Tytuł oryginału: „Like gravity”
Autor: Julie Johnson
Data wydania: 13 lipca 2018
Wydawnictwo: Kobiece
„Pełne napięcia
uczucie, które rodzi się wbrew wszystkiemu.”
Dwudziestoletnia Brooklyn od dzieciństwa walczy z traumą po
morderstwie ukochanej matki. Dziewczyna nikomu nie pozwala się do siebie
zbliżyć. Boi się, że ktoś znów ją zrani.
Na studiach poznaje Finna, najprzystojniejszego faceta w kampusie.
Początkowo jest odporna na zaloty intrygującego wokalisty. Jednak wkrótce
przyciąganie staje się zbyt silne, aby oboje byli w stanie z nim walczyć.
Brooklyn nie wie jeszcze, że będzie musiała zmierzyć się z trudną
przeszłością. Ma jednak świadomość, że z Finnem łączy ją znacznie więcej niż
przyjaźń. Może nawet więcej niż miłość.
Źródło opisu: okładka
książki.
„Ludzie powtarzają
głupoty, żeby się pocieszyć, że niby „czas leczy rany”, ale każdy, kto zaznał
prawdziwego żalu, wie, że on nigdy nie mija. Z czasem tylko coraz lepiej udaje
nam się oszukiwać samych siebie, zamaskować się i udawać normalność.”
Z Julie Johnson nie miałam jeszcze styczności, nie wiedziałam czego
się spodziewać po jej twórczości i starałam się nie robić sobie zbyt wielkich
oczekiwań, ale przeczytałam już tyle książek od tego wydawnictwa, że mimo tej
próby, gdzieś w głębi mnie narodziła się duża nadzieja, że ta książka będzie d o
b r a. Czy rzeczywiście była? Na pewno za chwilę się dowiecie.
„Nie możesz przestać
żyć dlatego, że się boisz. Nie możesz czekać w nieskończoność na skraju
urwiska tylko dlatego, że tam jest bezpiecznie.
Musisz skoczyć.”
Jak zawsze zacznę od bohaterów, bo wydaje mi się, że to zawsze jest
istotne. To, jacy są ludzie, których historię poznajemy i to, w jaki sposób są
przedstawieni. Powtarzałam wiele razy, że dla mnie ważne jest kiedy mam styczność
z bohaterami, którzy mają w sobie życie.
Są realistyczni, nieidealni. Na to zwracam główną uwagę przy czytaniu książek.
I oczywiście tutaj także tak było. A Brooklyn i Finn niemalże od razu przypadli
mi do gustu.
Brooklyn jest zwyczajną studentką, która ma pewną opinię, ale nie
wyróżnia się niczym z tłumu. I nie pragnie się wyróżniać. To zagubiona
dziewczyna, która nie potrafi ufać. Jest zdystansowana i wzniosła wokół siebie
naprawdę bardzo solidne mury. Spotkało ją w dzieciństwie coś, co nie powinno
nigdy spotkać żadnego dziecka. Oczywiście wam nie powiem, by nic nie zdradzać.
Mija długi czas, a mimo to Brooklyn nadal ma traumę i to wszystko siedzi w niej
głęboko zakorzenione. Możecie mówić, że po tak długim czasie powinna była sobie
z tym poradzić. Pamiętajmy jednak, że każdy człowiek jest inny i inaczej znosi
wszystko. Tak więc ja w pełni rozumiem zachowanie głównej bohaterki i nawet nie
przeszkadzało mi jej wredne zachowanie, bez którego kilka razy mogłaby się
obyć. Chociaż momentami jej wredna strona była przyczyną wielu zabawnych
dialogów.
Humor w książce? Zawsze!
Co do Finna, był typowym jaskiniowcem. Ten, który miał każdą. Ten,
który nigdy się nie wiąże. Znacie ten typ? Jest bardzo popularny w tego typu
książkach. I choć się wiele razy taka charakteryzacja męskiej postaci powiela,
ja i tak nie mogę się im oprzeć i skradają moje serce. I do Finna Chambersa
także ono należy. Przystojny, seksowny, arogancki, zaborczy i dowcipny dupek,
który bierze wszystko co chce. A zarazem jest niezwykle troskliwym oraz
opiekuńczym chłopakiem, który wobec Brooklyn zachowuje się dodatkowo jak samiec
alfa, ale nie tylko. Przy niej pokazuje się także od drugiej strony. Staje się
Finnem, którego nikt do tej pory nie znał.
