26 października 2018

55. "Serce z cierni" ~ Bree Barton

Tytuł: Serce z cierni
Tytuł oryginału: Heart of Thorns
Autor: Bree Barton
Data wydania: 18 października 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Serce za serce, życie za życie.

Każda kobieta może być Gwyrach – wiedźmą, która dotykiem potrafi zabić człowieka. To demony, a siedemnastoletnia Mia trenuje, aby na nie polować. W ten sposób pomści śmierć matki.
Kiedy ojciec chce wydać ją za mąż, Mia planuje bunt. W dniu ślubu dochodzi do ataku, przez który ona i jej niedoszły mąż muszą uciekać.
Dziewczyna dowiaduje się, że jest wiedźmą. Teraz musi zadecydować, którą ze stron wybiera. Zostanie z innymi Gwyrach i pozna prawdę o swojej matce czy wróci do ojca i wypełni jego wolę?
Źródło opisu: okładka książki.

Jakiś czas temu od Wydawnictwa Kobiecego otrzymałam książkę „Narodziny królowej” i tamta książka mi się podobała, więc pomyślałam sobie, że „Serce z cierni” może również przypaść mi do gustu. A przynajmniej miałam nadzieję, że będzie to podobne. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam!

(…) miłość może być piękną rzeczą. Lecz ludzie, których kochasz, to zarazem ci, którzy cię najdotkliwiej ranią.

Szczerze? Nie wiem jak mam swoje uczucia wobec tej książki ubrać w słowa. Postaram się aby wszystko wyszło mi dość sensownie i logicznie, ale obawiam się, że jedyne co wyniknie z mojego pisania to chaos.
Na początku zbyt wiele się nie dzieje, ale nie uważam aby to było złe. Dla mnie zadziałało na korzyść. Zostajemy na początku wprowadzeni do tego świata, zapoznajemy się z tym jaki on jest, jak funkcjonuje, jakie rządzą się w nim prawa. Wszystko na spokojnie, abyśmy mogli się wczuć w ten świat, jaki przedstawia nam Bree Barton. Dowiadujemy się także, gdzie znajduje się główna bohaterka, dlaczego tam jest i na czym ma polegać ten jej bunt, o którym mowa w opisie. Odkrywamy powody zaślubin Mii z księciem. Z przymusu czy z miłości? I dlaczego do niego nie dojdzie? Dlaczego oni muszą uciekać?
Zanim autorka porwie nas już tak naprawdę, pozwala nam jeszcze poznać głównych bohaterów. A zwłaszcza Mię, bo czy aby na pewno książę jest takim, jakim ona go widzi?
Dziewczyna nie jest taka jak inne. Nie w głowie jej suknie i bale. Pragnie walczyć, tropić wiedźmy – Gwyrach – i pomścić śmierć matki. Dodatkowo Mia to typ naukowca. Uwielbia pogłębiać wiedzę, odkrywać jak co działa i dlaczego. Jest naprawdę inteligentną, młodą kobietą. Tylko co się stanie, kiedy odkryje, że sama jest jedną z nich? I co się stanie, kiedy z biegiem wydarzeń dowie się, że wiele z odpowiedzi, które usłyszała, były kłamstwem?
Mia miała swoje zasady, wydawało się, że wie wszystko. Niestety, będzie musiała się zmierzyć z nową rzeczywistością, gdzie odpowiedzi nie są takie, jakie znała do tej pory. Dodatkowo będzie musiała się zmierzyć z tym, kim jest. Że jest Gwyrach, istotą, na jakie miała polować i jakie miała zabijać.

Może gniew jest głęboko powiązany z miłością. Może najbardziej gniewamy się na ludzi, których najmocniej kochamy. Może miłość sprawia, że w swoim gniewie czujemy się bezpieczni.

Jak już możecie zauważyć, na samym początku „Serce z cierni” stawia przed nami dość sporo pytań. Dlaczego Mia ma wyjść za księcia? Dlaczego nie doszło do ślubu? Czemu muszą uciekać? Co zrobi, kiedy się dowie, że jest Gwyrach? Jak się tego dowie? I z czasem pojawiają się nowe. Kto? Jak? Dlaczego?
I kiedy się okazuje, że już znasz odpowiedź, może pojawić się kilka innych albo odkrywasz, że wcale ta odpowiedź nie jest prawidłowa.

Momentami w głowie porównywałam ją do „Okrutnego księcia”. Tu książę, tam książę. Tu magia, tam magia. I wiecie co? Zdaję sobie sprawę, że 99% osób się ze mną nie zgodzi, ale „Serce z cierni” jest o wiele, o wiele lepsze.
Tak jak na początku mamy wprowadzenie w magiczny świat, tak potem już nie wiemy co czeka na głównych bohaterów za rogiem. Odkąd rozpoczęli swoją ucieczkę, ciągle coś się dzieje. Mia i Quinn niejednokrotnie podczas swojej wędrówki otarli się o śmierć albo nawet znaleźli się w jej szponach.
I momentami myślałam, że wiem kto za czym stoi, ale ta książka mnie zaskakiwała. I to, za co ma moje serce to zakończenie. To, co się wydarzyło, nie było czymś czego się spodziewałam. Na ostatnich stronach zostałam zaskoczona co najmniej kilka razy.
Podobało mi się w tej książce także to, że Mia nie została przestawiona jako czarownica, która ma uratować cały świat, bo to już tyle razy było. Choć nie ukrywam, że nadszedł czas, kiedy żałowałam, że historia nie dostała tej części schematu i dziewczyna nie okazała się być, bo wtedy wiele, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej.

Polecam tę książkę każdemu, kto lubi świat magiczny, kto nie szuka nudnej książki.
Serce z cierni” sprawiło, że ostatnie rozdziały czytałam z zapartym tchem. W pewnym momencie moje serce zostało zatrzymane, by potem ta historia rozdarła je na pół. I niestety, ale nie kłamię. To co się tam wydarzyło… nie tego się spodziewałam.
To jest historia, o której prędko nie zapomnę i boli mnie świadomość, że drugi tom w oryginale zostanie wydany dopiero w sierpniu 2019 roku (ta data jest podana na obecną chwilę, mam nadzieję, że się wszystko przyspieszy). I choć nie czytam książek w oryginalnym wydaniu, istnieje prawdopodobieństwo, że po drugi tom bym sięgnęła, nawet jeśli słowo po słowie musiałabym tłumaczyć ze słownikiem w ręku.
Naprawdę polecam tę książkę. Sięgnijcie po „Serce z cierni” i dajcie się porwać tej historii, tak samo jak ja na to pozwoliłam. I nie żałuję, choć prędko nie przestanę roztrząsać tego co tam się wydarzyło. Nie dostaniecie tak słodkiego romansiku, gdzie para będzie gruchała jak dwa gołąbki. To była świetna książka, pełna napięcia i potrafiąca niejednokrotnie zaskoczyć czytelnika. Książka, która zagościła w moim sercu na bardzo długi, długi czas.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

21 października 2018

54. "Tylko dla ciebie" ~ Vi Keeland

Tytuł: Tylko dla ciebie
Tytuł oryginału: Made for You: A Cole Nover
Autor: Vi Keeland
Data wydania: 12 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

To miał być wakacyjny flirt z pięknym nieznajomym w raju, ale dla Sydney okazał się czymś więcej. Ona i Jack spotkają się ponownie i tym razem będą próbowali zbudować coś trwałego.
Jednak życie pisze własne scenariusze i Sydney otrzymuje propozycję zawodową, którą trudno będzie jej odrzucić. Dziewczyna wyruszy w trasę koncertową ze znanym zespołem rockowym. Będzie tam ktoś, kto zwróci na nią szczególną uwagę.
Kiedy niespodziewana tragedia wstrząśnie życiem Jacka, mężczyzna będzie potrzebował ukochanej bardziej niż dotychczas.
Źródło opisu: okładka książki.

Tylko twój” przeczytałam w ostatnich dniach lipca i jak tylko dowiedziałam się, że będzie kolejny tom i jak tylko zapoznałam się z opisem – jeszcze w oryginale – mój umysł zaczął szaleć i widziałam wiele, wiele scenariuszy tej części. Bałam się jej panicznie. Może dlatego, że mamy wzmiankę o kimś drugim, a miałam już do czynienia z podobnym przypadkiem i… lepiej nie mówić. Dlatego, kiedy tylko poznałam datę polskiej premiery, odliczałam do niej dni. A gdy książka trafiła już w moje ręce, to pewnie się możecie domyślić. Jednocześnie się cieszyłam i się bałam.
Słusznie czy nie słusznie? Do końca zdradzić wam tego nie mogę.

Tak jak pisałam w przypadku opinii „Tylko twój”, bohaterowie to proste postaci, bez wielkich bagaży emocjonalnych na swoich barkach. Jack jest apodyktyczny we wszystkich dziedzinach życia, nawet w sprawie Sydney, która jest prostą, skromną kobietą marzącą o muzycznej karierze z przyjaciółką u boku. I jak dowiadujemy się z opisu, dostaje swoją szansę. Ma wyruszyć w tourne wraz ze znanym zespołem. I właśnie tu zaczynają się schody.
Syd i Jack rozpoczęli budowę swojego związku, zaczynają w tym tak naprawdę raczkować, kiedy nagle zostają postawieni przed wielką próbą. Będzie dzielić ich wielka odległość przez kilka miesięcy, a jak wiadomo, wiele związków z tego powodu się rozpada, bo nie wytrzymują tej próby. Biorąc pod uwagę to, że para ma za sobą niewielki staż, obok Sydney kręci się mężczyzna, który ewidentnie żywi do niej uczucia, a na Jacka ma ochotę jedna z jego pracownic, nie będzie to lekka rozłąka.

Powiem wam w skrócie: ta książka tylko wzmocniła moją miłość do historii tej dwójki. Jack i Syd nie mieli lekko, bo  przez kilka miesięcy miały ich dzielić setki, jak nie tysiące, kilometrów, ale zamierzali podtrzymać ten związek. To właśnie wokół tego kręciła się cała fabuła i mi się osobiście to podobało. Dostaliśmy wątek, który miał być początkiem i końcem tej historii. Tak jak w „Tylko twój” para nie musiała się mierzyć z wieloma przeszkodami, tak teraz autorka postawiła przed nimi niezłe wyzwanie. I naprawdę podobało mi się to, jak wszystko zostało pokazane i pokierowane.
Jak już wspominałam, główni bohaterowie nie byli długo razem, zanim się okazało, że Syd musi wyjechać. A jednak byli zdeterminowani te kilka miesięcy przetrwać. Mieli z góry ustalone wizyty, codzienne rozmowy i jeden cel: po skończeniu trasy Sydney wraca do domu, do Jacka. Ogromny plus za to, że między tą dwójką nie było tajemnic. Wiedzieli, że ta odległość ich może zniszczyć bardzo szybko i za wszelką cenę nie zamierzali do tego dopuścić, a co za tym idzie, szczerość w ich związku była bardzo ważna. Nawet jeśli nieprzyjemna.

Ciężko mi jest pisać, bo najchętniej wyrzuciłabym z siebie wszystkie wydarzenia z tej książki, by wam przybliżyć powód, dla którego mi się podobała i to bardziej niż poprzedni tom. Myślę, że to dlatego, że w niej więcej się działo. Było więcej akcji, choć nie jest to obszerna lektura. Nie raz się przy niej śmiałam, ale były także chwile, kiedy ze strachem przewracałam poprzednie strony, bo nie wiedziałam co się tam wydarzy.
Oprócz adoratora u boku Sydney mieliśmy również inne sytuacje, które dodawały tej historii tego czegoś. Sprawiały, że nie była nudna. Wybitna powieść, która przebija się nad wszystkimi innymi to nie jest, nie jest też idealna, ale mimo wszystko z jej czytania miałam wiele, wiele przyjemności. Zwłaszcza wtedy, gdy byłam świadkiem jaki Jack wobec Sydney jest troskliwy. To facet, który jest gotów żyć bez niej, byle tylko zapewnić jej bezpieczeństwo. I to są jego słowa. Zdarzało się, że podejmował decyzje za nią, ale nie po to by ją stłamsić. Chodziło o jej szczęście i bezpieczeństwo. I wiecie co najbardziej mi się podobało w tym facecie, a także w tej książce? Jack naprawdę zaryzykował, że może stracić Sydney. Wprowadził w jej życie pewne zmiany, byle była bezpieczna, ale powiedział jej o tym dopiero po fakcie, kiedy sprawa była już przesądzona. Miał jednak na uwadze to, że w życiu trzeba iść na pewne kompromisy i skoro postawił Syd w takiej a nie innej sytuacji, on także coś zmienił. I mam nadzieję, że rozumiecie co chcę wam powiedzieć przez to ogólnikowe pisanie, ale naprawdę wolałabym tutaj nie dawać spojlerów.

Czy polecam?
No cóż. Tak, tak i jeszcze raz tak!
Nie jest to literatura ambitna, z której wyniesiecie jakieś ważne wnioski i odmienicie dzięki niej swoje życie, ale jest to książka, która została napisania w przyjemnym stylu, lekkim piórem i nie jest przede wszystkim nudna. Jeśli się postaracie, spokojnie będzie to lektura na jeden wieczór. Historię Jacka i Sydney na pewno zapamiętam na dłużej. To bohaterowie, którzy mi pokazali, że można trwać u swojego boku bez bezsensownych dram, byle tylko chcieć i być ze sobą szczerym, byle się kochać. Pokazali, że dla drugiej osoby jesteśmy w stanie zrezygnować z pewnych rzeczy, a nawet zaryzykować, że ją stracimy, byle tylko nic jej nie groziło.
Jeżeli szukacie książki z tej tematyki, która nie będzie nudna, ale przyjemna, z poczuciem humoru i z bohaterem, który na każdym kroku będzie kradł wasze serce? To zdecydowanie powinniście sięgnąć po tę serię.
Choć pamiętajcie, że to tylko moje indywidualne zdanie. Każdy może ją odebrać w inny sposób.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

19 października 2018

53. "Gliniarz" ~ Laurelin Paige & Sierra Simone

Tytuł: Gliniarz
Tytuł oryginału:Hot Cop
Autor: Laurelin Paige & Sierra Simone
Data wydania: 14 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Bibliotekarka Livia chciałaby mieć dziecko przed magiczną trzydziestką. Problem w tym, że postanawia unikać mężczyzn, więc to marzenie może być trudne do zrealizowania.
Kiedy na jej drodze staje seksowny funkcjonariusz Chase Kelly i wyraźnie jest nią zainteresowany, Livia postanawia upiec dwie piecze na jednym ogniu.
Zawierają ze sobą układ. Wydaje się, że wszystko zaplanowali, jednak czasami w parze z pożądaniem zaczynają iść uczucia.
Źródło opisu: okładka książki.

Laurelin Paige to autorka, po której książki sięgam z przyjemnością i praktycznie w ciemno, ale jednocześnie oczekuję od nich czegoś więcej niż tylko literatury przesiąkniętej seksem. Odpowiada mi styl jakim posługuje się Paige, to jak momentami manipuluje akcją, jak potrafi zatrzymać moje serce. Po wszystko co wyjdzie spod jej pióra sięgam z przyjemnością, ale bałam się sięgnąć po „Gliniarza” z racji tego, że został napisany nie tylko przed Laurelin. Przyznam, że „Gwiazdor” do tej pory stoi nienaruszony i to już kilka długich miesięcy. Bałam się, że coś z tego połączenia pójdzie nie tak i nie będę potrafiła odnaleźć w książce stylu Paige, że nie będę potrafiła się w ogóle odnaleźć w tej książce, jednak opis „Gliniarza” zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłam przełamać tę barierę obaw i zobaczyć co z tego wyjdzie.

Livia Ward jest bibliotekarką, jest dobra, troszkę nieśmiała i pomocna, ale potrafi też zadrzeć nosa oraz zawalczyć o swoje. Jest też skromną osobą. Nie uważa się za piękną, nie sądzi, że mogłaby się podobać facetom. Jest też nieco przewrażliwiona na punkcie swojego wieku i uważa, że skoro zaraz stuknie jej trzydziestka, to jest jedną nogą po drugiej stronie.  Ma spokojne życie, z którego jest zadowolona, ale nie do końca, bo jest rzecz, której pragnie. Livia stanowczo wyrzekła się mężczyzn i nie widzi swojej przyszłości z żadnym facetem u boku. A jednak też nie chce być sama. Powoli zaczyna w niej kiełkować pragnienie dziecka, ale wkrótce ono się wzmaga. Zwłaszcza kiedy poznaje przystojnego funkcjonariusza.
W pewnych momentach Livia wydawała mi się być – niestety, muszę to przyznać – egoistyczna. Nie zawsze podobało mi się jej zachowanie, zwłaszcza względem Chase’a, ale z drugiej strony nie było ono bezpodstawne. Za tym krył się strach. Każdy się czegoś boi, ona także miała swoje obawy i nie możemy jej winić za to, że próbowała temu zaradzić.
Chase to gliniarz, jakie wyobraża sobie wiele kobiet. Przystojny, seksowny, z olśniewającym uśmiechem. Tutaj was niestety zawiodę, ale w rzeczywistości takich policjantów to ze świecą szukać. Ja na swojej drodze nigdy takiego nie spotkałam. Wracając jednak do głównego tematu, Kelly jest pewny siebie i nie interesują go związki. Ma miano Funkcjonariusza Bawidamka i wiele kobiet poznało Kelly trio. Wydaje się być facetem, któremu w głowie tylko jedno. Właśnie. Wydaje się to słowo klucz. Chase ma w głowie nieco więcej niż tylko myśli o seksie. To zabawny i naprawdę inteligentny facet i widać, że praca w policji to nie tylko zarabianie pieniędzy. To jego powołanie. Jest dodatkowo bardzo troskliwy, co miałam okazję zobaczyć niejednokrotnie. Owszem, seks to myśl i pragnienie, które towarzyszy mu codziennie i bardzo często, ale zapewniam, że za przystojną buźką jest coś więcej niż tylko olśniewający uśmiech. Nawet potężny facet może dźwigać jakiś ciężar na barkach.

