Tytuł: „First last song”
Tytuł oryginału: „Der letzte erste Song”
Autor: Bianca Iosivoni
Data wydania: 08 kwietnia
2020 (format e-book)
Wydawnictwo: Jaguar
Mason i Grace studiują na tej samej uczelni, ale nie pozostają w
żadnych zażyłych relacjach. Sytuacja zmienia się radykalnie, kiedy Grace
postanawia nieco schudnąć, a Mason zaczyna pełnić funkcję jej personalnego
trenera. Był ostatnim facetem, którego opinią na swój temat by się przejmowała,
a że kiedyś ona oddała mu przysługę, uznała, że nadszedł czas na rewanż.
Generalnie Grace wcale nie uważa, że musi zeszczupleć – podświadomie jednak
czuje, że powinna zadowolić despotyczną matkę i swojego chłopaka. Nie da się
ukryć, poczucie własnej wartości jest u Grace żałośnie niskie. Tak bardzo, że
gotowa jest poświęcić swoje marzenia i zrezygnować z przesłuchać i kariery na
scenie. Nie chce dłużej poddawać się niczyjej presji, nie zostanie wokalistką.
Pod wpływem Emery, swojej przyjaciółki, postanawia jednak udowodnić coś sobie –
i jej. Przesłuchanie wygrywa, ale członkinią zespołu wciąż nie chce być. Mason,
który w zespole gra na gitarze i trochę śpiewa, doskonale zdaje sobie sprawę,
ile warta jest Grace, jej profesjonalne przygotowanie oraz znakomity głos.
Jeśli zespół ma mieć jakiekolwiek szanse na wygraną w konkursie, do czego się
właśnie przygotowuje, i na dalszą karierę w show biznesie, może to osiągnąć
tylko z Grace w roli wokalistki. Podejmuje więc usilne starania, aby ją
przekonać… Ciekawe, jaki będzie tego skutego, a jeszcze ciekawsze, jakie będą
skutki uboczne!
Źródło opisu: materiały
wydawnictwa.
„Kiedy wszystko inne
się wali, zostaje ci tylko muzyka. Muzyka nie stawia pytań, nie wygłasza
głupich komentarzy, nie daje rad, o które wcale nie prosiliśmy, po prostu jest.
Tak długo, jak trzeba.”
Grace to pewna siebie, piękna i inteligentna dziewczyna. Jest szczera
i nie boi się wyrazić własnej opinii. I choć pojawia się już w „First last look”, a także w późniejszych
tomach, tak naprawdę nie widać po niej, że z czymś się zmaga. Autorka za bardzo
nic nam wcześniej nie zdradza. Tego dopiero dowiadujemy się, gdy sięgamy po tę
część i choć dla jednych to nie są duże problemy, dla niej ten ciężar pozostaje
ciężarem i w pewien sposób komplikuje pewne sprawy. Próbuje z tym walczyć, ale
ciężko wygrać z czymś, w co wierzymy od dawna i co jest nam usilnie wpajane.
Mason to taki wesoły chłopak, który lubi żartować i flirtować.
Polubiłam go szybko, choć może nie od razu, ale w pewnych momentach, gdy
poznawałam losy poprzednich bohaterów, było mi go szkoda. Nie chcę zdradzać, o
co chodzi, ale co do tej części miałam nadzieję, że w końcu będzie tak, jak ten
facet na to zasługuje, bo chociaż może tego nie widać od razu, ale to dobry,
troskliwy i porządny człowiek. Widać też, jak bardzo muzyka jest dla niego
ważna, jak ważną rolę odgrywa w jego życiu.
„– Czasami mądrzej
jest zadowolić się tym, co się ma.
– A czasami warto
podjąć ryzyko.”
Czasami bywa tak, że nad pewnymi książkami nie musimy się nawet
zastanawiać i wiemy, że chcemy je przeczytać. Tak było u mnie w przypadku „First last song”. Już od pierwszej
części tej serii wiedziałam, że sięgnę po pozostałe tomy. Niestety ten jest
ostatnim i jest mi troszkę przykro, że to już koniec. Naprawdę lubiłam całą
ekipę, jaką wykreowała Bianca i będzie mi ich wszystkich brakowało. Chociaż nie
ukrywam, że miałam też lekkie obawy, ale chyba często tak mamy, gdzie sięgamy
po coś znanego już autora. Wtedy mamy wobec książki większe oczekiwania niż
wobec czegoś nowego, co dopiero poznajemy. I niestety bywa tak, że czujemy
rozczarowanie.
