Tytuł oryginału: „Bossman”
Autor: Vi Keeland
Data wydania: 15 czerwca
2018
Wydawnictwo: Kobiece
„Wejdź do jego pokoju
i dobrze zamknij za sobą drzwi…”
Kiedy Reese relacjonowała przez telefon nieudaną randkę, nie
podejrzewała, że ktoś przysłuchuje się tej rozmowie. Przystojny nieznajomy nie
omieszkał skomentować jej niegrzecznego zachowania.
Dla zadziornego faceta było to jednak za mało i wkrótce przysiadł się
do stolika Reese. Przed jej randkowym partnerem odegrał rolę przyjaciela z
dzieciństwa, opisując zabawne szczegóły z ich życia.
Wydawało się, że po tym dziwnym wieczorze Reese nie spotka już nigdy
tego seksownego przystojniaka. Jednak wkrótce sprawy się skomplikowały, bo
tajemniczy mężczyzna z restauracji został jej nowym szefem.
Źródło opisu: okładka
książki.
Vi Keeland do tej pory była autorką, o której twórczości jedynie
słyszałam, ale nie miałam okazji przeczytać nic, co wyszło spod jej pióra.
Szczerze mówiąc, czułam także lekkie obawy. Wszyscy zachwycali się jej
książkami, a ja po prostu się bałam, że przeżyję wielkie rozczarowanie. Jednak
nadszedł w końcu czas, że zapoznałam się z twórczością Vi Keeland.
Biurowy romans. Czyż to nie jest już oklepany temat? Być może. Tylko
czy rzeczywiście autorka dała nam banalną, stereotypową historię?
„Strach nie powstrzyma
śmierci. Ale zatrzyma życie.”
Reese i Chase to dwójka bohaterów, którzy wiedzą tak naprawdę co
oznacza życie. Poznają się w restauracji podczas, gdy Reese krytykuje swoją
nieudaną randkę, a Chase postanawia skrytykować jej zachowanie. Później, jak
wynika z opisu, dosiada się do jej stolika i udaje przyjaciela z dzieciństwa,
wymyślając przeróżne historie. Wydawać by się mogło, że ich ścieżki więcej się
nie skrzyżują, a jednak. Chase zostaje szefem Reese.
I tu spodziewałam się kolejnego schematu. Sądziłam, że Chase będzie
wielkim biznesmenem, który jedyne czego pragnie, to dobrać się do majtek Reese.
Jak się okazało, w większym błędzie być nie mogłam. Owszem, mężczyzna nie kryje
się z tym, że pragnie swojej podwładnej i otwarcie przedstawia jej czego chce,
ale to wszystko nie dzieje się w tak szybkim tempie jak mogłoby się zdawać.
Dodatkowo Reese nie jest naiwną kobietką, której wystarczy uśmiech przystojnego
faceta, by wskoczyć mu do łóżka. Jest kobietą zabawną, przyjacielską, mądrą i
ambitną.
Natomiast Chase nie jest klasycznym szefem, który chciałby rządzić
wszystkimi i uważa, że ma do tego pełne prawo. Jest szefem, którego każdy lubi
oraz szanuje, a także jego pracownicy czują się przy nim swobodnie. Traktują go
raczej jak kolegę z pracy niż pracodawcę.
Oboje zostali wykreowani na osoby, które zdobyły moją sympatię już od
pierwszych stron. Po prostu nie mogłam ich nie polubić.
Jak już wspomniałam wcześniej, nie było tutaj przyśpieszenia akcji. Co
więcej, wszystko działo się powoli i jeśli miało do czegoś dojść – było to w
odpowiednim czasie. Nie spodziewajcie się tutaj miłości od pierwszego
wejrzenia, ale nie bójcie się także nudy. W książce nieco się dzieje, a co
więcej, mnie wciągnęła już od pierwszego rozdziału i sprawiła, że przy każdej
innej czynności, niż czytanie, myślałam tylko i wyłącznie o „Bossmanie” oraz o tym, kiedy wreszcie
znów będę mogła czytać.
Najbardziej spodobało mi się w „Bossmanie”
to, że bohaterowie nie postanowili chować swoich sekretów głęboko w sobie. I to
było coś, z czym chyba po raz pierwszy się spotkałam w tego typu literaturze.
Zawsze były mroczne tajemnice, które robiły później duże zamieszanie, bo
bohaterowie nie potrafili się zdobyć, by wyznać je ukochanej osobie. A tu
kompletna odmiana. Choć nie jest im łatwo mówić o swoich zmorach, postanawiają
to zwalczyć, by dać szansę temu, co ich połączyło. Naturalnie, nie doszło do
tego od razu. Wszystko musiało mieć swój czas. I autorka dała temu odpowiedni
rozwój.
Ale! Nie spodziewajmy się idylli, bo nie wszystko pójdzie zgodnie z
oczekiwaniami. Czemu? Cóż… tego nie powiem.
Mam nadzieję, że zawarłam tu wszystko, o czym chciałam wam powiedzieć,
choć bardzo możliwe, że coś pominęłam, bo o tej książce można mówić wiele. „Bossmana” przeczytałam w niecałe
dwadzieścia cztery godziny i po raz pierwszy od dawna siedziałam nad książką do
późna. Czytało ją się samo i zdecydowanie ta książka ma efekt jeszcze tylko jeden rozdział. Ja nie
potrafiłam się od niej oderwać i nie mówię tego, by tę książkę podkoloryzować,
ale było tak w rzeczywistości.
Podejrzewam, że z moich małych podsumowań już mogliście wywnioskować,
że tę książkę polecam. Oczywiście, że polecam! Każdemu! Bez wątpienia się nie
zawiodłam i jestem kolejną fanką Vi Keeland. Gorąca, zabawna, z idealnym tempem
akcji, z idealnie wykreowanymi postaciami. Czegóż chcieć więcej?
„Bossman” to zmysłowa
powieść, od której policzki zapłoną, a serce znacznie przyśpieszy. Polecam ją
każdemu, kto gustuje w tego typu literaturze.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu
Kobiece.
Miałam szczerą nadzieję, że tak będzie ♥️
OdpowiedzUsuńVi Keeland znam, bardzo lubię i zawsze reaguję wielką radością na wieść o jej nowych powieściach wydawanych w Polsce.
Po Twojej opinii mam ochotę pobiec co sił do najbliższej księgarni i złapać w swoje ręce "Bossmana", bo kuuurczę! Potrzebuję tego!
Świetny wpis, bardzo... motywujący do zakupów ;D
Pozdrawiam serdecznie,
Wilcza Dama ^^
Ja jestem bardzo zainteresowana! Znam autorkę z innych książek. Jedna podobała mi się bardziej, druga odrobinę mniej. Tutaj liczę, że książka spodoba mi się bardzo po Twojej opinii. :)
OdpowiedzUsuńTo jest dziwne, ale chcę przeczytać jakiś erotyk i własnie o tym myślałam, nawet dodałam do koszyka na Taniej Książce.
OdpowiedzUsuń