20 kwietnia 2020

144. "First last song" ~ Bianca Iosivoni


Tytuł:First last song
Tytuł oryginału:Der letzte erste Song
Autor: Bianca Iosivoni
Data wydania: 08 kwietnia 2020 (format e-book)
Wydawnictwo: Jaguar

Mason i Grace studiują na tej samej uczelni, ale nie pozostają w żadnych zażyłych relacjach. Sytuacja zmienia się radykalnie, kiedy Grace postanawia nieco schudnąć, a Mason zaczyna pełnić funkcję jej personalnego trenera. Był ostatnim facetem, którego opinią na swój temat by się przejmowała, a że kiedyś ona oddała mu przysługę, uznała, że nadszedł czas na rewanż. Generalnie Grace wcale nie uważa, że musi zeszczupleć – podświadomie jednak czuje, że powinna zadowolić despotyczną matkę i swojego chłopaka. Nie da się ukryć, poczucie własnej wartości jest u Grace żałośnie niskie. Tak bardzo, że gotowa jest poświęcić swoje marzenia i zrezygnować z przesłuchać i kariery na scenie. Nie chce dłużej poddawać się niczyjej presji, nie zostanie wokalistką. Pod wpływem Emery, swojej przyjaciółki, postanawia jednak udowodnić coś sobie – i jej. Przesłuchanie wygrywa, ale członkinią zespołu wciąż nie chce być. Mason, który w zespole gra na gitarze i trochę śpiewa, doskonale zdaje sobie sprawę, ile warta jest Grace, jej profesjonalne przygotowanie oraz znakomity głos. Jeśli zespół ma mieć jakiekolwiek szanse na wygraną w konkursie, do czego się właśnie przygotowuje, i na dalszą karierę w show biznesie, może to osiągnąć tylko z Grace w roli wokalistki. Podejmuje więc usilne starania, aby ją przekonać… Ciekawe, jaki będzie tego skutego, a jeszcze ciekawsze, jakie będą skutki uboczne!
Źródło opisu: materiały wydawnictwa.

Kiedy wszystko inne się wali, zostaje ci tylko muzyka. Muzyka nie stawia pytań, nie wygłasza głupich komentarzy, nie daje rad, o które wcale nie prosiliśmy, po prostu jest. Tak długo, jak trzeba.

Grace to pewna siebie, piękna i inteligentna dziewczyna. Jest szczera i nie boi się wyrazić własnej opinii. I choć pojawia się już w „First last look”, a także w późniejszych tomach, tak naprawdę nie widać po niej, że z czymś się zmaga. Autorka za bardzo nic nam wcześniej nie zdradza. Tego dopiero dowiadujemy się, gdy sięgamy po tę część i choć dla jednych to nie są duże problemy, dla niej ten ciężar pozostaje ciężarem i w pewien sposób komplikuje pewne sprawy. Próbuje z tym walczyć, ale ciężko wygrać z czymś, w co wierzymy od dawna i co jest nam usilnie wpajane.
Mason to taki wesoły chłopak, który lubi żartować i flirtować. Polubiłam go szybko, choć może nie od razu, ale w pewnych momentach, gdy poznawałam losy poprzednich bohaterów, było mi go szkoda. Nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale co do tej części miałam nadzieję, że w końcu będzie tak, jak ten facet na to zasługuje, bo chociaż może tego nie widać od razu, ale to dobry, troskliwy i porządny człowiek. Widać też, jak bardzo muzyka jest dla niego ważna, jak ważną rolę odgrywa w jego życiu.

– Czasami mądrzej jest zadowolić się tym, co się ma.
– A czasami warto podjąć ryzyko.