Co do samej historii, nie była ona jakaś porywająca i zaskakująca, ale przyjemna i zabawna. Wiemy od samego początku od czego zacznie się ich relacja i do czego będzie to zmierzało, więc nie było elementu zaskoczenia. Układ na dziecko – że tak powiem – też nie wydawał mi się być czymś oryginalnym, bo już miałam z takim tematem styczność. Seksu między bohaterami było bardzo dużo, ale nie ma co się dziwić, w końcu wiadomo o co tu chodzi, prawda? Choć jakoś bardzo wulgarne i odrzucające one nie były. Bohaterowie mają swoje problemy, ale mam wrażenie, że mogłyby być nieco głębiej przedstawione.
Jak wspomniałam wcześniej, nie zawsze rozumiałam zachowanie głównej bohaterki, ale za to podziwiałam Chase’a za swoje zachowanie, za troskliwość, bo spodziewałam się typowego samca alfa, który będzie myślał tylko tym, co ma między nogami, a tu zostałam mile zaskoczona. I moim zdaniem jego osobowość została lepiej wykreowana, po prostu.
Zauważę jeszcze pewien szczególik. Jak mówiłam, sięgam po książki Laurelin Paige bardzo często i były momenty, kiedy zauważałam zmianę w stylu pisania. Nie wiem czy to rzeczywiście wtedy zdania tworzyła Sierra czy to tylko moje wyobrażenie, ale jeśli rzeczywiście tak było, to zapewniam was, że to było miejscowe i ani trochę nie przeszkadzało w czytaniu.

Podsumowując?
Polecam tę książkę jeśli szukacie czegoś lekkiego, mało ambitnego, ale też nie takiego do końca przeszytego wyłącznie pragnieniem seksu. „Gliniarz” to fajna historia, z poczuciem humoru i czytanie jej sprawiło mi przyjemność. Nie jest to książka idealna. Ma swoje wady, ale ma także swoje zalety, ale nie jest ona też nudna, a według mnie koniec tej książki nie powinien być inny, bo taki jaki stworzyły autorki jest po prostu najlepszy. To jak go stworzyły? Dla mnie w sam raz.
Jeśli szukacie lektury w takiej tematyce, do odsapnięcia, gdzie będzie poczucie humoru, to będzie to coś dla was.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

16 października 2018

52. „Vincent Boys” ~ Abbi Glines

Tytuł: Vincent Boys
Tytuł oryginału: The Vincent Boys
Autor: Abbi Glines
Data wydania: 12 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Ashton to chodzący ideał. Jest piękna, dobrze wychowana i ma wspaniałego chłopaka. Wydaje się, że wszystko jest perfekcyjne, a jednak dziewczyna ma dosyć takiego życia. Kiedy jej chłopak wyjeżdża, Ashot zwraca uwagę na jego kuzyna.
Beau jest niebezpieczny i nieprzewidywalny, jednak są zasady, których nawet on nie złamie. Z pewnością nie powinien dać się wciągnąć w żadną relację z dziewczyną kuzyna.
Wkrótce Ashton i Beau odkryją uczucia, z którymi trudno będzie im walczyć. Czy ulegną pokusie i dowiedzą się, jak smakuje zakazany owoc?
Źródło opisu: okładka książki.

Z opisu tej książki można sądzić, że jest to typowa, schematyczna młodzieżówka. Grzeczna, idealna dziewczynka i miejski łobuz. Choć ten motyw można spotkać nie tylko w literaturze młodzieżowej, bo jest naprawdę bardzo powszechny. Byłam bardzo ciekawa czy trochę od tego odbiegnie i zapewni coś nowego czy wręcz przeciwnie, dlatego zdecydowałam się po tę książkę sięgnąć.

Ashton Gray to naprawdę prawdziwy ideał. Wcielenia anioła, można powiedzieć. Grzeczna córeczka pastora, dobrze wychowana, milutka, pomocna, a dodatkowo ma u swojego boku idealnego chłopaka, nad którym każdy się rozpływa i ta para jest jak z obrazka. A jednak prawda wygląda nieco inaczej i Ash nie jest do końca taką, za jaką wszyscy ją mają i być może nawet jej rodzice i chłopak nie wiedzą, jaka ona jest. Jedynie przy Beau dziewczyna jest tak naprawdę sobą. Tylko on zna prawdziwą Ashley Gray.
I przyznam szczerze, że czasami to jej podejście mnie denerwowało. To, że udaje kogoś innego, bo boi się co ktoś o niej pomyśli. Przejmowała się zdaniem innych bardziej niż tym, że z tego powodu zatraca prawdziwą osobowość i nie czerpie w pełni radości z życia, bo to czego pragnie wiążę się z tą drugą jej częścią, którą ukrywa przed światem – tylko nie przed Beau. Oczywiście dziewczyna ma swoje powody i z czasem stawało się to dla mnie bardziej zrozumiałe, ale nie ukrywam, że początkowo miałam ochotę złapać ją za ramiona i potrząsnąć.
Jeśli chodzi o Sawyera, był dla mnie za idealny. Po prostu. Był ułożonym chłopcem, który zawsze wie jak się zachować i wie co powiedzieć, a nikt nawet o nim złego słowa nie pomyśli. Czasem miałam wrażenie, że to takie miękkie kluchy, nic na to nie poradzę. Nie ten typ, który lubię. Pamiętajmy jednak, że ideałów nie ma. Nawet w książkach.
Natomiast Beau Vincent, kuzyn Sawyera, był dokładnie w moim typie. Niegrzeczny chłopiec, który ma gdzieś zdanie innych i robi to, co chce. Wszyscy go widzą takim, jakim naprawdę jest.  A może inaczej – widzą go takim, jakim chcą widzieć. Bo Beau nie jest zły do szpiku kości jak o nim wszyscy myślą. Mimo wszystko to dobry chłopak. Trzeba mu tylko dać szansę. A jednak potrafi być niebezpieczny i jest wiele osób, które się go boją i wiedzą, że z nim zadzierać nie można.
Tych dwóch chłopaków różnią się diametralnie. Oprócz nazwiska i więzów krwi nie łączy kompletnie nic. Są jak woda i ogień. No, łączy ich jeszcze uczucie do Ashton. Tylko czy będzie wolała popłynąć, mając idealne życie u boku idealnego chłopaka czy będzie wolała się sparzyć i pozwolić sobie na bycie sobą przy boku niegrzecznego chłopca?

Mam nadzieję, że to co piszę nie jest chaotyczne i nie będzie w dalszej części, ale ta książka sprawiła, że naprawdę nie wiem co mam myśleć o niej. Nie skreślam jej, bo to nie jest zła opowieść. Czytało mi się ją naprawdę dobrze, a jedyne zażalenie jakie do niej mam to postawa i zachowanie Ashton. Czasami denerwowało mnie jej rozumowanie, a także zachowanie. Chciałabym wam tutaj powiedzieć dokładniej o co chodzi i wyjaśnić czemu takie miałam podejście, ale nie chcę wam zdradzać niczego z tej książki.
Jak już napisałam wcześniej, z czasem jednak zaczęłam lepiej rozumieć główną bohaterkę. Im bliżej końca byłam, to nawet zaczynałam ją popierać i przyznawać jej rację. Może momentami bywała egoistyczna, ale w którymś momencie to właśnie swoje dobro i szczęście postanowiła zepchnąć na dalszy plan, a na piedestale postawiła kogoś innego, co mi się bardzo podobało w jej postawie. I tak jak początkowo mnie nieco denerwowała, tak z rozdziału na rozdział moja sympatia do niej wzrastała.

W zasadzie ta młodzieżówka nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród innych. Była nawet bardzo przyjemna, a przy kilku ostatnich – niestety, ale dopiero wtedy – wzbudziła we mnie też różne emocje. Podobało mi się w niej to, jak wszystko na koniec się rozstrzygnęło. Sprawa między kuzynami, choć jednego z nich w którymś momencie miałam ochotę rzucić pod pociąg, gdy zamiast reakcji potrafił się tylko gapić, sprawa z Ashton, a nawet postawa jej rodziców.
Koniec „Vincent Boys” nie był powalający i jakiś wyjątkowy, ale mi się podobał. Napisana lekkim przystępnym językiem. Wszystko w nim zostało zamknięte, wszystko wyjaśnione i sprostowane. Znaczy… może nie wszystko. Ale liczę, że to co zostało jeszcze do rozwiązania, zostanie zrobione w kolejnej części, po którą na pewno sięgnę.

Najważniejsze pytanie: czy polecam tę książkę, choć na początku postawa głównej bohaterki mnie irytowała?
No cóż, tak. Polecam wam tę książkę. Zwyczajna młodzieżówka, ale przyjemna lektura, z której wyciągniemy pewne przemyślenia, jeśli tylko będziemy chcieli i sobie na to pozwolimy. Przede wszystkim to, że nie ważne jest nic ani nikt i powinniśmy pozostawać sobą, bo jeśli się zmieniamy dla kogoś, to ten ktoś nie jest nas najzwyczajniej w świecie wart. Nie jest to książka ambitna, więc jeśli takiej szukacie to powinniście raczej sięgnąć po coś innego, ale coś na leniwy wieczór? Myślę, że „Vincent Boys” będzie wtedy dobrym rozwiązaniem. Choć pamiętajcie aby nie skreślać Ashton jeśli z początku wam jej zachowanie nie podejdzie.
Każdy przecież zasługuje na drugą szansę, prawda?

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

11 października 2018

51. "Zapadnij w serce" ~ Ginger Scott

Tytuł: Zapadnij w serce
Tytuł oryginału: This is faliing
Autor: Ginger Scott
Data wydania: 7 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Rowe kilka ostatnich lat spędziła, ucząc się w domu. Kiedy nadeszła pora rozpoczęcia studiów, postanawia przełamać swój strach i przenosi się na uniwersytet na drugim końcu kraju.
W szkole wpada na nią Nate, popularny sportowiec, za którym wszyscy szaleją. Po ich spotkaniu chłopak nie może zapomnieć o wystraszonej dziewczynie, która na chwilę wkroczyła do jego życia.
Nate próbuje zbliżyć się do dziewczyny, aby przełamać jej lęki. On sam nosi w sobie wielką ranę, którą zadała mu jego dawna ukochana. Nie wie, że Rowe przeżyła coś, co całkowicie ją załamało i sprawiło, że wyłączyła się z życia na wiele miesięcy.
Źródło opisu: okładka książki.

Rowe to dziewczyna, dla której studia tak daleko od domu są niezwykłym krokiem i na początku niewiele brakuje, by z tego zrezygnowała i znów zaszyła się w domowym zaciszu. Opis nie zdradza przez co przeszła główna bohaterka, więc i ja pozostawię to tajemnicą, ale to właśnie z tego powodu przez dwa lata nie chodziła do szkoły i teraz nie jest tą samą osobą, którą była przed tymi wydarzeniami. Jest zamknięta w sobie, ale przede wszystkim jest wystraszoną nastolatką, którą wyrzuty sumienia momentami trzymają w miejscu. Jest dziewczyną, która od wielu miesięcy nie zasnęła bez pomocy leków.
Najbardziej podobało mi się w niej to, że pomimo traumy, postanowiła z nią walczyć. Były osoby, które ją zachęcały, by zrobić ten krok naprzód, ale to ona podjęła tę decyzję i wiedziała, że musi przebić tę bańkę, w jakiej trwała przez ostatni czas. Było jej ciężko, ale radziła sobie na swój własny sposób, stawiając kroczek za kroczkiem w tym nowym życiu. Ktoś może powiedzieć, że przez dwa lata nie odważyła się wrócić do szkoły, a teraz wyjeżdża na studia na drugi koniec kraju i powoli się otwiera na nowe znajomości i nowe życie. Właśnie o to w tym chodzi. Ona jest w stanie to zrobić, bo jest, ale tylko dlatego, że sama tego chce. Nikt na nią nie napiera. To w niej istnieje ta świadomość i przede wszystkim chęć, że musi w końcu to zrobić. A to, że trwała dwa lata w domu… pamiętajmy, że każdy inaczej reaguje na różne przeżycia i ja chyba się nie dziwię, że nie chciała wrócić w szkolne mury. Na jej miejscu chyba też bym nie chciała.
Co do Nate’a, jest miłym, zabawnym chłopakiem i spodziewałam się, że będzie typowym sportowcem – pewny siebie, zmieniający dziewczyny jak rękawiczki. Tymczasem okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Wykazuje się pewnością siebie, ale bywa też niepewny, a dziewczyny na jedną noc nie są w jego stylu. On jest raczej zwolennikiem związku na dłużej i nie ucieknie, kiedy usłyszy te dwa słowa, które dla niektórych facetów są zakazane. Jego postać została naprawdę fajnie wykreowana i jest on chłopakiem, który nie widzi czubka własnego nosa, a przede wszystkim ma na uwadze dobro innych, czego może na przykład dowodzić jego relacja z bratem, dla którego wybrał właśnie taką uczelnie i dla którego zdecydował się na grę w baseball.

Zapadnij w serce” to typowa młodzieżówka, troszkę przewidywalna, a jednak zapadająca w pamięć i mająca w sobie coś, co ją wyróżnia wśród tłumu innych książek tej kategorii. Nie jest ona idealna i w moim przypadku nie była to lektura zapierająca dech w piersi, ale przyjemna, z lekką dawką humoru, ale przedstawiająca też wątek, o którym nie mówi się często. Nigdy nie czytałam jeszcze o tym temacie, więc niewątpliwie to sprzyja tej pozycji.
Muszę się jednak przyczepić do jednej rzeczy.
Z opisu można wywnioskować, że skoro Nate nosi w sobie wielką ranę, to jest zrozpaczony po rozstaniu z dziewczyną. Niestety, ale to nieprawda. Nie chcę wam mówić jak to wyglądało naprawdę, ale moim zdaniem to jest wyolbrzymione zdanie, bo nie miałam wrażenia, że jest on bardzo zraniony. Owszem, była go skrzywdziła i w książce pojawia się jej wątek, ale w moim odczuciu ten fragment opisu obiecuje więcej niż dostałam.

Czy polecam „Zapadnij w serce”?
Jeśli szukacie młodzieżówki przyjemnej, trochę przewidywalnej, ale nie do końca takiej jak wszystkie, to tak, polecam. Czytało mi się ją naprawdę z przyjemnością i cieszę się, że miałam możliwość jej przeczytania. To historia opowiadająca o rozpoczęciu nowego życia albo raczej o ruszeniu z nowym etapem. Opowiada o pokonywaniu swoich lęków, o robieniu małych, powolnych kroków ku nowemu, lepszemu.
Polecam. Tak po prostu.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

05 października 2018

50. "Pozwól mi zostać" ~ Tijan

Tytuł: Pozwól mi zostać
Tytuł oryginału: Ryan’s Bed
Autor: Tijan
Data wydania: 28 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Kiedy ojciec Mackenzie dostaje awans, cała rodzina się przeprowadza. Teraz dziewczyna będzie musiała skończyć liceum w nowym mieście.
Niedługo po przeprowadzce dochodzi do tragedii i właśnie Mackenzie jest pierwszą osobą, która trafia na miejsce zdarzenia. Kilka godzin później dziewczyna ma spędzić resztę tej dramatycznej nocy w domu całkowicie obcych ludzi.
Trafia do pokoju zupełnie nieznanego chłopaka Ryana i nawet kiedy orientuje się, że to nie tutaj miała nocować, nie odchodzi. Wprost przeciwnie – chce zostać w tym miejscu na zawsze, a przynajmniej tak długo, jak Ryan jej pozwoli.
Źródło opisu: okładka książki.

Jest to moje pierwsze spotkanie z Tijan, więc nie wiedziałam czego się spodziewać po książce, ale zanim po nią sięgnęłam widziałam już trochę opinii. Słyszałam, że początek nie zachwyca, ale później wręcz przeciwnie. Myślę, że właśnie dzięki temu odebrałam tę książkę w sposób, w jaki ją odebrałam. Nie miałam wyrobionego zdania, a opinie innych sprawiły, że nie nastawiałam się na książkową petardę i podeszłam do lektury z leciutką rezerwą.

Świat Mackenzie nagle się rozpada, kiedy odnajduje swoją siostrę bliźniaczkę, która postanowiła odebrać sobie życie. To odmienia nie tylko ją, ale także pozostałych członków jej rodziny, którzy postanawiają sobie poradzić z tą tragedią na własny sposób, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że metoda jaką wybrali by walczyć z żałobą może zranić ich bliskich.
Główną bohaterkę poznajemy już jako osobę, którą staje się po śmierci siostry i myślę, że ta tragedia dotknęła najbardziej właśnie ją. A może dlatego tak myślę, bo to na niej skupia się historia. Widzimy już ją jako osobę złamaną, dotkniętą przez los i obserwujemy jak próbuje radzić sobie z żałobą, jak staje się zamknięta. Jest osobą, która codziennie przy spoglądaniu w lustro przestaje widzieć siebie, a widzi siostrę, która popełniła samobójstwo.
A jedyną osobą, u której boku znajduje ukojenie jest Ryan Jensen, do którego łóżka trafia przez zupełny przypadek. I od tamtej pory między tą dwójką zaczyna dziać się coś, czego nawet sama Mackenzie nie potrafi zrozumieć.
Zdradzę wam jeszcze maleńki sekrecik. Momentami ta dziewczyna wprawiła mnie w ogromną dumę za swoje postępowanie i podziwiałam ją za to jak w niektórych sytuacjach potrafi zawalczyć, ale tylko tyle wam zdradzę – choć chciałabym więcej.

Wiecie co? Mam naprawdę problem z poskładaniem myśli po przeczytaniu tej książki i mam nadzieję, że ta opinia brzmi i będzie brzmieć w miarę składnie.
Jak napisałam już wcześniej, podeszłam do tej lektury z lekką rezerwą. Byłam przygotowana na to, że od początku może nie zachwycać. I choć może zbyt wiele się początkowo nie działo, akcja nie zapierała tchu w piersiach, to mimo wszystko ciężko było mi się oderwać od tej książki. Obserwowałam jak Mackenzie próbuje zagłuszyć swój ból po utracie siostry, jak zmaga się z tęsknotą za swoją bliźniaczką i byłam bardzo ciekawa jak to wszystko się rozwiąże, do czego doprowadzi ją żałoba – ją i jej rodzinę. Bałam się, że strata tak bliskiej osoby ją w końcu zmiażdży, ale miałam jednocześnie nadzieję, że ta więź, która połączyła ją z Ryanem w jakiś sposób jej pomoże.