Początkowe rozdziały czytałam z lekkim dystansem i obawą, że to nie
będzie to, że poczuję zawód, bo ostatnia część jednej z ulubionych serii mi się
nie do końca spodoba. I teraz, kiedy już jestem po lekturze mogę z czystym
sumieniem powiedzieć, że według mnie Bianca nie zawiodła. Nie mnie.
Owszem, „First last song”
jest jakby spokojniejsza niż poprzednie części, mniej burzliwa, że tak powiem i
gdzieś spotkałam się z opinią, że nie wyczuwa się chemii pomiędzy bohaterami.
Tu się zgodzę, nie zaczęło pomiędzy nimi iskrzyć, ale mi się to podobało, bo to
było coś innego. Nie zaczęło ciągnąć ich już na pierwszych stronach, ale
jesteśmy świadkami, jak między dwójką, którzy początkowo czują do siebie
niechęć, budzi się powolne zaufanie oraz sympatia, która z czasem przeradza się
w przyjaźń, a później… i w coś więcej. Wszystko za sprawą muzyki, która jest
ważna dla obojga, co pokazuje, jak bardzo wspólna pasja może połączyć dwoje
ludzi. I to, w jaki sposób rodzą się pomiędzy nimi cieplejsze uczucia, w jakim
tempie, wydawało mi się naprawdę naturalne. Wiele autorów romansów
przyzwyczaiło nas, że bardzo szybko zaczyna się coś dziać między dwójką
głównych postaci, coś większego. Nie w tej historii. I choć jednych mogło to
zawieźć, ja czuję się przez to usatysfakcjonowana, bo jednak jest to coś
innego. A czy nie o to chodzi? By autorzy próbowali czegoś nowego, a nie wciąż
budowali powieści na znanych nam schematach? Ta część jest na pewno jedną z
najspokojniejszych, ale jak już odsunęłam swoje obawy, ciężko było mi się
oderwać, bo ta historia mnie ciekawiła. I to, w jaki sposób rozegra się
sytuacja pomiędzy Grace a Masonem.
Bardzo podobało mi się zachowanie ich obojga, gdy już zauważyli, że
ich do siebie ciągnie. Nie chcę wiele zdradzać, bo być może ktoś nie przeczytał
poprzednich części i o pewnych kwestiach nie wie, ale powiem wam tyle, że tych dwoje
wiedziało, kiedy muszą zrobić krok w tył , a kiedy mogą posunąć się dalej.
Wspominałam już, że ta historia pokazuje, jak wspólna pasja może
połączyć dwoje ludzi, co obserwujemy między Masonem i Grace, ale nie tylko to
możemy tutaj odkryć. Bianca stara się nam pokazać, że w związku zawsze jest
dwoje ludzi. Tworzą duet, w którym muszą grać oboje. Jeśli będzie walczyła
tylko jedna strona, prędzej czy później to przestanie działać. A prócz tego
autorka chce nam powiedzieć nieco o samoakceptacji. Jesteśmy jacy jesteśmy.
Idealni nigdy nie będziemy, ale wszystko co robimy, powinniśmy robić dla siebie
samych, byśmy to przede wszystkim my akceptowali samych siebie.
„Nadzieja była
zwodniczym uczuciem. Mamiła cię czymś pięknym, kusiła, tylko po to, żeby zaraz
zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie rozczarowanie.”
Pewnie już wiecie, że polecam „First
last song” i nie muszę tego mówić, ale to zrobię. Jasne, że polecam! Nie
jest to żaden burzliwy romans, zapewniający całą huśtawkę emocji, ale coś
takiego spokojniejszego i jak dla mnie to naprawdę dobra książka. Oczywiście
świetnie też było spotkać pozostałe postaci. Bałam się, że będzie mi ich za
mało, ale nie. I naprawdę było mi smutno, kiedy już przeczytałam epilog. To
była fajna przygoda i cieszę się, że tę ostatnią część mogłam objąć swoim
patronatem. A dodatkowo mam nadzieję, że udało mi się was przekonać i również
poznacie losy Grace i Masona, a najlepiej od razu wszystkich bohaterów!
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
Kiedy będę miała ochotę na przeczytanie czegoś z tego gatunku książek,to mam na uwadze tę serię. 😊
OdpowiedzUsuń