10 sierpnia 2018

42. "Wbrew grawitacji" ~ Julie Johnson

Tytuł: Wbrew grawitacji
Tytuł oryginału: Like gravity
Autor: Julie Johnson
Data wydania: 13 lipca 2018
Wydawnictwo: Kobiece

Pełne napięcia uczucie, które rodzi się wbrew wszystkiemu.

Dwudziestoletnia Brooklyn od dzieciństwa walczy z traumą po morderstwie ukochanej matki. Dziewczyna nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć. Boi się, że ktoś znów ją zrani.
Na studiach poznaje Finna, najprzystojniejszego faceta w kampusie. Początkowo jest odporna na zaloty intrygującego wokalisty. Jednak wkrótce przyciąganie staje się zbyt silne, aby oboje byli w stanie z nim walczyć.
Brooklyn nie wie jeszcze, że będzie musiała zmierzyć się z trudną przeszłością. Ma jednak świadomość, że z Finnem łączy ją znacznie więcej niż przyjaźń. Może nawet więcej niż miłość.
Źródło opisu: okładka książki.

Ludzie powtarzają głupoty, żeby się pocieszyć, że niby „czas leczy rany”, ale każdy, kto zaznał prawdziwego żalu, wie, że on nigdy nie mija. Z czasem tylko coraz lepiej udaje nam się oszukiwać samych siebie, zamaskować się i udawać normalność.

Z Julie Johnson nie miałam jeszcze styczności, nie wiedziałam czego się spodziewać po jej twórczości i starałam się nie robić sobie zbyt wielkich oczekiwań, ale przeczytałam już tyle książek od tego wydawnictwa, że mimo tej próby, gdzieś w głębi mnie narodziła się duża nadzieja, że ta książka będzie d o b r a. Czy rzeczywiście była? Na pewno za chwilę się dowiecie.

Nie możesz przestać żyć dlatego, że się boisz. Nie możesz czekać w nieskończoność na skraju urwiska tylko dlatego, że tam jest bezpiecznie.
Musisz skoczyć.

Jak zawsze zacznę od bohaterów, bo wydaje mi się, że to zawsze jest istotne. To, jacy są ludzie, których historię poznajemy i to, w jaki sposób są przedstawieni. Powtarzałam wiele razy, że dla mnie ważne jest kiedy mam styczność z bohaterami, którzy mają w sobie życie. Są realistyczni, nieidealni. Na to zwracam główną uwagę przy czytaniu książek. I oczywiście tutaj także tak było. A Brooklyn i Finn niemalże od razu przypadli mi do gustu.
Brooklyn jest zwyczajną studentką, która ma pewną opinię, ale nie wyróżnia się niczym z tłumu. I nie pragnie się wyróżniać. To zagubiona dziewczyna, która nie potrafi ufać. Jest zdystansowana i wzniosła wokół siebie naprawdę bardzo solidne mury. Spotkało ją w dzieciństwie coś, co nie powinno nigdy spotkać żadnego dziecka. Oczywiście wam nie powiem, by nic nie zdradzać. Mija długi czas, a mimo to Brooklyn nadal ma traumę i to wszystko siedzi w niej głęboko zakorzenione. Możecie mówić, że po tak długim czasie powinna była sobie z tym poradzić. Pamiętajmy jednak, że każdy człowiek jest inny i inaczej znosi wszystko. Tak więc ja w pełni rozumiem zachowanie głównej bohaterki i nawet nie przeszkadzało mi jej wredne zachowanie, bez którego kilka razy mogłaby się obyć. Chociaż momentami jej wredna strona była przyczyną wielu zabawnych dialogów.
Humor w książce? Zawsze!
Co do Finna, był typowym jaskiniowcem. Ten, który miał każdą. Ten, który nigdy się nie wiąże. Znacie ten typ? Jest bardzo popularny w tego typu książkach. I choć się wiele razy taka charakteryzacja męskiej postaci powiela, ja i tak nie mogę się im oprzeć i skradają moje serce. I do Finna Chambersa także ono należy. Przystojny, seksowny, arogancki, zaborczy i dowcipny dupek, który bierze wszystko co chce. A zarazem jest niezwykle troskliwym oraz opiekuńczym chłopakiem, który wobec Brooklyn zachowuje się dodatkowo jak samiec alfa, ale nie tylko. Przy niej pokazuje się także od drugiej strony. Staje się Finnem, którego nikt do tej pory nie znał.
W tej historii nie tylko Brooklyn ma swoje tajemnice, ale przystojny wokalista także.