Jest to literatura młodzieżowa, owszem, ale nie jest to ten typ, przy którym się dobrze bawimy i możemy pośmiać. Tak, momentami było zabawnie, ale „Pozwól mi zostać” nie opowiada o nastolatkach, których największym problemem jest brak pieniędzy na najnowszy telefon. Ta książka opowiada o stracie, o żałobie i o tym, co to wszystko może zrobić z człowiekiem, jak ciężko się pozbierać i pokazuje nam, że czas nie leczy ran. One powoli znikają, ale blizny w nas pozostaną na zawsze. Myślę, że nie jest to lektura kierowana jedynie do młodzieży.
Tak jak na początku obserwujemy zmagania Mackenzie z żałobą i naprawdę niewiele innego poza tym się dzieje, tak później autorka nagle wszystko obraca i akcja nabiera obrotu. Dodatkowo na sam koniec autorka rzuciła bombę, która wbiła mnie w miejsce. Nie spodziewałam się tego co przeczytałam w ostatnim zdaniu. Dosłownie! A wiecie, że ja uwielbiam takie historie i właśnie wtedy „Pozwól mi zostać” skradła resztki mojego serca.

Czy polecam? Skłamałabym jeśli powiedziałabym, że nie. Oczywiście, że ją polecam! I to całą sobą. O ile szukacie młodzieżówki, która jest czymś więcej niż tylko lekturą na rozluźnienie.
Znacie to uczucie, kiedy do końca książki zostaje wam kilka stron i przewracacie kartkę ze strachem, że zobaczycie „Podziękowania” zamiast kolejnego rozdziału. Gdy oddychasz z ulgą, kiedy okazuje się, że masz jeszcze trochę więcej świetnej historii? A w momencie, kiedy rzeczywiście nadchodzi ten koniec czujesz szczęście, a jednocześnie smutek, bo chcesz więcej.  Ja doświadczyłam tego właśnie podczas tej lektury.
Jest to naprawdę wspaniała historia. Jedna z lepszych jakie czytałam do tej pory. Główna bohaterka jest bardzo zagubiona i jesteśmy jej towarzyszami w podróży, która ma pozwolić jej odnaleźć na nowo elementy układanki, która rozsypała się po śmierci siostry. Zastanawiamy się co tak naprawdę połączyło ją i Ryana tamtej nocy, gdy weszła do jego łóżka i jednocześnie cieszymy się, że ma kogoś takiego jak on, bo choć się nie znają, chłopak okazuje jej niesamowite wsparcie, którego ona w tamtej chwili naprawdę potrzebuje. Jest jej rycerzem na białym koniu i skradnie chyba niejedno serce czytelniczki. Choć Ryan także ma swoje powody, by trwać przy Mackenzie, ale tego dowiecie się już, jak tę historię przeczytacie.
Bo musicie! Naprawdę musicie! „Pozwól mi zostać” wywołała we mnie huśtawkę różnych emocji. Czasami było zabawnie, jak mówiłam, ale momentami także czułam i słyszałam jak mocno dudni mi serce, zwłaszcza przy końcowych scenach.
Pozwól mi zostać” to historia smutna, a zarazem piękna. I myślę, że na tym już skończę, bo dla mnie te dwa słowa idealnie tę książkę opisują.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

01 października 2018

49. "Okrutny książę" ~ Holly Black

Tytuł: Okrutny książę
Tytuł oryginału:The Cruel Prince
Autor: Holly Black
Data wydania: 19 września 2018
Wydawnictwo: Jaguar

Krwawa zbrodnia na zawsze odmienia los trzech sióstr. Zostają porwane do świata elfów, bajecznego Elysium. Upływa dziesięć lat; Jude pragnie za wszelką cenę odnaleźć swoje miejsce w krainie elfów – lecz dumni elfowie gardzą śmiertelniczką, a wzgardliwszy od innych jest książę Cardan, najmłodszy i najokrutniejszy z potomków Najwyższego Króla.
By zdobyć pozycję na Dworze, musi rzucić Cardanowi wyzwanie – a następnie ponieść konsekwencje.
Jude poznaje labirynt intryg i ułudy, odkrywa własną przebiegłość i to, że zdolna jest zadać ból a nawet śmierć. Gdy za sprawą zdradzieckich knowań elkowym dworom zagraża niebezpieczeństwo pogrążenia się w chaosie krwawej wojny, Jude gotowa jest narazić życie, by ocalić siostry i Królestwo.
Pierwsza część trylogii o podstępach i żądzy władzy, czarach i magii – razem z Jude odkrywamy misterną sieć elkowych intryg.

Okrutny książę” to książka, o której było wyjątkowo głośno jeszcze zanim wyszła w Polsce i byłam bardzo ciekawa dlaczego wszyscy tak bardzo tę pozycję zachwalają, więc kiedy już dostałam ją w swoje ręce, zaczęłam mieć wątpliwości. Oczywiście chciałam przeczytać ją jak najszybciej, skoro tak wiele zachwytów na jej temat słyszałam, ale z drugiej strony bałam się, że nie podzielę zdania większości. Już wam mówię czy rzeczywiście tak było.

Jude jest śmiertelniczką, która trafiła do świata elfów wraz ze swoimi siostrami i jest jej się ciężko zaaklimatyzować przez to, że inni mieszkańcy tego świata jej to utrudniają, bo nie jest taka jak oni – czego ona osobiście pragnie. Za wszelką cenę chciałaby zostać tam zaakceptowana, ale idzie jej z tym coraz gorzej, kiedy zadziera z księciem Cardanem i resztą jego paczki. Nie potrafi się poddać, czego niewątpliwie chciałby książę i jedyne do czego jest zdolna, to ciągle iść w zaparte i im pokazać, że nie jest wcale słabą śmiertelniczką, jak wszyscy inni o niej myślą.
Niewątpliwie dziewczyna żyje w strachu i ma co do tego powody, ale jest na tyle zawzięta, by nie pokazać tego po sobie, za co ma ogromny plus, bo niejedna na jej miejscu raczej by drżała niż jeszcze dodatkowo zadzierała brodę, co ona robi. I choć strach to częsta emocja, nie powstrzymuje jej przed utarczkami z elfową śmietanką. Pragnie pokazać elfom, że jej nie złamią, choć mają nad nią ogromną przewagę. I brawa dla niej, że rzeczywiście jej się to udaje, że wcale nie jest taką zwyczajną śmiertelniczką, która da im się łatwo zastraszyć, bo są pozaziemskimi istotami władającymi magią. Nawet jej siostra wielokrotnie próbuje ją przekonać by sobie odpuściła, ale Jude nie potrafi. I tutaj chyba już zostanę, jeśli chodzi o główną bohaterkę, bo prawdę mówiąc, nie wiem co mogę jeszcze tu dodać, a za wiele zdradzać też bym nie chciała.