Czasami bywa tak, że nad pewnymi książkami nie musimy się nawet zastanawiać i wiemy, że chcemy je przeczytać. Tak było u mnie w przypadku „First last song”. Już od pierwszej części tej serii wiedziałam, że sięgnę po pozostałe tomy. Niestety ten jest ostatnim i jest mi troszkę przykro, że to już koniec. Naprawdę lubiłam całą ekipę, jaką wykreowała Bianca i będzie mi ich wszystkich brakowało. Chociaż nie ukrywam, że miałam też lekkie obawy, ale chyba często tak mamy, gdzie sięgamy po coś znanego już autora. Wtedy mamy wobec książki większe oczekiwania niż wobec czegoś nowego, co dopiero poznajemy. I niestety bywa tak, że czujemy rozczarowanie.
Początkowe rozdziały czytałam z lekkim dystansem i obawą, że to nie będzie to, że poczuję zawód, bo ostatnia część jednej z ulubionych serii mi się nie do końca spodoba. I teraz, kiedy już jestem po lekturze mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że według mnie Bianca nie zawiodła. Nie mnie.
Owszem, „First last song” jest jakby spokojniejsza niż poprzednie części, mniej burzliwa, że tak powiem i gdzieś spotkałam się z opinią, że nie wyczuwa się chemii pomiędzy bohaterami. Tu się zgodzę, nie zaczęło pomiędzy nimi iskrzyć, ale mi się to podobało, bo to było coś innego. Nie zaczęło ciągnąć ich już na pierwszych stronach, ale jesteśmy świadkami, jak między dwójką, którzy początkowo czują do siebie niechęć, budzi się powolne zaufanie oraz sympatia, która z czasem przeradza się w przyjaźń, a później… i w coś więcej. Wszystko za sprawą muzyki, która jest ważna dla obojga, co pokazuje, jak bardzo wspólna pasja może połączyć dwoje ludzi. I to, w jaki sposób rodzą się pomiędzy nimi cieplejsze uczucia, w jakim tempie, wydawało mi się naprawdę naturalne. Wiele autorów romansów przyzwyczaiło nas, że bardzo szybko zaczyna się coś dziać między dwójką głównych postaci, coś większego. Nie w tej historii. I choć jednych mogło to zawieźć, ja czuję się przez to usatysfakcjonowana, bo jednak jest to coś innego. A czy nie o to chodzi? By autorzy próbowali czegoś nowego, a nie wciąż budowali powieści na znanych nam schematach? Ta część jest na pewno jedną z najspokojniejszych, ale jak już odsunęłam swoje obawy, ciężko było mi się oderwać, bo ta historia mnie ciekawiła. I to, w jaki sposób rozegra się sytuacja pomiędzy Grace a Masonem.
Bardzo podobało mi się zachowanie ich obojga, gdy już zauważyli, że ich do siebie ciągnie. Nie chcę wiele zdradzać, bo być może ktoś nie przeczytał poprzednich części i o pewnych kwestiach nie wie, ale powiem wam tyle, że tych dwoje wiedziało, kiedy muszą zrobić krok w tył , a kiedy mogą posunąć się dalej.
Wspominałam już, że ta historia pokazuje, jak wspólna pasja może połączyć dwoje ludzi, co obserwujemy między Masonem i Grace, ale nie tylko to możemy tutaj odkryć. Bianca stara się nam pokazać, że w związku zawsze jest dwoje ludzi. Tworzą duet, w którym muszą grać oboje. Jeśli będzie walczyła tylko jedna strona, prędzej czy później to przestanie działać. A prócz tego autorka chce nam powiedzieć nieco o samoakceptacji. Jesteśmy jacy jesteśmy. Idealni nigdy nie będziemy, ale wszystko co robimy, powinniśmy robić dla siebie samych, byśmy to przede wszystkim my akceptowali samych siebie.

Nadzieja była zwodniczym uczuciem. Mamiła cię czymś pięknym, kusiła, tylko po to, żeby zaraz zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie rozczarowanie.

Pewnie już wiecie, że polecam „First last song” i nie muszę tego mówić, ale to zrobię. Jasne, że polecam! Nie jest to żaden burzliwy romans, zapewniający całą huśtawkę emocji, ale coś takiego spokojniejszego i jak dla mnie to naprawdę dobra książka. Oczywiście świetnie też było spotkać pozostałe postaci. Bałam się, że będzie mi ich za mało, ale nie. I naprawdę było mi smutno, kiedy już przeczytałam epilog. To była fajna przygoda i cieszę się, że tę ostatnią część mogłam objąć swoim patronatem. A dodatkowo mam nadzieję, że udało mi się was przekonać i również poznacie losy Grace i Masona, a najlepiej od razu wszystkich bohaterów!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

1 komentarz:

  1. Kiedy będę miała ochotę na przeczytanie czegoś z tego gatunku książek,to mam na uwadze tę serię. 😊

    OdpowiedzUsuń