
Tytuł oryginału: „The Queen’s Rising”
Autor: Rebecca Ross
Data wydania: 19 września
2018
Wydawnictwo: Kobiece
„Kobiety zawsze
władają silniejszą magią”
W królestwie Valenii wyjątkowo uzdolnione dzieci mogą uczyć się jednej
z pięciu pasji. Należą do nich: sztuka, muzyka, sztuki dramatyczne,
błyskotliwość i wiedza. Jednak żadna z tych dziedzin nie interesuje młodej
Brienny.
Kiedy dziewczyna kończy siedemnaście lat, powinna zostać wybrana przez
Mistrza. Tak się nie dzieje, a Brienna nie otrzymuje peleryny, która jest
dowodem na zakończenie nauki.
Wkrótce na jej drodze pojawia się tajemniczy opiekun, który planuje
atak na okrutnego władcę sąsiedniego królestwa. Wspólnie mają zamiar zwrócić
tron prawowitej królowej, by obudzić uśpioną od dawna magię. Czy jednak Brenna
wie, komu może zaufać?
Źródło opisu: okładka
książki.
Nie czytam często książek tego typu. Można nawet powiedzieć, że czytam
je naprawdę bardzo rzadko. Nie mam więc wyrobionego zdania ani konkretnych
oczekiwań. Sięgając po „Narodziny
królowej” nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać i nawet nie
podejrzewałam co dostanę w tej książce. Czy to była przyjemna przygoda czy nie,
za chwilę się przekonacie, jeśli wytrwacie do końca.
Brienna uczęszcza do prestiżowej szkoły, w której ma rozwijać swoją
pasję, jednak żadna jej nie interesuje, jak zdradza nam sam opis. Z niego
dowiadujemy się także, że nie udaje jej się zdobyć patrona i nie zostaje
pasjonowana. Zastanawiałam się dlaczego tak się stało. Czy powodem było to, że
dziewczyna jest nieudolna? Czy
tajemniczy opiekun tylko się nad nią lituje?
Okazuje się, że byłam w błędzie. Brienna to bardzo inteligentna, młoda
dziewczyna, która jest po prostu zagubiona i nie wie, gdzie jest jej miejsce na
ziemi. Nie wierzy w siebie, nie wierzy w to, że zasługuje na pelerynę pasji. A
kiedy nie zdobywa patrona uznaje, że tak po prostu musiało być, bo ona się do
tego nie nadaje.
A jednak pojawia się ten tajemniczy opiekun i składa Briennie
propozycje, która odmienia jej życie. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z
planem, odmieni życie wielu innym ludziom.
Wyruszyła w nową podróż z nieznajomym. Czy będzie tego żałowała wam
nie powiem, bo zbyt wiele bym zdradziła. Muszę zauważyć jednak, że nasza główna
bohaterka nie została podszyta sztucznością głównej postaci. Była odważna, ale
nie w ten lekkomyślny sposób, gdzie jest gotowa zrobić wszystko, bo ona się nie
boi. Cechowała ją odwaga, owszem, ale także rozwaga. Brienna to tylko młoda
dziewczyna, która próbuje pomóc w czymś niemożliwym do wykonania i choć zdawała
sobie sprawę, że m u s i coś zrobić, to jednak nachodziły ją wątpliwości,
momentami chciała się wycofać. Co w jej sytuacji było zwykłym, ludzkim odruchem
i było to zrozumiałe.
Gdybyśmy dostali kruchą dziewczyneczkę, która jest gotowa ruszyć sama
na armię doświadczonych żołnierzy, byłaby postacią realistyczną? Nie była
wielką bohaterką, która sama stawiała wszystkiemu czoła i od której wszystko
zależało, choć niewątpliwie odegrała dużą rolę, ale cały czas mieliśmy tę
świadomość, że nie jest jedyną, w której rękach leży cały plan.
Akcja książki rozwijała się umiarkowanie. Ani za wolno ani za szybko.
Na wszystko przyszedł odpowiedni czas i moment. Druga połowa niewątpliwie
bardziej mnie zaciekawiła, ale tylko dlatego, że to właśnie tam zaczęło się
dziać najważniejsze. Co więcej, przez ostatnie dwie części siedziałam jak na
szpilkach i nie miałam ochoty odrywać się od tej lektury, a momentami żołądek
miałam w gardle. A jednak zdarzyły się też chwile, kiedy miałam ochotę skakać
jak małe dziecko i radowałam się jak głupek. Było też trochę sytuacji, gdzie
wstrzymywałam oddech, a serducho otaczał cieplutki kokon.
Były intrygi, były tajemnice, kilka niewiadomych. Autorka poprowadziła
tak akcje, że wszystkie odpowiedzi pojawiały się powoli, karty się odkrywały
jedna po drugiej, całość układała się w wyraźną układankę. Nie wiedziałam czy
uknuty plan w pewnym momencie nie rozpadnie się na kawałki. Podczas czytania
wiele razy bałam się, że zaraz nadejdzie ten moment, w którym coś pójdzie nie
tak, że komuś powinie się noga.
„Narodziny królowej” to książka,
która mnie nie nużyła, wręcz przeciwnie. A po jej skończeniu nadal trwałam w
tej przygodzie, zastanawiając się czemu to jest koniec. Dlaczego nie dostałam
jeszcze kilku rozdziałów? Był to przypadek, w którym im mniej stron mi zostało,
tym coraz bardziej nie chciałam kończyć i rozstawać się z tą historią. Wydaje
mi się, że w książce każdy wątek, nawet ten poboczny, został ostatecznie wyjaśniony
i autorka nie zostawiła mnie z żadnymi pytaniami, oprócz tego oczywistego:
dlaczego to się skończyło?
Z tego co słyszałam, nie będzie tylko drugiej części, a nawet trzecia
i nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo się cieszę. Na pewno sięgnę
po kontynuację i muszę wam się przyznać, że już się zastanawiam co tam może się
wydarzyć, jak potoczą się dalsze losy bohaterów i co szykuje dla nas Rebecca
Ross. Jestem bardzo ciekawa i przede wszystkim mam nadzieję, że następne tomy
zostaną zachowane na poziomie pierwszego.
Co jeszcze muszę zauważyć to to, że w tej historii znajdziecie dużo
rodów, dużo lordów i mniej uważny czytelnik mógłby się pogubić w tym kto jest
kim. Dlatego spis, który mamy już na samym początku wszystkich postaci może być
pomocny dla niejednej osoby. Choć ja nie miałam problemów z dopasowaniem
nazwiska do osoby już po kilku rozdziałach, bo książka jest napisana prosto i
zrozumiale.
Kolejne co po prostu jest konieczne abym powiedziała, książka nie jest
taka, jakiej się spodziewałam po kilku rozdziałach. Myślałam, że to będzie taka
oczywista i aż za bardzo schematyczna, że pewne sprawy wydarzą się tak, jak już
miało to miejsce w wielu innych książkach – chodzi o Brienne i królową, tyle
wam zdradzę. Na szczęście i ku mojej radości okazało się, że to aż tak
przewidywalne nie było. Owszem, pewne momenty tak, ale nie uważam tego za coś
złego.
Widzę, że się rozpisałam i mam nadzieję, że zawarłam tu najważniejsze
punkty, o których chciałam wam wspomnieć. Książka jest naprawdę warta uwagi.
Czyta się ją przyjemnie i przede wszystkim szybko, dlatego jest mi wstyd, że mi
czytanie jej zajęło aż tyle czasu, ale zaczęłam ją w momencie, kiedy miałam go
najmniej na czytanie.
Jest to historia bardzo przyjemna, na którą nie zmarnowałam czasu, ale
jak mówię – żałuję, że nie przeczytałam jej szybciej. Jeśli lubicie tego typu
książki, naprawdę „Narodziny królowej”
z całego serca wam polecam i mam nadzieję, że spodoba wam się równie mocno jak
mi.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
To nie jest mój świat czytelniczy. 😊
OdpowiedzUsuńJa lubię takie ksiązki, ale teraz nie mogę po nią sięgnąc. próbuję uporać się z zaległościami.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
polecam-goodbook.blogspot.com
Oo, zachęciłaś mnie, żeby po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńsunreads.blogspot.com