Jeśli chodzi o całość historii, spróbuję pisać po kolei i w miarę składnie.
Chciałabym powiedzieć, że nie mam się do czego przeczepić, ale niestety jednak mam. Nie powiem wam na pewno, że ta książka jest zła, bo nie jest. Jest dobra, napisana przyjemnym językiem i wiadomo, że wiele osób lubi magię i świat elfów, coś wykraczającego poza zwykłe książki. Wykreowany elfowy świat jest bez wątpienia niesamowity i magiczny, widać także, że dobrze przemyślany. Nie jest to świat zerżnięty z innych magicznych historii, bo autorka stworzyła coś własnego i niepowtarzalnego – bynajmniej ja się nie spotkałam z taką kreacją magicznej krainy. Pozwala nam się z nim zapoznać w chyba z największy z możliwych sposobów. Opisuje nam o magicznych owocach i o ich skutkach jakie mają na elfy, a także na śmiertelników. Mamy trucizny, więcej pozaziemskich istot niż tylko elfy. No świat niesamowity i gdyby nie ich podejście do śmiertelników to na pewno chciałabym się tam udać na zaczarowanym kucyku – też takie występują!
I w tym miejscu musi powstać to nieprzyjemne ale. Wiem, że wiele osób się ze mną nie zgodzi, biorąc pod uwagę to jak wiele jest zachwytów nad tą książką. Ja nie należę do tych osób dlatego, że przez bardzo długi czas tam się niewiele działo. Naprawdę. Jedyne akcje jakie miałam to utarczki Jude z elfami. Owszem, niekiedy ich zagrywki były zabawne, a momentami już mniej i więcej zdradzać nie będę, bo musicie sami się przekonać do czego są zdolne nienawidzące elfy, a także Jude, której poddanie się jest ostatnią rzeczą na liście. Brakowało mi tam ciekawej akcji, intryg, tajemnic. Dopiero po przeczytaniu ponad dwustu stron dla mnie zaczęło się tam coś dopiero dziać.
Powiem wam jednak, że w moich oczach to właśnie te ostatnie strony uratowały książkę i moje zdanie na jej temat. Niewątpliwie coś się tam zadziało i tego akurat się nie spodziewałam, a jeśli mnie troszkę znacie, to wiecie, że takie nieprzewidywalne zwroty akcji lubię. Potem zaczęło się snucie planów, tajemnice i na sam koniec także dostałam coś, co nie było w pierwotnym planie, więc tak!

Nie chcę was tą opinią zrazić do tej książki, bo jak napisałam już, nie jest ona zła. Nie to chcę powiedzieć. Jest ona dobra. Nie najlepsza, ale dobra. Sam pomysł, kreacja postaci i świata magicznego, nie mam tu się do czego przyczepić. Jedynie brak tej akcji, czegoś ciekawego na wstępie, tego mi tu tylko brakowało, ale w drugiej części już to dostałam, więc zawiedziona nie jestem. Może liczyłam na coś lepszego z uwagi na taki rozgłos, ale mimo wszystko nie jest źle.
Zanim skończę, muszę coś dodać. Po prostu muszę, bo nie mogę się powstrzymać. I chodzi tu o jedną z sióstr Jude, ale nie zdradzę wam którą. Powiem wam tylko, że początkowo mnie irytowała swoim zachowaniem i tym jak chowała głowę w piasek. A najbardziej denerwowało mnie to, że potrafiła się do swojej rodzonej siostry odwrócić plecami. Później jednak jej zachowanie i cała reszta po prostu wprawiły mnie w taką irytację, że miałam ochotę zabrać miecz Jude i urwać jej głowę. Więc jak widzicie, „Okrutny książę” wzbudza emocje! Chciałabym wam tu wypisać wszystko za co nie cierpię tej jednej z sióstr, ale chyba za wiele bym wam zdradziła, ale jej nienawidzę i życzę jej jak najgorzej w następnych częściach. Po prostu.
A co do drugiej z sióstr, to do niej akurat nie mam naprawdę nic. Jak dla mnie była siostrą, jaką powinna. Nie idealna, bo wiadomo, że takich nie ma, ale kiedy Jude jej potrzebowała, ta się od niej nie odwróciła plecami i się jej nie wyrzekła.

Myślałam, że nie bardzo będę wiedziała co napisać, a tu jednak napisałam dużo, chyba. Czas więc na krótkie podsumowanie!
Czy polecam?
Tak, jeśli lubicie świat magiczny, elfy i ich zagrywki to będzie to coś niewątpliwie dla was. „Okrutny książę” to lektura napisana przyjemnym językiem, zabawna, pełna magii i magicznych stworzonek, gdzie pewna śmiertelniczka musi walczyć o swoje miejsce. Była to naprawdę fajna historyjka, choć na początku mi zabrakło w niej kawałka czegoś zawrotnego, ale na szczęście później to dostałam, bo inaczej mogłabym całkiem skreślić książkę.

Pamiętajcie, że to co napisałam, to jest tylko moje zdanie, więc dla was może to być od pierwszych stron porywająca i zapierająca dech w piersi historia. Każdy wszystko odbiera na swój indywidualny sposób i właśnie dlatego jesteśmy kimś wyjątkowym.
Najlepiej będzie, jeśli sami po nią sięgniecie i przekonacie się czy dacie się porwać elfom, tak jak większość czytelników.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.