Dobre rzeczy, takie, które są coś warte, nigdy nie przychodzą łatwo.

Już się rozpisałam, ale to nie koniec mojej wypowiedzi. Postaram się swoje słowa ukrócić, ale o tej książce mogłabym wam naprawdę wiele opowiadać.
Po przeczytaniu kilku rozdziałów wiedziałam, że to jest to, co lubię. Akcja nie toczy się mozolnie i przede wszystkim nie skupia jedynie nie Brooklyn i Finnie. Rozdziały są pisane z jej perspektywy, więc to oczywiste, że jej zabraknąć nie może, ale jego już tak. Gdy go poznaje, to wcale nie znaczy, że jej świat zaczyna się kręcić wokół niego. Owszem, jest go więcej w jej życiu niż dotychczas, ale przecież bez tego nie byłoby tego, co dostaliśmy.
Jak wspomniałam, fabuła nie jest męcząca. Dużo się w tej książce dzieje. Pomiędzy Finnem a Brooklyn, ale – uwaga! – nie tylko. Co do dwójki naszych głównych bohaterów, choć coś się między nimi zadziało od pierwszego spotkania to nie jest tak, że już wtedy się w sobie zakochali. O nie, nie. Uczucia przyjdą z czasem. Musicie być tutaj cierpliwi, bo pamiętajmy, że Brooklyn ma problemy z zaufaniem. I pojawienie się przystojnego Finna wcale tego nie zmieni, ale w ten sposób książka zyskuje w moich oczach bardziej jako rzeczywista. Ich relacja jest chwiejna. W jednej chwili wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Cieszymy się, kibicujemy im, dostajemy sporą dawkę humoru. A potem wszystko się odmienia i już nie jest nam do śmiechu. Jeden krok do przodu, trzy skoki w tył. I nie jest tak, że kiedy coś zacznie się dziać, ta dwójka dostanie swoje szczęśliwe zakończenie. Być może im nie będzie dane.
 Myślałam, że wiem w jaki sposób Brooklyn będzie musiała stawić czoło przeszłości, ale im bardziej się zagłębiałam w lekturze tym coraz bardziej odkrywałam, że moje pierwotne wyobrażenie było dalekie od rzeczywistości. Zostałam leciutko zaskoczona, ale to co się działo w książce dodało jej smaku i myślę, że także nieprzeciętności.

„– Ludzie to ułomne istoty, przeważnie samolubne i tchórzliwe. Kłamiemy, oszukujemy i kradniemy, i łatwo nam to przychodzi. Ranimy się nawzajem słowami, czynami i zaniedbaniami. (…) Mamy sto procent gwarancji, że ludzie, których najbardziej kochamy, nas zawiodą. Takie ryzyko podejmujemy, kiedy otwieramy serce. (…)
– Trzeba jednak zdecydować, którzy z tych ludzi liczą się bardziej niż ból, i przebaczyć im błędy.

Myślę, że to wszystko co chciałam wam powiedzieć. A przynajmniej te najważniejsze punkty, bo pewnie mogłabym jeszcze dwa razy tyle napisać o tej książce.
Jeśli możemy mówić o historii bez końca to znaczy, że albo była tak zła albo tak dobra. Dla mnie „Wbrew grawitacji” była świetną przygodą, przy której się uśmiałam, a pewnym momencie chciałam rzucać książką. Nie rzuciłam! Dodatkowym faktem jest to, że po skończeniu, Finn Chambersa i Brooklyn Turner nadal byli w mojej głowie. I nadal są. Przetwarzałam to, co tam się wydarzyło.
Polecam ją każdemu, kto lubi tego typu historię. Kto chce się pośmiać i poczuć jak serce się zatrzymuje. Kto chce przeczytać historię, która nie jest łatwa, a życie bohaterów nie jest usłane różami. Jest to historia o miłości, odnajdywaniu samego siebie, walce z zaufaniem i burzeniu murów. Czas, który spędziłam z tą dwójką nie był przeze mnie czasem straconym. I jeśli wy także się zdecydujecie mam nadzieję, że podzielicie moje zdanie.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

1 komentarz: