowania sytuacji, bo ja mam tę potrzebę w codziennym życiu i często nawet w swoich opiniach chętnie wypisałabym wiele elementów z dużą dokładnością, ale wiem, że nie mogę. Podobały mi się też te wstawki sms, to w jakiej formie zostały przedstawione wymieniane wiadomości. Moim zdaniem było to fajne i ciekawe urozmaicenie treści. Takie niby nic, ale jednocześnie coś innego.

Czy to powiew świeżości w literaturze młodzieżowej? Myślę, że owszem. I że wyróżnia się na tle tego gatunku w pewien sposób. Nie jest to najlepsza młodzieżówka, jaką miałam okazję czytać, ale mimo to przyjemna. Czyta się ją lekko, daje dużą dawkę humoru i rozluźnienia, więc jeśli szukacie właśnie takiej lektury, to sięgnijcie po „To nie jest, do diabła, love story”. I naprawdę – to nie jest historia miłosna! Aczkolwiek Julia Biel stworzyła naprawdę fajną książkę, która na ten czas i w związku z sytuacją, jaka panuje, będzie wręcz idealnym rozluźnieniem. A ja czekam już na drugi tom! I mam nadzieję, że wy ze mną.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Media Rodzina.