W tej historii nie tylko Brooklyn ma swoje tajemnice, ale przystojny
wokalista także.
„Dobre rzeczy, takie,
które są coś warte, nigdy nie przychodzą łatwo.”
Już się rozpisałam, ale to nie koniec mojej wypowiedzi. Postaram się
swoje słowa ukrócić, ale o tej książce mogłabym wam naprawdę wiele opowiadać.
Po przeczytaniu kilku rozdziałów wiedziałam, że to jest to, co lubię. Akcja
nie toczy się mozolnie i przede wszystkim nie skupia jedynie nie Brooklyn i
Finnie. Rozdziały są pisane z jej perspektywy, więc to oczywiste, że jej
zabraknąć nie może, ale jego już tak. Gdy go poznaje, to wcale nie znaczy, że jej
świat zaczyna się kręcić wokół niego. Owszem, jest go więcej w jej życiu niż
dotychczas, ale przecież bez tego nie byłoby tego, co dostaliśmy.
Jak wspomniałam, fabuła nie jest męcząca. Dużo się w tej książce dzieje.
Pomiędzy Finnem a Brooklyn, ale – uwaga! – nie tylko. Co do dwójki naszych
głównych bohaterów, choć coś się między nimi zadziało od pierwszego spotkania
to nie jest tak, że już wtedy się w sobie zakochali. O nie, nie. Uczucia
przyjdą z czasem. Musicie być tutaj cierpliwi, bo pamiętajmy, że Brooklyn ma
problemy z zaufaniem. I pojawienie się przystojnego Finna wcale tego nie
zmieni, ale w ten sposób książka zyskuje w moich oczach bardziej jako
rzeczywista. Ich relacja jest chwiejna. W jednej chwili wszystko idzie w jak
najlepszym kierunku. Cieszymy się, kibicujemy im, dostajemy sporą dawkę humoru.
A potem wszystko się odmienia i już nie jest nam do śmiechu. Jeden krok do
przodu, trzy skoki w tył. I nie jest tak, że kiedy coś zacznie się dziać, ta
dwójka dostanie swoje szczęśliwe zakończenie. Być może im nie będzie dane.
Myślałam, że wiem w jaki sposób
Brooklyn będzie musiała stawić czoło przeszłości, ale im bardziej się
zagłębiałam w lekturze tym coraz bardziej odkrywałam, że moje pierwotne
wyobrażenie było dalekie od rzeczywistości. Zostałam leciutko zaskoczona, ale
to co się działo w książce dodało jej smaku i myślę, że także nieprzeciętności.
„– Ludzie to ułomne
istoty, przeważnie samolubne i tchórzliwe. Kłamiemy, oszukujemy i kradniemy, i
łatwo nam to przychodzi. Ranimy się nawzajem słowami, czynami i zaniedbaniami.
(…) Mamy sto procent gwarancji, że ludzie, których najbardziej kochamy, nas
zawiodą. Takie ryzyko podejmujemy, kiedy otwieramy serce. (…)
– Trzeba jednak
zdecydować, którzy z tych ludzi liczą się bardziej niż ból, i przebaczyć im
błędy.”
Myślę, że to wszystko co chciałam wam powiedzieć. A przynajmniej te
najważniejsze punkty, bo pewnie mogłabym jeszcze dwa razy tyle napisać o tej książce.
Jeśli możemy mówić o historii bez końca to znaczy, że albo była tak
zła albo tak dobra. Dla mnie „Wbrew
grawitacji” była świetną przygodą, przy której się uśmiałam, a pewnym
momencie chciałam rzucać książką. Nie rzuciłam! Dodatkowym faktem jest to, że
po skończeniu, Finn Chambersa i Brooklyn Turner nadal byli w mojej głowie. I
nadal są. Przetwarzałam to, co tam się wydarzyło.
Polecam ją każdemu, kto lubi tego typu historię. Kto chce się pośmiać
i poczuć jak serce się zatrzymuje. Kto chce przeczytać historię, która nie jest
łatwa, a życie bohaterów nie jest usłane różami. Jest to historia o miłości,
odnajdywaniu samego siebie, walce z zaufaniem i burzeniu murów. Czas, który
spędziłam z tą dwójką nie był przeze mnie czasem straconym. I jeśli wy także
się zdecydujecie mam nadzieję, że podzielicie moje zdanie.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Lubię takie książki, więc z chęcią po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuń