
Tytuł oryginału: „Beat (Life on Stage #2)”
Autor: Vi Keeland
Data wydania: 13 luty 2019
Wydawnictwo: Kobiece
Lucky to prawdziwa szczęściara. Umawia się z gwiazdą rocka, Dylanem
Ryderem, w którym podkochiwała się już jako nastolatka. Sławny muzyk wzbudza
zachwyt wielu kobiet, a zwrócił uwagę właśnie na nią.
Mogłoby się wydawać, że jej życie przypomina piękny sen. Jednak kiedy
dziewczyna wyjeżdża w trasę koncertową z Dylanem i niedawno poznanym Flynnem
Beckhamem, okazuje się, że nie wszystko układa się tak, jak by tego chciała.
Zaczyna dostrzegać wady w swoim pozornie idealnym związku. Jakby tego
było mało, przystojny Flynn nieustannie zaprząta jej myśli. Dziewczyna wie, że
wkracza na ryzykowną ścieżkę.
Czy ulenie niebezpiecznej pokusie?
Źródło opisu: okładka
książki.
Jest kilka starszych pozycji Vi Keeland, które mam do nadrobienia i
bardzo lubię jej styl, ale z nowościami staram się być bardziej na bieżąco.
Dlatego też, kiedy dowiedziałam się, że będzie kolejna premiera jej twórczości
wiedziałam, że po nią sięgnę. Już na początku wam się przyznam, że nie wiem
dlaczego, ale byłam przekonana, że ta książka jest o bracie Coopera, głównego
bohatera pierwszej części. Okazało się, że jest o jego rywalu. Co było dla mnie
przyjemnym zaskoczeniem, bo tego brata nie lubiłam i obawiałam się, że będę się
męczyć.
Jak dobrze, że czasem człowiek się myli!
Zacznę może na początek od Flynna. W pierwszym tomie mieliśmy okazję
dobrze go poznać, ale dopiero w „Na
scenie. Rytm” miałam szansę poznać go tak naprawdę. To przystojny
mężczyzna, za którym ogląda się niejedna kobieta. I który szybko skradł mi
serce, nie będę kłamać. Jest seksowny, czarujący, pewny siebie, owszem, ale
również nieśmiały, co bywało słodkie. To facet, który myśli o innych, a osoby,
na którym mu zależy to prawdziwi szczęściarze, bo zrobiłby dla nich wszystko.
Jest uczuciowy i swoją rodzinę stawia na pierwszym miejscu. Był taki… inny niż
większość głównych męskich bohaterów, z którymi miałam do tej pory styczność.
Choć może to tylko moje odczucia.
Lucky to piękna, młoda kobieta z poczuciem humoru, z pasją, która musi
radzić sobie z pewną silną tremą. Cała ta sytuacja powoduje w jej głowie
mętlik, nie zawsze wie co powinna zrobić. Wie, że uczucie do Flynna to coś
więcej niż zwykła sympatia, ale pamięta, że jest z kimś w związku – pozornie
szczęśliwym. Po przeczytaniu całej książki myślę sobie, że mimo iż ta sprawa
nie była łatwa, to Lucky pomimo ciężkich chwil dobrze sobie z tym wszystkim
poradziła i podejmowała odpowiednie decyzje.
„Na scenie. Rytm” to
książka, która już odbiega od tych popularnych tematów. Główny bohater nie jest
biznesmenem, któremu wszyscy padają do stóp i do którego należy pół Nowego
Jorku, który nie ma nawet w głowie myśli, by kiedykolwiek się związać. Vi
Keeland pozwoliła nam trochę odetchnąć od tego, z czym się często spotykamy.
Główna bohaterka była już nawet z kimś związana i co więcej, Lucky jest
przekonana, że ten związek jest szczęśliwy – z czym ja się rzadko spotykam. W
większości przypadków to męska postać jest w związku i to też tylko takim, w
którym obowiązuje bezuczuciowy układ.
Ta historia naprawdę mi się podobała. Przyjemnie było oglądać jak
znajomość Flynna i Lucky się rozwija, jak dziewczyna radzi sobie z traumą
powolutku, małymi kroczkami. Jak oboje próbują sobie radzić z tym, co ich łączy
i mogliśmy obserwować uczucia każdego z nich, bo rozdziały są z perspektywy
obojga bohaterów. Można też by się spodziewać, że wszystko pomiędzy nimi
zacznie się rozgrywać szybko, a po kilku rozdziałach będą razem. Nie było tak.
Bohaterowie musieli przebyć nieco drogi, podjąć różne decyzje i dokonać wyborów
– zwłaszcza Lucky.
Może i nie było tam burzliwych wydarzeń, niespodziewanych i
dynamicznych akcji, ale cała lektura była miłym sposobem na spędzenie czasu, a
styl autorki sprawiał, że czytało się naprawdę płynnie, szybko i przyjemnie.
Dodatkowo scen seksu nie ma tu wiele, ale jak już się pojawiają, nie są one
jakieś ordynarne, a napisane w subtelny sposób, który nie peszy czytelnika.
Czy ja polecam „Na scenie. Rytm”?
Pewnie po moich wyżej napisanych słowach możecie już się spodziewać,
że tak. Owszem, polecam. To naprawdę była fajna książka, może nie idealna, ale
jednak miała w sobie to coś i skradła mi serduszko. Pozwoliła trochę odetchnąć
od ciągłych biznesmenów i dupków, a dała nam naprawdę porządnego, fajnego
faceta z dołeczkami.
No kto może się oprzeć dołeczkom?!
Mam nadzieję, że moja opinia pomogła wam chociaż trochę.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Myślę, że książka będzie idealna na lekturę wakacyjną. 😊
OdpowiedzUsuń