19 września 2018

46. "Narodziny królowej" ~ Rebecca Ross

Tytuł:Narodziny królowej
Tytuł oryginału: The Queen’s Rising
Autor: Rebecca Ross
Data wydania: 19 września 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Kobiety zawsze władają silniejszą magią

W królestwie Valenii wyjątkowo uzdolnione dzieci mogą uczyć się jednej z pięciu pasji. Należą do nich: sztuka, muzyka, sztuki dramatyczne, błyskotliwość i wiedza. Jednak żadna z tych dziedzin nie interesuje młodej Brienny.
Kiedy dziewczyna kończy siedemnaście lat, powinna zostać wybrana przez Mistrza. Tak się nie dzieje, a Brienna nie otrzymuje peleryny, która jest dowodem na zakończenie nauki.
Wkrótce na jej drodze pojawia się tajemniczy opiekun, który planuje atak na okrutnego władcę sąsiedniego królestwa. Wspólnie mają zamiar zwrócić tron prawowitej królowej, by obudzić uśpioną od dawna magię. Czy jednak Brenna wie, komu może zaufać?
Źródło opisu: okładka książki.

Nie czytam często książek tego typu. Można nawet powiedzieć, że czytam je naprawdę bardzo rzadko. Nie mam więc wyrobionego zdania ani konkretnych oczekiwań. Sięgając po „Narodziny królowej” nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać i nawet nie podejrzewałam co dostanę w tej książce. Czy to była przyjemna przygoda czy nie, za chwilę się przekonacie, jeśli wytrwacie do końca.

Brienna uczęszcza do prestiżowej szkoły, w której ma rozwijać swoją pasję, jednak żadna jej nie interesuje, jak zdradza nam sam opis. Z niego dowiadujemy się także, że nie udaje jej się zdobyć patrona i nie zostaje pasjonowana. Zastanawiałam się dlaczego tak się stało. Czy powodem było to, że dziewczyna jest nieudolna? Czy tajemniczy opiekun tylko się nad nią lituje?
Okazuje się, że byłam w błędzie. Brienna to bardzo inteligentna, młoda dziewczyna, która jest po prostu zagubiona i nie wie, gdzie jest jej miejsce na ziemi. Nie wierzy w siebie, nie wierzy w to, że zasługuje na pelerynę pasji. A kiedy nie zdobywa patrona uznaje, że tak po prostu musiało być, bo ona się do tego nie nadaje.
A jednak pojawia się ten tajemniczy opiekun i składa Briennie propozycje, która odmienia jej życie. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, odmieni życie wielu innym ludziom.
Wyruszyła w nową podróż z nieznajomym. Czy będzie tego żałowała wam nie powiem, bo zbyt wiele bym zdradziła. Muszę zauważyć jednak, że nasza główna bohaterka nie została podszyta sztucznością głównej postaci. Była odważna, ale nie w ten lekkomyślny sposób, gdzie jest gotowa zrobić wszystko, bo ona się nie boi. Cechowała ją odwaga, owszem, ale także rozwaga. Brienna to tylko młoda dziewczyna, która próbuje pomóc w czymś niemożliwym do wykonania i choć zdawała sobie sprawę, że m u s i coś zrobić, to jednak nachodziły ją wątpliwości, momentami chciała się wycofać. Co w jej sytuacji było zwykłym, ludzkim odruchem i było to zrozumiałe.
Gdybyśmy dostali kruchą dziewczyneczkę, która jest gotowa ruszyć sama na armię doświadczonych żołnierzy, byłaby postacią realistyczną? Nie była wielką bohaterką, która sama stawiała wszystkiemu czoła i od której wszystko zależało, choć niewątpliwie odegrała dużą rolę, ale cały czas mieliśmy tę świadomość, że nie jest jedyną, w której rękach leży cały plan.

Akcja książki rozwijała się umiarkowanie. Ani za wolno ani za szybko. Na wszystko przyszedł odpowiedni czas i moment. Druga połowa niewątpliwie bardziej mnie zaciekawiła, ale tylko dlatego, że to właśnie tam zaczęło się dziać najważniejsze. Co więcej, przez ostatnie dwie części siedziałam jak na szpilkach i nie miałam ochoty odrywać się od tej lektury, a momentami żołądek miałam w gardle. A jednak zdarzyły się też chwile, kiedy miałam ochotę skakać jak małe dziecko i radowałam się jak głupek. Było też trochę sytuacji, gdzie wstrzymywałam oddech, a serducho otaczał cieplutki kokon.

Były intrygi, były tajemnice, kilka niewiadomych. Autorka poprowadziła tak akcje, że wszystkie odpowiedzi pojawiały się powoli, karty się odkrywały jedna po drugiej, całość układała się w wyraźną układankę. Nie wiedziałam czy uknuty plan w pewnym momencie nie rozpadnie się na kawałki. Podczas czytania wiele razy bałam się, że zaraz nadejdzie ten moment, w którym coś pójdzie nie tak, że komuś powinie się noga. 
Narodziny królowej” to książka, która mnie nie nużyła, wręcz przeciwnie. A po jej skończeniu nadal trwałam w tej przygodzie, zastanawiając się czemu to jest koniec. Dlaczego nie dostałam jeszcze kilku rozdziałów? Był to przypadek, w którym im mniej stron mi zostało, tym coraz bardziej nie chciałam kończyć i rozstawać się z tą historią. Wydaje mi się, że w książce każdy wątek, nawet ten poboczny, został ostatecznie wyjaśniony i autorka nie zostawiła mnie z żadnymi pytaniami, oprócz tego oczywistego: dlaczego to się skończyło?
Z tego co słyszałam, nie będzie tylko drugiej części, a nawet trzecia i nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo się cieszę. Na pewno sięgnę po kontynuację i muszę wam się przyznać, że już się zastanawiam co tam może się wydarzyć, jak potoczą się dalsze losy bohaterów i co szykuje dla nas Rebecca Ross. Jestem bardzo ciekawa i przede wszystkim mam nadzieję, że następne tomy zostaną zachowane na poziomie pierwszego.

Co jeszcze muszę zauważyć to to, że w tej historii znajdziecie dużo rodów, dużo lordów i mniej uważny czytelnik mógłby się pogubić w tym kto jest kim. Dlatego spis, który mamy już na samym początku wszystkich postaci może być pomocny dla niejednej osoby. Choć ja nie miałam problemów z dopasowaniem nazwiska do osoby już po kilku rozdziałach, bo książka jest napisana prosto i zrozumiale.
Kolejne co po prostu jest konieczne abym powiedziała, książka nie jest taka, jakiej się spodziewałam po kilku rozdziałach. Myślałam, że to będzie taka oczywista i aż za bardzo schematyczna, że pewne sprawy wydarzą się tak, jak już miało to miejsce w wielu innych książkach – chodzi o Brienne i królową, tyle wam zdradzę. Na szczęście i ku mojej radości okazało się, że to aż tak przewidywalne nie było. Owszem, pewne momenty tak, ale nie uważam tego za coś złego.

Widzę, że się rozpisałam i mam nadzieję, że zawarłam tu najważniejsze punkty, o których chciałam wam wspomnieć. Książka jest naprawdę warta uwagi. Czyta się ją przyjemnie i przede wszystkim szybko, dlatego jest mi wstyd, że mi czytanie jej zajęło aż tyle czasu, ale zaczęłam ją w momencie, kiedy miałam go najmniej na czytanie.
Jest to historia bardzo przyjemna, na którą nie zmarnowałam czasu, ale jak mówię – żałuję, że nie przeczytałam jej szybciej. Jeśli lubicie tego typu książki, naprawdę „Narodziny królowej” z całego serca wam polecam i mam nadzieję, że spodoba wam się równie mocno jak mi.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

3 komentarze:

  1. To nie jest mój świat czytelniczy. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię takie ksiązki, ale teraz nie mogę po nią sięgnąc. próbuję uporać się z zaległościami.
    pozdrawiam
    polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo, zachęciłaś mnie, żeby po nią sięgnąć :)

    sunreads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń